Miejsce poza czasem i
przestrzenią
Ból i
strach były tak przejmujące, że nie odczuwała nic poza nimi.
Próbowała
się uspokoić. Opanować własne ciało tak, jak ją tego uczyli. Niestety nie mogła
znaleźć w sobie dość siły. Emocje szalały w jej głowie, nie pozwalając nawet na
chwilę skupienia.
Pojawiła
się jedna, krótka myśl – umieram.
Nie była
pewna, ile czasu unosiła się w objęciach dzikiego wiru. W końcu jednak emocje
zaczęły opadać. Wściekłe tornado zmieniło się w szalejący wiatr, a ten w lekki
przyjemny wietrzyk.
Otworzyła
oczy. Zaraz jednak zamknęła je ponownie, oślepiona nagłym blaskiem. Powoli
próbowała się przemóc do tego, żeby zacząć normalnie postrzegać otoczenie.
Musiała ustalić, gdzie jest. Co się z nią stało.
W końcu
odzyskała zdolność widzenia. Zamrugała pospiesznie kilka razy, nie będąc pewna,
czy to wzrok płata jej figle czy faktycznie znalazła się… pośród niczego.
W
pierwszej chwili dziwaczne miejsce skojarzyło się jej z więzieniem Mocy, w
którym został zamknięty jej umysł. Tutaj jednak było inaczej. Nie było
dojmującej ciemności, tylko jasność. Biel otaczała wszystko. Spojrzała na
siebie. Jej ciało było namacalne. Jego istnienie nie ograniczało się do słabego
wspomnienia fizycznej formy. Była, całą sobą była w tym dziwnym miejscu.
Niezależnie od tego, gdzie to „gdzieś” było.
Nadal
miała na sobie strój, w którym zeszła na powierzchnię Asmeru.
Zacisnęła
dłonie w pięści. Rozejrzała się jeszcze raz, próbując przebić wzrokiem
otaczającą ją biel.
Czyżby
zginęła? Czy odeszła w Moc?
Cóż…
Jeśli tak wyglądało zjednoczenie się z tą pradawną siłą, to zaczynała rozumieć,
dlaczego Anakin nie potrafił się składnie wypowiedzieć.
Właśnie,
Anakin!
- Anakin!
Anakin!
Wykrzyczała
imię mężczyzny. Odpowiedziała jej jedynie cisza.
Zaklęła
pod nosem. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje i co może zrobić, żeby jej
sytuacja uległa zmianie. Jeśli faktycznie nie żyła, to też byłoby dobrze
upewnić się w tym fakcie.
Podniosła
się z klęczek.
Nie
bardzo wiedząc, od czego powinna zacząć, spróbowała tupnąć w białą nawierzchnię
pod swoimi stopami. Chociaż poczuła uderzenie w materiał pod nią, do jej uszu
nie dobiegł żaden dźwięk. Wyciągnęła ręce na boki. Jej dłonie nie napotkały
żadnej przeszkody. Zaczęła krążyć po tym dziwnym miejscu, próbując określić czy
jej nowe więzienie ma jakieś ograniczenia.
Nie
napotkawszy na swojej drodze nic namacalnego, zatrzymała się po kilku chwilach.
Próbowała
sięgnąć do swojego wnętrza po Moc. Nie znalazła jednak w sobie tego, co czyniło
ją przez całe życie wyjątkową. Była teraz niczym puste naczynie.
Opadła na
kolana i objęła się ramionami.
Po raz
pierwszy w swoim życiu czuła się tak bezradna. Nawet wtedy, gdy Snoke ją
uwięził, miała ze sobą Moc, która przez dwa lata chroniła ją od utraty zmysłów.
Teraz pozostała sama.
- I po co
ci to było? – zapytała samą siebie.
Przyjęła
na siebie taki ogrom Mocy. Wchłonęła to, co zaoferowała jej planeta, pochłonęła
w siebie ludzkie życie. Była wtedy zła i chciała zemsty. Nic jednak nie
osiągnęła. Członkowie Ruchu Oporu najpewniej zdążyli uciec z Bespin. Leia i Rey
nadal żyły, a ona była… Moc raczy wiedzieć gdzie. Nic nie zmieniła, wpakowała
się tylko w niezłe bagno, nie mając żadnego pomysłu, jak naprawić swoją
sytuację.
- I znów
pozwoliłaś, żeby emocje wzięły górę. Naprawdę sądziłaś, że wyjdzie z tego coś
dobrego?
Ponownie
pomyślała o Anakinie. Nie mogła wyzbyć się wrażenia, że mężczyzna doskonale
wiedział, iż właśnie tak potoczą się wydarzenia na Asmeru. Nie powiedział jej
jednak, nie ostrzegł jej wprost. Co zamiast tego kazał jej zrobić? Zastanowić
się nad tym, czego chce. No i kazał jej zrozumieć życie.
Zrozumieć
życie! Też coś… Teraz będzie miała całą wieczność na zrozumienie życia. W
szczególności własnego. Zmarnowanego…
Niespodziewanie
poczuła drżenie. Biel wokół, chociaż zdawało się to być niemożliwe, zaczęła
wirować.
Spośród
nicości zaczęły się wyłaniać obrazy.
***
Niewielka
kuchnia była skromnie urządzona. Wszystkie blaty lśniły czystością. Po
pomieszczeniu kręciła się młoda dziewczyna, ubrana w prostą sukienkę. W pasie
przewiązany miała fartuszek. Długie, rude włosy związała w kucyk.
Patrząc
na nią, Loke nie mogła wyzbyć się wrażenia, że skądś ją zna. Nie mogła jednak
wydobyć jej twarzy z zakamarków własnej pamięci.
Dziewczyna
chwyciła wielką warząchew i nalała do miski porcję zupy. Postawiła naczynie na
stole znajdującym się obok.
- Gitma,
obiad czeka!
Do
pomieszczenia wszedł mężczyzna. Był wysoki i potężnie zbudowany. Musiał być
przynajmniej kilka lat starszy od dziewczyny. Jedynym podobieństwem, które
dostrzegła między nimi Loke, były ryże włosy.
Kim on
był dla kobiety? Bratem, mężem?
- Arashe,
mówiłem, że się spieszę do pracy. Nie zdążę zjeść.
Arashe…
to imię uderzyło w Loke niczym obuch. Odpowiednia przegródka w jej pamięci
otworzyła się niemalże natychmiast. Wiedziała już, kim jest ta dziewczyna. To
była jej matka. Znacznie młodsza i mniej zniszczona przez życie, niż
zapamiętała to Loke. Nie ulegało jednak wątpliwości, że to właśnie ona.
Rudowłosa
zaśmiała się ciepło, słysząc marudzenie swojego towarzysza.
- Nie
gadaj głupot. Masz jeszcze czas.
Popchnęła
mężczyznę w stronę stołu, zmuszając go do tego, żeby zajął miejsce.
Gitma
bardzo niechętnie chwycił za łyżkę i zaczął wrzucać w siebie jedzenie z taką
prędkością, jakby ktoś go gonił.
- Uważaj,
bo się udławisz – upomniała go.
Podniósł
na nią wzrok. Loke dostrzegła w tym spojrzeniu skrywaną wściekłość. Coś było
nie tak.
-
Skończyłem.
Odsunął
od siebie puste naczynie i poderwał się od stołu. Zakręcił się po
pomieszczeniu, zbierając różne przedmioty i wrzucając je do torby.
- Nie
czekaj na mnie z kolacją. Dzisiaj wrócę późno.
- Znowu
cię przetrzymują w pracy? – zdziwiła się Arashe. – To już kolejny raz w tym
tygodniu! Prawie nie ma cię w domu.
- Co mogę
na to poradzić? – Wzruszył ramionami. – Każą mi zostać, to zostaję. Nie mam
innego wyjścia. Dobrze wiesz, jak wygląda sytuacja. Nie przelewa się nam. Nie
mogę pozwolić, żeby mnie zwolnili.
Dziewczyna
westchnęła ciężko. Najwyraźniej nie miała zamiaru się kłócić. Pokręciła tylko
do siebie głową.
- Ty też
dzisiaj pracujesz, prawda?
Otwierała
już usta, żeby odpowiedzieć na to pytanie, kiedy ktoś załomotał w drzwi. Gitma
zaklął pod nosem. Najwyraźniej wiedział, kto go nachodzi.
Arashe
ruszyła w stronę drzwi z kuchni. Zatrzymała się jednak, słysząc łomot.
Do
pomieszczenia wtargnęło trzech mężczyzn.
Loke
natychmiast rozpoznała jednego z nich. Tej mordy nie musiała długo szukać w
pamięci. Chociaż mężczyzna był o kilkanaście lat młodszy, niż to zapamiętała,
tatuaże i blizny mówiły same za siebie.
Miko.
- Czego
chcesz, Miko?
Gitma
próbował stanąć pomiędzy kobietą, a napastnikami.
- Czego
chcę? Czego chcę? – Splunął na ziemię. – Jesteś mi winien siedem tysięcy
kredytów i jeszcze masz czelność pytać, czego chcę?
- Gitma,
o czym on…
- Zamknij
się – upomniał kobietę jej towarzysz.
Arashe
posłusznie zamilkła. Ograniczyła się do rzucania zlęknionych spojrzeń w stronę
mężczyzn tłoczących się w jej kuchni.
- Miko,
oddam pieniądze. Przecież ci obiecałem!
-
Obiecujesz i obiecujesz, a ja od ponad pół roku nie zobaczyłem nawet złamanego
kredytu! Nie… Nie spieszysz się z płaceniem. Za to co wieczór przychodzisz do
mojego baru. Karty i kobiece towarzystwo są ważniejsze niż spłata zobowiązań,
co?
Gitma
zasznurował usta, próbując ukryć zdziwienie.
- Mogłeś
przestać przychodzić do Karmazynu. Tak się jednak składa, że Gwiazdeczka to też
mój lokal. Nie wiedziałeś?
- Miko,
ostatnio się odkułem. Zarobiłem trochę… Mogę oddać ci część!
- O nie,
tak to nie będziemy się bawić. Chcę całość. Teraz.
- Nie mam
całości.
Miko
wykonał gest ręką. Dwóch dryblasów podeszło do Gitmy i złapało go w stalowe
objęcia. Kontrolnie, jakby chcieli się upewnić, że mężczyzna nie będzie niczego
próbował, jeden z dryblasów sprzedał mu potężny cios w brzuch.
-
Widzisz… siedem tysięcy nie majątek. Niestety, plotki zaczynają się rozchodzić
po mieście. Lubię cię, młody. Wiesz jednak, jak to jest… Ty nie płacisz, to
inni też nie chcą. Myślą, że im się uda. To ma zły wpływ na interesy. Wychodzę
na miękkiego.
- Miko,
nie mam pieniędzy. – Głos Gitmy wyraźnie drżał. – Potrzebuję jeszcze miesiąca i
oddam ci wszystko. Całą kwotę.
- Nic z
tego. Ale szkoda… Lubiłem cię, młody. Naprawdę cię lubiłem.
Jeden z
oprychów wyciągnął nóż. Stalowe ostrze prześlizgnęło się po szyi trzymanego
mężczyzny. Krew trysnęła.
Loke
słyszała, jak mężczyzna zaczyna się dławić. Umierał i nikt nie byłby w stanie
tego zmienić.
Arashe
krzyczała. Przeraźliwy jazgot wyrywał się z jej piersi.
Przylgnęła
do ściany, nie mając żadnych szans na ucieczkę.
- A
ciebie sobie zabiorę.
Miko
wyciągnął broń i ogłuszył nią dziewczynę. Nim jej ciało osunęło się na podłogę,
chwycił ją i przerzucił sobie przez ramię.
- Idziemy
panowie – rzucił do swoich towarzyszy. – Tego tutaj zostawcie. – Szturchnął
nogą pozbawione życia ciało. – Niech będzie nauczką dla innych.
***
Niewielki
pokoik był niezwykle bezpłciowy i pozbawiony jakiegokolwiek charakteru. Proste
wnętrze od razu skojarzyło się Loke z kajutami na krążownikach, w których miała
zwyczaj sypiać, zanim zdobyła dla siebie tytuł Mistrzyni. Szafa, łóżko,
szafeczka nocna. Niewiele więcej. Jedynym osobistym elementem była niewielka
toaletka wciśnięta w kąt pomieszczenia, na której znajdowały się pudełka z
biżuterią i liczne słoiki z mazidłami wykorzystywanymi do makijażu.
Niespodziewanie
do pokoju wtargnęła kobieta. Pospiesznie zamknęła za sobą drzwi i oparła się o
nie plecami. Przymknęła oczy, jakby nad czymś intensywnie myślała.
Loke
musiała przyznać, że była piękna. Wszystko, co miała na sobie, miało dodatkowo
podkreślać urodę, której natura nie poskąpiła Arashe.
Ubrana
była w zieloną sukienkę. W górnej części materiał mocno przylegał do ciała,
podkreślając jędrne piersi oraz wcięcie w talii. Poniżej pasa opadał luźno aż
do podłogi. Kiedy Arashe poruszyła się lekko, można było zauważyć, że suknia
posiada głębokie rozcięcie, ciągnące się aż do biodra. Rude włosy były upięte
wysoko w misterny kok. Jedynie kilka kosmyków niby przypadkiem wyplątywało się
z fryzury i opadało przy twarzy aż na ramiona. Miała na sobie całą masę
biżuterii. Szerokie, srebrne bransolety zapięte były na nadgarstkach. Wysadzana
zielonymi kamieniami kolia zakrywała dekolt. Długie kolczyki obijały się o
ramiona przy każdym, nawet najlżejszym poruszeniu głową.
Arashe
odsunęła się od drzwi i usiadła przy toaletce. Przez dłuższą chwilę patrzyła na
własne odbicie w lustrze, później przystąpiła do zmieniania swojego wyglądu.
Jako
pierwsze zdjęła kolczyki. Metalowe przedmioty zadźwięczały, kiedy włożyła je do
specjalnie przygotowanego pudełeczka. Później ściągnęła bransolety. Kiedy tylko
ozdoby opadły, Loke oraz razu dostrzegła paskudne ślady na nadgarstkach.
Miejscami zabliźniona, a miejscami poraniona tkanka była dowodem na to, że
kobiecie bardzo często krępowano ręce. Ktokolwiek to robił, nie był delikatny.
Drobna dłoń sięgnęła do tyłu. Arashe wymacała zapięcie kolii. Kiedy kolejna
ozdoba została zdjęta, pokazały się następne niedoskonałości. Tym razem były to
odciski męskich dłoni na łabędziej szyi kobiety.
W tym
momencie Loke uświadomiła sobie, jak bardzo zniszczona życiem, które
prowadziła, była jej matka. Wcześniej w pamięci młodej wojowniczki kobieta
jawiła się jako pozbawiona sił do normalnego funkcjonowania, słaba istota.
Teraz zaczęła rozumieć, że za tym wszystkim kryło się znacznie więcej. Nie
chodziło tylko o to, że Arashe była zmuszona przez swoją sytuację do
sprzedawania własnego ciała wszystkim chętnym mężczyznom. Nie bez znaczenia
pozostawał fakt, że najwyraźniej ci, którzy pojawiali się w jej życiu, nie stronili
od przemocy. Każdy kolejny klient pozostawiał po sobie bolesne ślady zarówno na
ciele jak i na psychice.
Drzwi do
niewielkiego pokoiku otworzyły się po raz kolejny. Do środka jak burza wpadł
Miko. Od razu widać było, że mężczyzna był wściekły.
Miko rzucił
się w stronę siedzącej przy toaletce kobiety. Szarpnął za jej włosy, niszcząc
misterną fryzurę. Jedno mocne pociągnięcie sprawiło, że siedząca na taborecie
Arashe, przechyliła się w tył i nie kontrolując własnego ciała spadła na
podłogę.
- Ładnych
rzeczy się dowiaduję! Przepięknych po prostu! Może się wytłumaczysz?
Arashe
próbowała się dźwignąć z podłogi. Najwyraźniej robiła to zbyt wolno zdaniem
Miko, gdyż mężczyzna kopnął ją w pośladki, jakby próbował ją przymusić do
szybszego działania.
- Mów do
mnie, krowo, a nie się grzebiesz!
- Nie
wiem o co ci chodzi – wysapała w końcu, kiedy udało się jej usiąść.
- Nie
wiesz? Nie wiesz? Cały dom huczy od plotek, a ty nie wiesz, o czym mówię?
Miko
wziął zamach i uderzył ją w twarz.
- Zaczyna
ci się przypominać?
Arashe
nie odpowiedziała. Brak odpowiedzi był równie wielkim przewinieniem, co zła
odpowiedź. Na kobietę spadł kolejny cios.
- Głupia
kurwa – wysyczał Miko. – Głupia, głupia kurwa!
Jeszcze
jedno uderzenie. Arashe zaczęła otwarcie płakać.
- Zawsze
są z tobą same problemy. Od dłuższego czasu klienci się na ciebie skarżą.
Myślałem, że zaraz ci przejdzie… I czego się nagle dowiaduję? Od samego
Mursaki!
Wziął
kolejny zamach. Arashe skuliła się, chcąc uniknąć ciosu. Mężczyzna, widząc jej
reakcję, z jakiegoś powodu się powstrzymał.
- I
powiedz mi, co ja mam z tobą zrobić? Powinienem się ciebie pozbyć! Będziesz dla
mnie bezużyteczna!
- Nie,
proszę nie! – Kobieta podniosła błagalne spojrzenie na swojego oprawcę. – Nie
wyrzucaj mnie, nie mam dokąd pójść!
- I co
mnie to niby powinno obchodzić? Było myśleć wcześniej i się zabezpieczać!
Nie potrzebuję tutaj głupich pind, które dają sobie zrobić bachora.
-
Odpracuję – zapewniała, nieustannie pochlipując. – Odpracuję wszystko. Nie
pożałujesz!
- Lepiej,
żeby tak było! I módl się z całych sił, żeby urodziła się dziewczynka. Inaczej
i ty i ten bachor, dołączycie do twojego brata!
***
Pokój,
który widziała Loke, zmienił się. Zniknęła szafka przy łóżku, a sam mebel,
stanowiący główny punkt każdej sypialni, został zamieniony na model dwuosobowy.
Przez moment kobieta nie widziała żadnych postaci. W końcu jednak zaczęły się
one wyłaniać przed jej oczami, prezentując kolejną scenę.
Na łóżku
znajdowała się Arashe. Leżała na brzuchu z przekręconą na bok głową. Przy jej
twarzy znajdowała się wielka plama wymiocin. Oczy kobiety były szeroko otwarte.
Dopiero
po chwili Loke zdała sobie z sprawę z tego, że kobieta była martwa.
Obok
łóżka stała dwójka mężczyzn. Miko i jego towarzysz, którego Loke nie
rozpoznawała.
- Co tutaj
się wydarzyło? – zapytał Miko, patrząc raz na ciało Arashe, raz na
towarzyszącego mu człowieka.
-
Przedawkowała. – Mężczyzna rzucił w stronę Miko niewielki słoiczek z dziwnym
proszkiem. - Znalazłem cały zapas.
Miko
odkręcił wieczko i ostrożnie powąchał zawartość.
- Idiotka
– skwitował krótko. – Wiadomo, kiedy zmarła?
- Kilka
godzin temu? Ciężko powiedzieć dokładnie. Saza widziała ją jeszcze rano. –
Mężczyzna zaczął tarmosić swoją długą brodę. – Ona miała małego dzieciaka, nie?
- Tak.
Córkę.
- Co z
nią robimy? – Wskazał na ciało. Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, szarpnął po
raz kolejny za brodę. – Wiesz, jak chcesz się pozbyć dzieciaka, to znam kilku,
którzy dadzą za małą dobre pieniądze.
- Nie.
Nie ma mowy. – Miko pokręcił energicznie głową. – Mogę być wrednym chujem, ale
nie będę sprzedawać dzieci.
Towarzysz
Miko wzruszył ramionami.
-
Dorośli, dzieci… W sumie to nie jest jakaś wielka różnica.
- Nie, i
już. Nie naciskaj.
- Jak tam
sobie chcesz.
- Z małej
jest niezłe ziółko – rzucił po chwili Miko. – Nie wiem, skąd u niej taki
zadziorny charakter. Z całą pewnością nie odziedziczyła go po matce. Kilka lat
i idioci będą się ustawiać w kolejce, żeby móc z nią poprzebywać w jednym
pomieszczeniu. O czymś więcej nie wspominając.
- Jak
mężczyźni chcą mieć do czynienia z zadziorną kobietą to siedzą w domu ze swoimi
żonami.
- Ale ty
jesteś głupi, Kaze.
Mężczyźni
popatrzyli na siebie i zarechotali radośnie. Zupełnie nie przeszkadzał im fakt,
że w tym samym pomieszczeniu znajduje się martwa kobieta.
Nagle
twarz Kaze stężała.
- O wilku
mowa – rzucił do Miko.
Mała
Loke, znana jeszcze wszystkim jako Silva, stała przy drzwiach i obserwowała to,
co działo się w głębi pomieszczenia.
Kiedy
mężczyźni zdali sobie sprawę z jej obecności, dziewczynka podeszła do nich.
Stanęła tuż obok, i podobnie jak Miko i Kaze, spojrzała na pozbawione życia
ciało swojej matki.
- Nie
żyje, prawda? – zapytała spokojnie.
- Nie
żyje – Kaze potwierdził jej diagnozę.
- Szkoda.
Czasami potrafiła być fajna. Ale nie będzie mi jej brakować.
Silva odwróciła
się i wyszła z pokoju, emanując niezmąconym spokojem.
Mężczyźni
po raz kolejny wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Czasami
ona mnie przeraża – szepnął Miko.
***
Loke
ponownie znalazła się pośród bieli. Siedziała w nicości, zastanawiając się nad
tym, co właśnie zobaczyła. Nie rozumiała, dlaczego te sytuacje sprzed ponad
dwudziestu lat zostały jej przedstawione.
Kto jej
je zesłał? Jaki miał w tym cel?
Rakata Prime
34 ABY
Kylo
stanął przed szybą oddzielającą korytarz w sekcji szpitalnej od jednego z
gabinetów. Przez szkło patrzył na pogrążoną w śpiączce Loke.
Cały czas
walczył ze sobą. Chciał wejść do pomieszczenia i być przy niej. Pragnął ją
dotknąć i przekonać się na własnej skórze o tym, że gorączka w końcu odpuściła.
Marzył o tym, że siada przy niej i opowiada jej o wydarzeniach ostatnich dni.
Nieustannie
brakowało mu jej towarzystwa. Brakowało możliwości podzielenia się z nią
własnymi przemyśleniami i planami na najbliższe tygodnie. Przygotowania do
spotkania na Coruscant ruszyły pełną parą. Chciał dzielić się z nią wszystkimi
informacjami, które posiadał w tym temacie. Chciał przekonać się, czy zgadza
się z jego pomysłami i mieć możliwość wysłuchania jej własnych.
Niestety,
chociaż od wydarzeń na Asmeru minęły już cztery dni, stan Loke nie uległ
wielkiej poprawie. Poinformowano go, że wysoka gorączka, która trawiła ją przez
dłuższy czas, w końcu ustąpiła. Dziewczyna nadal jednak pozostawała w śpiączce
i nikt nie potrafił przewidzieć, kiedy się obudzi. Jeśli to zrobi.
Nie chciał
pogarszać jej stanu. Pomny na słowa Zary, nie zbliżał się do swojej
przyjaciółki. Swoje wizyty w szpitalu starał się ograniczyć do minimum. Wcale
nie powinien tam chodzić, jednak nie mógł się powstrzymać. Potrzebował chociaż
na nią popatrzeć i na własne oczy przekonać się o tym, że nadal żyła. Miał
wrażenie, że gdyby odpuścił sobie codzienną wizytę, zwariowałby. Nadzieja na
to, że Loke wkrótce się obudzi, była jedyną rzeczą, która trzymała go przy
zdrowych zmysłach.
Wycofał
się w stronę windy.
Czekały go
długie godziny pracy.
Obiecał
sobie, że cokolwiek by się nie działo, przyjdzie następnego dnia, żeby ponownie
spojrzeć na nią przez szybę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz