poniedziałek, 11 czerwca 2018

Rozdział XXVII


Carida, układ Carida
34 ABY

Wyraźnie czuła spływającą po plecach strużkę potu, która narodziwszy się na karku wśród splątanych włosów, rozpoczęła swoją wędrówkę w wzdłuż kręgosłupa. Kiedy słona kropla minęła łopatki i zaczęła staczać się coraz niżej, Sara nie wytrzymała.
Puściła drążek i sięgnęła urękawiczoną dłonią w stronę pleców, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, jakie towarzyszyło podróżującej kropli potu.
W końcu mogła to zrobić. Mogła głośno odetchnąć.
Pojedynek między szwadronem Najwyższego Porządku oraz wrogimi jednostkami zakończył się zwycięstwem sił wielkiej organizacji.
Sara byłaby w stanie uznać tę sytuację za swój osobisty sukces, gdyby nie fakt, że największe gratulacje należały się w tej chwili kapitanowi eskadry. Mężczyzna, wyczuwając niepewność swojego dowódcy, mając na uwadze bezpieczeństwo własnych ludzi, postanowił podetrzeć sobie tyłek protokołem i przejął dowodzenie nad całą akcją.
Oczywiście nie mogła sobie pozwolić na wyrażenie otwartej wdzięczności i podziękowań. Za takie zachowanie, jakiego się dopuścił, kapitanowi groził pluton egzekucyjny. Ostatecznie nieprzestrzeganie protokołu to jeden z największych grzechów, jakich może się dopuścić członek Najwyższego Porządku. Sara była jednak wdzięczna za interwencje znacznie bardziej doświadczonego od niej kapitana. Gdyby nie determinacja tego człowieka, cała potyczka mogłaby się zakończyć zupełnie inaczej.
Z zamyślenia wyrwał ją trzask w słuchawce komunikatora, który zwiastował nadejście połączenia.
- Pani Wiceadmirał, proszę wrócić na krążownik. Czekam na panią ma mostku. – Głos Ariza rozbrzmiał tuż przy jej uchu.
Sara zawróciła swój niewielki stateczek, odłączając się tym samym od swobodnie dryfującego w przestrzeni kosmicznej oddziału.
W hangarze lotniskowym, gdzie przechowywane były wszystkie myśliwce znajdujące się na Might, powitała ją ekipa techniczna. Młodzi ludzie w służbowych kombinezonach uwijali się sprawnie wokół maszyny.
Z zaskoczeniem stwierdziła, że kiedy schodziła na pokład krążownika po podstawionej jej drabinie, jej nogi zaczęły drżeć w niekontrolowany sposób.
Postanowiła jednak zignorować stan swoich nóg. Podobnie, jak postanowiła zignorować pobrudzony mundur i roztrzepane włosy.
Natychmiast skierowała się w stronę mostka.
Admirała zastała pochylonego nad holostołem. Kiedy podniósł wzrok, żeby zaszczycić ją spojrzeniem, mogła zobaczyć delikatny uśmiech satysfakcji, błąkający się po twarzy mężczyzny. Chociaż bardzo się starała, nie mogła dojść do tego, co ten uśmiech miał oznaczać. Mimowolnie zaczęła zastanawiać się nad okolicznościami, w których poprzedni Wiceadmirał Might pożegnał się ze światem.
- Niech się pani przygotuje – nakazał Ariz, wracając do obserwacji holostołu. – Żeby zaplanować dalsze działania w układzie, musimy koniecznie udać się do stoczni i porozmawiać z tamtejszymi inżynierami.
- Dlaczego to my mamy się udać do stoczni? Inżynierom coś się stanie, jeśli przylecą do nas.
- Nie, nic im by się nie stało. Ja mam jednak dość tkwienia na tym statku i chętnie zrobię sobie małą wycieczkę. – Na twarzy mężczyzny ponownie zagościł delikatny uśmiech.
Chciała jakoś skomentować odpowiedź swojego dowódcy, jednak delikatne machnięcie ręką dało Sarze znać, że mężczyzna nie ma zamiaru prowadzić z nią jakiejkolwiek rozmowy. Niechętnie oddaliła się z mostka, posłuszna poleceniu.

***

Transportowiec, którym podróżowali nie grzeszył rozmiarami. Siedząca na jednym z miejsc pasażerów Sara nie była w stanie ocenić, ile czasu zajmie im jeszcze przelot.
W pewnym momencie transportowcem zatrzęsło niemiłosiernie. Młoda kobieta nie była przygotowana na takie rewelacje. Poczuła, jak jej głowa uderza w źle wyprofilowany zagłówek, obijając się boleśnie o jego metalową część. Miała ochotę zakląć. Wiedziała już, że nie wyjdzie z tego bez przynajmniej jednego guza.
Kiedy opuścili niewielki statek, na lądowisku powitał ich gnący się w ukłonach inżynier. Mężczyzna zachwalał przeprowadzoną przez myśliwce akcję, jakby ta była co najmniej majstersztykiem strategii. Kobieta zaciskała usta z całej siły, chcąc powstrzymać się od komentarza.
Poprowadzono ich wąskimi korytarzami stoczni do centrum dowodzenia. Tam Admirał Ariz miał przedyskutować sprawę ataków na jednostkę. Sara wiedziała, że jej dowódca chciał dowiedzieć się czy obecność jego statku w układzie jest konieczna. Dane, które dotarły na Rakata Prime nie wyjaśniały bowiem, jak liczebne były siły napastników, nękających dostawy skierowane do stoczni.
Sara szybko straciła zainteresowanie prowadzoną przez mężczyzn rozmową. Przez wielkie okno, stanowiące jedną ścianę rozległego pomieszczenia, dostrzegła zawieszony na rampach zarys wielkiego krążownika.
Podeszła bliżej przeźroczystej bariery, żeby przyjrzeć się stalowej bestii.
Wcześniej nigdy nie miała okazji podziwiać krążownika z tak bliska.
Jednostka, której powstawanie zdawało się mieć ku końcowi, była bliźniaczo podobna do Might, na którego pokładzie przybyła do układu Carida.
- Myślałam, że tutaj produkuje się jedynie TIE – rzuciła sama do siebie.
- Głównie tym się zajmujemy.
Sara podskoczyła, słysząc spokojny, kobiety głos tuż obok. Odwróciła się od okna i dostrzegła szczupłą blondynkę w białym mundurze inżyniera. Kobieta uśmiechnęła się lekko do Sary.
- Niedawno dostaliśmy zlecenie na dwa krążowniki – zaczęła tłumaczyć inżynier. – W trakcie ostatnich potyczek z Ruchem Oporu nasza flota straciła Finalizera oraz Supremacy. To poważnie osłabiło nasze możliwości manewrowe. Zapadła decyzja, że statki należy jak najszybciej odbudować. Patrzy pani właśnie na Havoc. Ta jednostka ma być nowym flagowym krążownikiem Najwyższego Porządku. Została przeznaczona dla Najwyższego Przywódcy.
- Szybko wam poszło z jego budową – zauważyła Sara, przypominając sobie, że decyzja o budowie krążowników zapadła w trakcie spotkania, które miało miejsce nie tak dawno temu.
- Zaczęliśmy przygotowywać się do budowy krążownika w momencie, kiedy dotarła do nas informacja o stracie Finalizera. W innym wypadku tak szybka budowa nie byłaby możliwa.
- Kiedy skończycie z krążownikami wrócicie do budowania TIE?
- Tak. Ta stocznia powstała właśnie w tym celu. Budowanie myśliwców idzie nam najlepiej.
Sara chciała zapytać o coś jeszcze, jednak w tym momencie pani inżynier została zawołana przez swojego dowódcę i oddaliła się w jego stronę z przepraszającym uśmiechem na ustach.
Takume wróciła do obserwacji stalowego monstrum. Musiała przyznać, że statek jej się bardzo spodobał. Naszła ją myśl, że chciałaby kiedyś trafić na ten okręt flagowy jako jego dowódca, znajdujący się pod bezpośrednimi rozkazami samego Najwyższego Przywódcy.
Niespodziewanie krążownik został rozświetlony przez czerwono – niebieską łunę. Zaskoczona kobieta spojrzała w stronę, z której padł niecodzienny blask.
W oddali zobaczyła rozorany w pół krążownik Might. Potrzebowała chwili, żeby zdać sobie sprawę z tego, że właśnie zostali zaatakowani.
Patrząc na kolejne wybuchy, które roznosiły w drobny pył wielką konstrukcję, zorientowała się, że niebieska poświata jest śladem po ataku innej jednostki latającej. Dodała dwa do dwóch i zrozumiała, że niewielki statek, który również zakończył swoje istnienie, wynurzył się wprost z przestrzeni kosmicznej niszcząc krążownik.
Rzuciła się w tył. W pierwszym odruchu chciała uciekać z zawieszonej na orbicie stoczni. Świadomość zagrożenia uruchomiła wszystkie jej instynkty.
Ludzie, którzy znajdowali się wokół niej wpadli w panikę. Zapanowała ogromna wrzawa. Wszyscy biegali w około na oślep, wpadając nieustannie na siebie nawzajem.
Odszukała wzrokiem Admirała. Mężczyzna nie rozumiał, co się dzieje. Próbował zapanować nad sytuacją wykrzykując rozkazy. Inżynierowie nie słuchali jednak, pędząc w amoku.
Sara odwróciła się ponownie do okna. Prze wielką szybę nie dostrzegła jednak najnowszego krążownika. Wprost przed nią zawisł stary koreliański frachtowiec.
Zdążyła tylko zarejestrować, że jednostka ta wygląda niezwykle znajomo.



Castell, układ Castell
34 ABY

Po pierwszym szoku, który ją ogarną, kiedy usłyszała z ust władczyni własne imię, Loke poczuła, że spływa na nią błogi spokój. Odepchnęła się od drzwi z uczuciem, że w końcu może być sobą.
Zzuła ze stóp ozdobne buty i podeszła do królowej spokojnym, tanecznym wręcz krokiem, zupełnie, jakby wstąpiły w nią nowe siły.
- Nie przypuszczaliśmy, że ktokolwiek mnie rozpozna – powiedziała spokojnie, nie spuszczając wzroku z władczyni Castell.
- Pewnie w większości przypadków by się to wam udało. – Kobieta uśmiechnęła się lekko. – Trafiliście jednak na wyjątkowo dobrze przygotowany egzemplarz. Zapewniam, Lady, że nie wpuściłabym do swojego domu kogoś, kogo nie znam.
- Duża część tych, którzy kiedykolwiek o mnie słyszeli jest przekonana, że nie żyję. Nie mówiąc już o tym, że nie znają mojego wyglądu. Skąd Wasza Wysokość wiedziała, że to ja?
- Asmeru. – Całe wyjaśnienie zawarte było w jednym słowie. Loke nie potrzebowała więcej, jednak Surish postanowiła kontynuować. – Słyszałam o tym, co się tam działo. Wiedziałam, że Najwyższy Porządek był zamieszany w sprawę. Zanim zdecydowałam się poprosić was o pomoc, chciałam wiedzieć, jak to wszystko wyglądało. Wśród dokumentów zdobytych przez mój wywiad było pani zdjęcie.
Loke pozwoliła sobie na lekki uśmiech. Nie spodziewała się, że akurat to wydarzenie mogło ich zdradzić.
- Cóż… Mogę jedynie pogratulować przezorności.
- Zastanawia mnie ciągle jedna sprawa… Dlaczego pojawiła się pani na moim dworze pod przybranym imieniem?
- W nasze ręce trafiły pewne informacje – odpowiedziała. – Zostały pozyskane w dość… niekonwencjonalny sposób. Nie byliśmy pewni, czy Wasza Wysokość da im wiarę. Chcąc jednak przeciwdziałać planom, o których się dowiedzieliśmy, zdecydowaliśmy się pojawić na Castell. Generał Hux zasugerował, że moje przybycie pod przybranym imieniem zapewni nam pewną przewagę nad ludźmi, których ścigamy.
- Proszę mi powiedzieć o co chodzi.
Zawahała się na krótką chwilę. Nie była pewna, czy powinna wyjawić Surish całą prawdę. Ostateczni uznała jednak, że udawanie i kłamanie na nic się nie zda.
- Książę Sarish zawarł porozumienie z Ruchem Oporu. Na Castell został przysłany płatny zabójca, którego celem jest pani.
Uważnie obserwowała królową. Na twarzy starszej kobiety nie pojawił się szok. Nie było na niej nawet zdziwienia. Królowa uśmiechnęła się tylko słabo. Loke zdała sobie sprawę, że Surish najpewniej spodziewała się podobnego zachowania po swoim bracie.
- Wiem, że piraci grasujący w naszym układzie są jego sprawką – powiedziała nagle. – Nie przypuszczałam jednak, że w swoim pragnieniu władzy mój brat posunie się aż tak daleko.
- Osoby, które są prawdziwie żądne władzy nie cofną się przed niczym. Przykro mi.
Ostatnie słowa, które wypowiedziała, zaskoczyły ją samą. Była jeszcze bardziej zaskoczona faktem, iż szczerze żałowała królowej. Te kilka chwil, które spędziła na planecie wystarczyło, żeby zrozumiała, iż mieszkańcy Castell szczerze kochają swoją władczynię. Loke domyślała się, że jakkolwiek nie postępowałaby Surish, zawsze miała na względzie dobro swoich poddanych. Tą postawą zasłużyła sobie na szacunek w oczach wojowniczki.
- Proszę ze mną.
Surish, wspólnie ze swoim kotem, wycofała się na wielki taras przylegający do sypialni. Loke posłusznie podążyła za kobietą, jak wcześniej jej zwierzę.
Wojowniczka zatrzymała się przy balustradzie stając tuż obok królowej.
- Moja rodzina rządzi na tej planecie od setek lat – zaczęła kobieta, patrząc na rozświetlone licznymi latarniami nocne miasto rozciągające się u stóp pałacu. – Mój ojciec utrzymał się u władzy w czasach Imperium, przyjmując ich zwierzchnictwo i godząc się na tytuł Moffy. Po kilkunastu latach spokoju, kiedy to w Galaktyce pojawił się Najwyższy Porządek, postanowiłam iść w ślady ojca. Nie chciałam wojny. Nie chciałam, żeby moi poddani cierpieli. Doszłam do wniosku, podobnie jak wcześniej mój poprzednik, że cicha zgoda zapewni nam bezpieczeństwo. Niestety nie wszystkim spodobał się mój wybór.
- Nie wiem, kto neguje tę opcję – odpowiedziała spokojnie Loke. – Twoi poddani są zadowoleni. Kochają cię. Czułam ich radość, kiedy przejeżdżaliśmy przez miasto. Nie zachowywaliby się tak, gdybyś nie była dobrym władcą. – Dopiero po fakcie zdała sobie sprawę z tego, że pominęła tytuł królowej. Surish zdawała się tym jednak nie przejmować.
- Ludzie są zadowoleni. Cieszy mnie to. Nawet nie wiesz jak bardzo. – Kobieta uśmiechnęła się lekko do swoich myśli. – Staram się otaczać ich opieką. Wspierać, kiedy tego potrzebują. Tak się jednak składa, że Castell to nie tylko szarzy obywatele. To też szlachta, którą stanowią wpływowi kupcy dysponujący ogromnymi majątkami. Jak to zwykle bywa, ci którzy mają wiele, chcą mieć jeszcze więcej. Pożądają władzy. Część z nich otwarcie mówi o tym, że nie nadaję się na władcę, gdyż nie walczę o niezależność naszej planety.
- Jesteś pewna, że o to właśnie chodzi? O niezależność?
Surish przeniosła wzrok na Loke.
- Nie. Jestem przekonana, że oni chcą władzy samej w sobie. Chcą uwielbienia, którym darzą mnie poddani. Jak myślisz, dlaczego Sarish tak bardzo chce tronu? Nie dlatego, że pragnie cokolwiek zmienić. Pragnie być uwielbiany, pragnie mieć kontrolę nad wszystkim. Odczuwa bolesne ukłucie za każdym razem, kiedy musi kłaniać mi się w trakcie oficjalnych uroczystości. Nie rozumie jednak, że władza to coś więcej niż odbieranie hołdów i ogólne uwielbienie.
- Zatem czym jest prawdziwa władza?
- Odpowiedzialnością. – Ton Surish wskazywał, że kobieta uznaje tę odpowiedź za coś oczywistego. – Niestety, wielu o tym zapomina.
Wielki kot, o którego obecności Loke całkowicie zapomniała, poruszył się nagle niespokojnie i otarł o nogę swojej pani.
- Muszę przyznać, że ucieszyłam się na wieść o śmierci Snoke’a – podjęła swój wywód po chwili. – Nie dlatego, że miałam nadzieję na zakończenie istnienia Najwyższego Porządku. Miałam nadzieję, że jego miejsce zajmie ktoś, kto będzie potrafił wykorzystać potencjał tej wielkiej organizacji i odważy się zmienić Galaktykę. Obserwując wasze poczynania nie tracę nadziei na to, że coś się zmieni.
- Uważasz, że Snoke nie mógł nic zmienić?
- Nie. Był starym, zadufanym w sobie bublem. O Kylo Renie też nie mam najlepszego zdania. Jak już jednak mówiłam, wiem co stało się na Asmeru.
- Co takiego stało się zatem na Asmeru?
- Pojawiła się tam kobieta, która postanowiła pomścić zabite dzieci. Nie dlatego, że był to atak na Najwyższy Porządek lecz dlatego, że to były niewinne dzieci.
- Myślę, że mnie przeceniasz – zaoponowała Loke. – Zresztą… spora część osób uważa, że te dzieci wcale nie były takie niewinne. Miały się stać żołnierzami.
- Można też się kłócić, że zemsta nie jest dobrą drogą. Uważam jednak, że ci którzy dopuszczają się zbrodni na niewinnych, powinni za to zapłacić. Dla wielu z tych dzieci to była szansa na lepsze życie – zauważyła. – Nie ma co się jednak kłócić o szczegóły. – Surish sięgnęła dłonią w stronę cierpliwie czekającego zwierzęcia i podrapała je za odstającym uchem. Kot zamruczał głośno, ciesząc się tym gestem. – Powinnaś zresztą pamiętać, że to od decyzji waszej trójki zależy, jak ci żołnierze zostaną zapamiętani przez mieszkańców Galaktyki.
Loke nie odpowiedziała. Opierała się dalej o balustradę, patrząc na miasto.
- Mówisz, że tych, którzy krzywdzą niewinnych powinna spotkać kara. Chcąc być obiektywnym, należy przyznać, że Najwyższy Porządek nie jest taki cudowny. Popełniliśmy wiele przestępstw.
- Do których przymusił was rozkazami Snoke… Za zbrodnie zawsze ponoszą odpowiedzialność ci, którzy je nakazują. Nie ci, którzy są posłuszni wydanym rozkazom.
- Jesteś zbyt łaskawa w swojej ocenie.
- Nie, nie jestem – stwierdziła twardo Surish. – Jestem królową Castell od ponad dziesięciu lat. Wiem jak to wygląda.
- Czy rządzenie jedną planetą można porównać do rządzenia całą Galaktyką?
Surish nie dosłyszała pytania Loke, gdyż głos wojowniczki został zagłuszony przez potężny wybuch.
Królowa krzyknęła, wyciągając przed siebie dłoń.
Loke zwróciła się w kierunku, który wskazała Surish. Z przerażeniem odkryła, że jedna z dzielnic miasta trawiona jest przez ogień.
Delikatne wibrowanie w Mocy dało jej znać, że wybuch nie był żadnego rodzaju nieszczęśliwym wypadkiem.
Chwyciła rękę królowej.
- Szybko, do środka!
Wciągnęła kobietę do sypialni i zamknęła za sobą drzwi.
- Gdzie oni są? – zapytała.
Błędny wzrok, którym obdarzyła ją Surish, dał jej do zrozumienia, iż kobieta nie zrozumiała pytania.
Chwyciła królową za ramiona i potrząsnęła nią lekko, próbując wytrącić z szoku, w którym ta się znalazła.
- Gdzie Hux i Kylo? – Ponowiła pytanie. – Gdzie twój mąż?
- Na polowaniu – wyszeptała. Zajęło to krótką chwilę, jednak Surish wróciła do rzeczywistości. Odchrząknęła lekko i udzieliła jaśniejszej odpowiedzi. – Sanek zabrał Generała i Najwyższego Przywódcę na polowanie poza miasto. Mieli wrócić nad ranem.
Loke zaklęła szpetnie.
Przymknęła oczy i spróbowała sięgnąć do Kylo przez Moc. Więź, która ich łączyła zadrgała. Nie miała pojęcia, gdzie dokładnie znajduje się jej przyjaciel, jednak dostrzegła go przed sobą.
- Loke? – usłyszała jego zdziwiony głos.
- Miasto jest atakowane – rzuciła krótko. – Musicie jak najszybciej wrócić. Wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie.
- Atakowane? Przez kogo?
- Nie mam pojęcia – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Ktoś wysadził budynki w niewielkiej odległości od pałacu. Jestem z królową, jednak musicie się pospieszyć.
- Ruszamy do was. Będziemy tak szybko, jak to tylko możliwe.
Otworzyła oczy, zrywając połączenie. Dostrzegła zdziwione spojrzenie władczyni. Chciała coś wytłumaczyć, jednak w tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem i do sypialni wpadła Rosalie.
Misterna fryzura oficer Pejo odeszła w zapomnienie. Suknia służącej, którą miała na sobie, była obszarpana i przypalona w kilku miejscach. Kobieta ściskała oburącz kolbę blastera.
- Lady! – rzuciła, wyraźnie zadowolona widokiem Loke. – Jak dobrze, że jest pani tutaj.
Pejo zamknęła za sobą drzwi i rzuciła się w stronę toreb z bagażami. Przystanęła na krótką chwilę, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że oprócz Loke w pomieszczeniu znajduje się również królowa.
- Idealnie – stwierdziła, na widok drugiej kobiety. – Proszę się rozbierać, Lady – rzuciła w kierunku Loke.
Wojowniczce nie trzeba było dwa razy powtarzać. Sięgnął do zapięcia sukni i zaczęła zdzierać z siebie materiał. Przyjmowała posłusznie podawane przez Rosalie elementy stroju Rycerza Ren i broń.
- Co się dzieje? – Chciała wiedzieć Surish.
- Pałac został zaatakowany. To ludzie Lorda Kartana – wyjaśniła Rosalie, która okazała się być w tym momencie najlepiej poinformowaną osobą.
- Idiota! – warknęła Surish. – Powinnam była go skrócić o głowę dawno temu!
Loke nie skomentowała, zajęta przypinaniem uzbrojenia.
- Rosalie, muszę się skontaktować z Admirałem Acke.
Kobieta zagrzebała w torbie i rzuciła w stronę Loke komunikator. Wojowniczka spróbowała nawiązać połączenie.
- Lady Ren? – Usłyszała zdziwiony głos Admirała dochodzący z urządzenia. – Coś się stało, że kontaktuje się pani ze mną z linii awaryjnej?
- Admirale, pałac został zaatakowany przez przeciwników królowej. Generał Hux i Najwyższy Przywódca znajdują się poza miastem. Potrzebuję posiłków.
- Obecnie znajdujemy się w przestrzeni kosmicznej. Niedawno w układzie pojawiły się jednostki piratów. Zgodnie z wcześniejszymi rozkazami zaczęliśmy pości.
Loke poczuła, że robi się jej gorąco. Zaczęło docierać do niej, że coś, co mogło wyglądać jak bunt szlachty Castell jest na dobrą sprawę świetnie skoordynowanym atakiem znacznie liczniejszych sił.
- Wracajcie do układu – nakazała. – Przygotować TIE do ataku. Oddział musi być gotowy do wyjścia w przestrzeń kosmiczną w momencie pojawienia się Integrity w układzie. Proszę być ostrożnym. Możemy mieć do czynienia ze skoordynowanym atakiem liczniejszych sił.
- Lady, proszę wybaczyć ale o czym pani mówi.
Do uszu Loke dobiegł odgłos wystrzałów, dobiegający z korytarza. Nie miała pojęcia, co dzieje się poza komnatą. Jej serce zaczęło bić szybciej od kolejnej fali adrenaliny, która zalała jej ciało.
- Nie ma czasu na tłumaczenia, Admirale – rzuciła. – Proszę wykonywać rozkazy. W razie potrzeby kontaktować się bezpośrednio ze mną.
- Oczywiście, Lady. Przyjąłem.
Przerwała połączenie.
- Wiesz, jak tego używać? – zwróciła się do Surish, podając jej jeden ze swoich blasterów.
Kobieta skinęła głową, przyjmując oferowaną jej broń.
- Proszę to założyć na ramię. – Władczyni podała Loke jeden ze swoich pierścieni naramiennych. – Noszą je tylko zasłużeni obrońcy domu królewskiego.
- Nie jestem zasłużonym obrońcą domu królewskiego – zauważyła Loke.
- Owszem, nie jesteś. Tak jednak unikniemy pomyłki. Nikt nie pomyśli, że mnie porwałaś, jeśli będziesz go nosić.
Loke nie miała zamiaru się sprzeczać, uznając takie wyjaśnienie za jak najbardziej sensowne.
Wsunęła metalowy krążek na ramie, posłuszna przykazowi.