poniedziałek, 28 maja 2018

Rozdział XXVI


Castell, układ Castell
34 ABY

- Jesteś pewna?
Loke łypnęła spod oka na Generała. Była w stanie zrozumieć, że mężczyzna pokładał ogromną wiarę i zaufanie w umiejętności swoich ludzi. Miała jednak dość powtarzania po raz kolejny tego samego.
Cała ich czwórka siedziała właśnie w komnacie, która została przydzielona Kylo. Oficjalnie mieli odświeżać się po podróży i przygotować do uroczystej kolacji. Nikt jednak nie miał zamiaru zawracać sobie w tym momencie głowy takimi sprawami jak przygotowanie odpowiedniego stroju czy właściwa prezencja. Zresztą… Loke miała wrażenie, że takie przyziemne sprawy dotyczą w tym momencie tylko jej osoby, gdyż pozostali mieli pojawić się na przyjęciu w swoich mundurach lub mieli nie pojawić się wcale.
- Tak, jestem pewna – odpowiedziała po raz kolejny na zadane jej pytanie. – To właśnie powiedziała mi ta kobieta Oa.
- Jak to możliwe, że nie mamy tego w aktach? – wtrącił się Kylo, widząc, że Hux szykuje się po raz kolejny do zadania tego samego pytania.
- Przede wszystkim nie wiemy czy to prawda – zauważył Generał.
- Proszę wybaczyć śmiałość, Generale – odezwała się niespodziewanie dla wszystkich Rosalie. – Obawiam się jednak, że możemy uznać tę informację za prawdziwą.
- Na jakiej podstawie tak pani twierdzi?
- W trakcie rozmowy w powozie, usłyszałam dokładnie to samo. Wątpię, żeby ktokolwiek miał na celu wprowadzenie nas w błąd.
Hux, który wcześniej krążył po komnacie, opadł na kanapę i ukrył twarz w dłoniach. Loke wyraźnie odczuwała jego złość i wstyd. Mężczyzna był wściekły, że jego ludzie zawiedli go w pewien sposób. Młoda wojowniczka była jednak w stanie zrozumieć to zaniedbanie. Była przekonana, że ludzie zajmujący się prowadzeniem archiwum i zbieraniem najważniejszych informacji nie kłopotali się nigdy sprawdzeniem poprawności danych w przypadku planet tak mało znaczących jak Castell. Gdyby nie fakt, że młody książę mógł stanowić dość znaczące wsparcie dla upadającego Ruchu Oporu, a jego dotychczasowe działania wpływały na dostawy, które docierały ostatecznie na Rakata Prime, nikt z Najwyższego Porządku najpewniej nie postawiłby nogi na tej handlowej planecie.
- Pytam zatem ponownie. Jak to możliwe, że nie mamy tej informacji w swoich aktach? – Kylo ponowił pytanie i najwyraźniej nie był zadowolony z konieczności powtarzania po raz kolejny tego samego.
- W przypadku tak mało znaczących planet jak Castell – zaczęła tłumaczyć Rosalie – nasi archiwiści polegają głównie na informacjach wyekstrahowanych z baz danych Imperium. Ich dokumenty były w końcu początkiem naszych zbiorów. W przypadku Castell doszło do aktualizacji informacji w sprawie tego, kto obecnie sprawuje władzę. Z jakiegoś powodu archiwiści samego Imperium uznali za nieistotne zamieszczenie w aktach informacji o tym, że przed przejęciem w Galaktyce władzy przez Sheevę Palpatine’a, Moffa Castell był królem Castell. Nasi ludzie powielili to niedopatrzenie. Niestety ale takie pomyłki miewają miejsce. Rzadko, bo rzadko, jednak nie można ich wykluczyć. Przy takiej ilości układów nie zawsze jesteśmy w stanie śledzić wszystkich na bieżąco.
- Na litość wszelką, tutaj nie chodzi o śledzenie na bieżąco – fuknął Hux. – Gdyby chodziło o błąd w bieżących informacjach, moglibyśmy być zaskoczeni widząc królową Surish z ciążowym brzuchem. Tutaj jednak chodzi o to, że monarchia, którą uważaliśmy za wymysł ekscentrycznego człowieka okazała się być nagle wielowiekową tradycją. To zmienia bardzo wiele rzeczy!
- No dobrze, co dokładnie nam to zmienia? – zapytała Loke, mając nadzieję, że to załagodzi odrobinę napiętą atmosferę.
- Chociażby to, że jeśli monarchia jest wielowiekowa, to powinniśmy wziąć pod uwagę zupełnie inny, niż pierwotnie zakładany, rozkład sił. Owszem, książę zwrócił się o pomoc do Ruchu Oporu, gdyż nie chciał angażować nikogo z planety. Teraz może się jednak okazać, że na samym dworze znajduje się więcej przeciwników rządów prowadzonych przez królową. Spójrz na to tak, Loke… Jeśli na planecie żyją przedstawiciele dumnych szlacheckich rodów, co należy w tym momencie założyć, mogą być oni niezadowoleni, że Surish uznała nasze zwierzchnictwo, zamiast walczyć o niezależność układu. Może się okazać, że nie tylko królowa jest w niebezpieczeństwie ale również my sami się w nim znaleźliśmy, schodząc na powierzchnię Castell.
- No dobrze… możemy być w niebezpieczeństwie, jednak czy nie możemy zakładać, że chociażby Gwardia Królewska jest po naszej stronie? Jej dowódca jest w końcu królem.
- Myślę, że możemy uznać, że mamy ich wsparcie – zgodził się spokojnie Hux. – Nie należy jednak zapominać o tym, że obowiązkiem Gwardii jest w pierwszej kolejności ochrona królowej, a nie nas – dodał po chwili.
- Królowa cieszyła się z naszego przybycia – wtrącił się Kylo. – Czułaś to tak samo dobrze, jak ja. Patrząc na to przez pryzmat nowych informacji, może się okazać, że to uczucie nie wynikało z sympatii do nas lecz z sytuacji politycznej mającej miejsce na samym Castell.
Loke popatrzyła na przyjaciela, zaskoczona jego trzeźwym osądem sytuacji. Musiała przyznać, że ciężko się nie zgodzić z tym, co powiedział.
- Cokolwiek będziemy robić, musimy być bardzo ostrożni – stwierdził Generał. – Musimy się pilnować. Oczy dookoła głowy. Jesteśmy tutaj całą trójką. Trzy najważniejsze dla Najwyższego Porządku osoby z niewielkim oddziałem Szturmowców. Ktoś może uznać to za wspaniałą okazję.
- W tej sytuacji dobrze, że nikt nie spodziewa się, że Silva to tak naprawdę Loke Ren – wtrąciła się Rosalie. – Obecność Lady może okazać się naszym asem w rękawie. Musimy tylko uważać, żeby jej prawdziwa tożsamość nie została zbyt szybko ujawniona.

***

Oficjalna kolacja odbyła się w ogrodach pałacowych. Loke odetchnęła z ulgą, kiedy po dotarciu na miejsce zorientowała się, że na posiłek zaproszeni zostali tylko ci dworzanie, którzy uczestniczyli w powitaniu gości na lądowisku. Poza członkami dworu na miejscu pojawiły się jedynie dwie nowe dla wojowniczki osoby – książę Sarish oraz jego narzeczona, której imienia Loke nie znała.
Wojowniczka musiała przyznać, iż narzeczeni stanowili niezwykle zjawiskową parę. Oboje młodzi i piękni, ubrani w bogato zdobione stroje, skutecznie skupiali na sobie spojrzenia gości.
Na czas posiłku Loke została usadzona między Kylo i Huxem, którym przypadły miejsca obok królewskiej pary. Wraz z końcem oficjalnej części, została jednak oddzielona od swoich towarzyszy. Królowa Surish zaprosiła bowiem Najwyższego Przywódcę i Generała na spacer po ogrodach, w trakcie którego chciała najpewniej omówić obecną sytuację na Castell.
Loke nie była jednak pozostawiona sama sobie na długo. Krążąc wąskimi alejkami natknęła się na Talisa. Widząc szelmowski uśmiech młodzieńca, który porzucił bogato zdobiony strój na rzecz tradycyjnej zwiewnej szaty, nie mogła pozbyć się wrażenia, że to spotkanie nie było wcale przypadkowe.
- Lady Silvo – mężczyzna skłonił się przed nią. – Może chciałaby pani zwiedzić ze mną pałacowe ogrody?
Uśmiechnęła się do niego lekko i przyjęła oferowane jej ramię. Nie była pewna czy ma ochotę na czyjekolwiek towarzystwo. Wiedziała jednak, że nie może odrzucić zaproszenia.
- Czy na królewskie wesele zostało zaproszony wielu gości? – zagaiła, kiedy ruszyli jedną z alejek prowadzącą pomiędzy bujne, kolorowe krzewy.
- Naturalnie! – Zaskoczył ją entuzjazm Talisa. – Królewskie wesela to zawsze jedno z najważniejszych wydarzeń na Castell. Zarówno społecznych jak i politycznych. Tradycją jest, że panujący władca zaprasza do wspólnego świętowania swoich wszystkich sojuszników oraz władców najbliższych układów.
- Czy królowa zna wszystkich gości osobiście?
- Większość. Wśród zaproszonych są też krewni panny młodej i przyjaciele samego księcia.
- Narzeczona księcia to zjawiskowa kobieta…
- Zgadza się. Mia jest wyjątkowo piękna. No i pochodzi z niezwykle starej i szanowanej na Castell rodziny.
- Cóż… nie spodziewałabym się po rodzinie królewskiej innej kandydatki.
- Och… to zupełny przypadek – zapewnił spokojnie Talis. Dostrzegając zdziwienie Loke od razu kontynuował. – Na naszej planecie członkowie rodu królewskiego zawsze sami wybierali swojego małżonka. Nasz król na przykład nie miał wiele wspólnego ze szlachtą, zanim nie zaczął służby w Gwardii Królewskiej. Urodził się w zubożałej mieszczańskiej rodzinie. Wielka miłość połączyła jednak Saneka z naszą królową i nikt nie miał nic do powiedzenia w tej sprawie. – Mężczyzna rozejrzał się na boki, jakby chciał się upewnić, czy nikt ich nie obserwuje. – Nie obyło się jednak bez małego skandalu – wyszeptał konspiracyjnie.
Loke wydała z siebie dźwięk, który miał świadczyć o jej głębokim szoku i zasłoniła usta ręką. Czuła, że znajduje się na dobrej drodze.
- Jak to? Jaki skandal? – zapytała również szeptem.
- Wiesz, Silvo… - Talis zlustrował ja spojrzeniem. – Mogę się do pani zwracać po imieniu?
- Oczywiście – posłała mu kolejny uśmiech, mając nadzieję, że zachęci go w ten sposób do mówienia. – Nie jestem przyzwyczajona do bycia tytułowaną jako Lady. Będzie mi bardzo miło, jeśli będziesz się do mnie zwracał po imieniu.
- Świetnie! Zatem, Silvo, musisz wiedzieć, że kiedy nasza królowa była jeszcze panną o jej serce starało się wielu młodych przedstawicieli znamienitych rodów. Wśród zainteresowanych był starszy brat Mii. Zdawało się, że młodzi przypadli sobie do gustu. Ojciec Mii, Lord Kartan, spodziewał się zaręczyn, a tymczasem na scenę wkroczył Sanek. Kochanieńka, jakaż to była obraza majestatu!
- Lord Kartan chciał, żeby to jego syn został królem?
- Och, jestem przekonany, że chodziło o coś więcej – zapewnił mężczyzna. – Kartan rządzi w swojej rodzinie twardą ręką. Stary głupiec miał pewnie nadzieję, że jak posadzi syna na tronie, to sam przejmie nieformalną władzę.
- Królowa Surish nie sprawia wrażenia kobiety, która pozwoliłaby sobą manipulować.
- Dlatego pewnie nigdy nie brała na poważnie relacji z Kartanem. Wiedziała, że młody Lord nie jest odpowiednim kandydatem na męża.
Loke pokiwała głową ze zrozumieniem, notując w pamięci, że koniecznie musi poinformować Rosalie o niejakim Lordzie Kartanie i jego ambicjach.
Ścieżka, którą szli nagle skręciła ostro. Rudowłosa stanęła jak wryta, kiedy zobaczyła co znajduje się za załomem stworzonej z krzewów ściany.
Przed nią znajdował się wielki wybieg. Przypominał wyglądem plac zabaw dla dzieci, który widziała kiedyś w Quarrow. Drewniane domki, równoważnie i drabinki były jednak znacznie większych rozmiarów. Zupełnie, jakby przeznaczono je dla dorosłych. Loke uzmysłowiła sobie, że to miejsce nie jest przeznaczone dla ludzi, kiedy zarejestrowała delikatne poruszenie na jednym z krańców placu. W jej stronę kroczył właśnie wielki drapieżny kot. Smukła sylwetka poruszała się z właściwą zwierzętom gracją. Silne mięśnie prężyły się pod futrem przy każdym kroku. Nie to było jednak największym zaskoczeniem. Kiedy Loke spojrzała w jadowicie zielone ślepia drapieżnika, poczuła, jak przez jej ciało przepływa struga czystej, gorącej Mocy, pochodzącej od zwierzęcia.
- Co to? – wyszeptała.
- To Aknu’Thai. Królewskie koty.
Spojrzała na Talisa, mając nadzieję, że dowie się czegoś więcej o tych zwierzętach.
- Wieki temu żyły dziko na naszej planecie – zaczął swoją opowieść mężczyzna. – Jako jedne z niewielu zwierząt są wrażliwe na Moc. Kiedy na Castell pojawili się ludzie, a z nimi pierwszy król, Aknu’Thai z tylko sobie znanego powodu związały się z królewskim rodem. Są opiekunami naszych władców. Za każdym razem, kiedy na świat przychodzi królewski potomek, jeden z Anku’Thai wiąże się z nim poprzez Moc. Zarówno nasza królowa jak i książę mają swojego kota.
Jedna z bestii zbliżyła się na niebezpieczną odległość do obserwującej ją dwójki. Loke zobaczyła, jak kot poruszył nerwowo ogonem, który musną niewidzialną energetyczną barierę, zdradzając tym samym jej obecność.
- Są bardzo podenerwowane – zawyrokował Talis. – Normlanie poruszają się swobodnie po pałacu. Niestety, królowa była zmuszona je zamknąć na czas wesela. Bała się, że goście mogą się ich przestraszyć.
Loke zaczęła się zastanawiać, jak by się czuła, gdyby wpadła na jednego z królewskich kotów, idąc nocą po pałacowym korytarzu.
- Czyj jest ten? – zapytała, wskazując na bestię, która jako jedyna zainteresowała się obecnością ludzi w pobliżu własnego domu.
- Ten nie ma właściciela – wyjaśnił Talis. – Kotów na planecie nie pozostało wiele. Nadal jednak jest ich więcej niż członków królewskiego rodu.
- Może ten tutaj zostanie opiekunem dziecka? – zasugerowała.
- Wątpliwe. Zazwyczaj to kociaki łączą się z dziećmi. Ten tutaj – mężczyzna wskazał na kota – nie wziął sobie nikogo pod opiekę. I pewnie to już się nie zmieni.
Jeszcze raz dokładnie zlustrowała zwierzę wzrokiem.
Poczuła cudzą obecność na granicy swojej świadomości. Kiedy otworzyła się na to uczucie, zdała sobie sprawę z tego, że to wielki kot znajdujący się po drugiej stronie bariery energetycznej próbuje się z nią skontaktować. Nie był to prosty, jasny przekaz jak w przypadku kontaktu z ludźmi. Loke poczuła, jak zalewa ją cała fala emocji. Wśród wybuchowej mieszanki uczuć i myśli znajdowała się jednak jedna, dominująca: „zagrożenie”.
Nie zważając na nagłe protesty Talisa, podeszła na samą granicę bariery. Ściana rozbłysła ferią barw, kiedy przyłożyła do niej dłoń.
Kot otarł się głową o jej rękę po drugiej stronie dzielącej ich bańki.
Pomogę, obiecała zwierzęciu.

***

Wiedziała, że powinna porozmawiać z Kylo i Huxem. Czuła jednak, że jest za bardzo wykończona minionym dniem, żeby podjąć jakąkolwiek dyskusję na temat ich obecnej sytuacji. W tym momencie przestała ją nawet interesować rozmowa towarzyszy z królową. Wygrywało zmęczenie.
Zresztą… i tak nie miała pojęcia, gdzie podziali się jej panowie. Kiedy wróciła z Talisem w miejsce, gdzie odbywała się kolacja, mogła zobaczyć, że bogato zastawione stoły zostały rozsunięte na boki, znikąd pojawiła się niewielka orkiestra, a goście zabawiali się tańcami na prowizorycznym parkiecie. Najwyższego Przywódcy i Generała nigdzie nie było widać. Loke była przekonana, że muszą nadal przebywać w towarzystwie królowej. Była nawet gotowa na nich zaczekać, jednak w momencie, gdy Talis zaprosił ją do tańca, poczuła, że cała sytuacja ją przerasta i wymówiwszy się zmęczeniem, wróciła do komnaty.  
Dotarłszy do komnaty zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie plecami. Przymknęła oczy, modląc się chociaż o chwilę spokoju.
- Nie teraz, Rosalie – rzuciła, kiedy usłyszała odgłos cichych kroków na dywanie.
- To nie Rosalie.
Loke szarpnęła głową automatycznie ustawiając się w pozycji, która pozwoliłaby jej rozpocząć walkę. Jej dłoń przesunęła się w okolicach bioder, jakby szukała miecza świetlnego, którego w tym momencie tam nie było. Instynkt zadziałał z brutalną skutecznością.
Patrząc na kobietę znajdującą się przed nią, wojowniczka zaczęła się zastanawiać, jak to możliwe, że nie wyczuła obecności innej osoby w pomieszczeniu. Przecież powinna wiedzieć, że nie jest tutaj sama. I powinna wiedzieć, kim jest jej gość.
Rozwiązanie zagadki nadeszło szybciej, niż się spodziewała.
Dostrzegła go kątem oka. Spokojnie wyłonił się z sąsiedniego pomieszczenia i spacerowym krokiem podszedł do kobiety o kasztanowych włosach. Delikatnie otarł się o jej nogi swoim czarnym futrem. W zielonych oczach czaiło się wyzwanie pomieszane z rozbawieniem.
Cholerne koty, przemknęło Loke przez myśl.
- Najwyższy czas, żebyśmy sobie porozmawiały, Lady Ren.
Loke poczuła jak wielka gula, która nagle ścisnęła ją w gardle, utrudnia oddychanie.
- Nie jestem żoną Najwyższego Przywódcy – rzuciła pierwszą rzecz, jaka przyszła jej w tym momencie do głowy.
Surish przekrzywiła głowę i posłała jej takie spojrzenie, jakim matka może obdarzyć nieposłuszne dziecko, które w swej naiwności wierzy, że jego złe uczynki nadal pozostają tajemnicą.
- Domyślam się, że kazali pani grać, Lady. Proszę się jednak nie ośmieszać. Doskonale wiem, kim pani jest.
- Nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz, pani. Nazywam się Silva, pochodzę z Quarrow i nie mam nic wspólnego z rycerzami Ren.
- Zgodzę się, że część z tego, co mi powiedziałaś jest prawdą. Faktycznie urodziłaś się w Quarrow i nadano ci imię Silva. Obie jednak dobrze wiemy, że to, pod którym wsławiłaś się w Galaktyce brzmi Loke Ren.



Carida, układ Carida
34 ABY

Niewielkim statkiem zatrzęsło, kiedy wyskoczył z nadświetlnej nad Caridą. Sara Takume chwyciła mocniej drążek sterowniczy. Zaczęła się cieszyć, że zgodziła się z sugestią jednego z kapitanów i założyła na dłonie grube rękawiczki, które w tym momencie były jedynym elementem zapewniającym jej dłoniom stabilność na sterze.
Czuła, jak jej ciało zalewane jest kolejnymi falami potu. Zastanawiała się, jak to możliwe, że dała się wmanewrować w taką sytuację.
Domyślała się, że Admirał Malma Ariz z pełną premedytacją właśnie jej powierzył dowodzenie plutonem myśliwców, chociaż nie miała żadnego doświadczenia bojowego, jeśli nie liczyć kilkunastu godzin spędzonych w symulatorze w trakcie szkolenia w Akademii Wojskowej.
Wszystko przez to, że na Bespin wyrwała się przed szereg, chcąc poprowadzić poszukiwania Najwyższego Przywódcy.
Wtedy to była jednak zupełnie inna sytuacja. Pilotowanie myśliwca w celu znalezienia Wodza, kiedy na planecie i wokół niej nie znajdowały się żadne wrogie jednostki to był pikuś.
Przechyliła drążek, w ostatniej chwili unikając zestrzelenia.
Popatrzyła przed siebie. Nad kosmiczną stocznią latały wrogie statki. Dostrzegła raptem kilka zgrabnych transportowców, których zadaniem było przyjęcie na pokład przechwyconych materiałów.  Zastraszającą większość stanowiły myśliwce bojowe, które właśnie zrezygnowały z ostrzeliwania stoczni i skierowały się ku nowoprzybyłym jednostkom Najwyższego Porządku.
Sara zanotowała, że znajdujące się w pobliżu TIE ustawiają się w szwadron bojowy. Powinna nimi dowodzić, jednak prawda była taka, że nie miała zielonego pojęcia, co powinna zrobić.
- Wiceadmirale, rozkazy. – Głos w słuchawce, należący do jednego z kapitanów, był zdecydowany i ponaglający. Kobieta domyśliła się, że to właśnie ten człowiek miał pierwotnie poprowadzić kontratak.
Próbowała się skupić. Chciała przypomnieć sobie wszystkie informacje, dotyczące prowadzenia bitew kosmicznych.
Kolejna wiązka lasera przeleciała nad jej TIE-em.
- Rozproszyć się – nakazała, mając nadzieję, że głos nie zdradzi jej ogromnego zdenerwowania. – Strzelać do wroga bez rozkazu. Musimy zestrzelić wszystkie myśliwce. Transportowce przechwycić.
Zaczęła się modlić, żeby to wystarczyło.



Rakata Prime
34 ABY

Anuka Tobe wyszarpnęła niewielką kartę pamięci z gniazda komputera i uśmiechnęła się do siebie, zadowolona z wykonanego zadania.
Kiedy została poproszona przez Loke o znalezienie planów społecznych w dostępnych archiwach, miała ochotę popukać się w czoło i powiedzieć młodej wojowniczce, iż zwariowała. Pani Inżynier była przekonana, że w całej swojej dość długiej historii, Imperium ani razu nie pomyślało o tym, żeby coś zrobić na ludności podlegających mu układów. Okazało się jednak, że chociaż Imperator nie uważał za zasadne wyciąganie przyjaznej dłoni do maluczkich, wśród jego ludzi znajdowali się tacy, którzy chcieli to uczynić.
Anuce udało się wykopać z różnych miejsc bogate zapiski niejakiego Coltesta Argathy. Mężczyzna ten, jak udało się jej dowiedzieć, był jednym z wysoko postawionych dowódców członu zaopatrzenia. To właśnie jego działania były smarem, który pozwalał wielkiej maszynie Imperium na bezproblemowe funkcjonowanie.
Jak się jednak okazało, Coltest nie ograniczał się w swoich działaniach do organizacji transportów, pilnowania zaopatrzenia czy prowadzenia ogólnej inwentaryzacji. W trakcie swoich rozlicznych wizyt na obcych planetach obserwował lokalne społeczności i tworzył plany, które miały polepszyć ich sytuację, a tym samym polepszyć sytuację Imperium.
Oczywiście, jak to bywa w życiu, wszyscy wyżej postawieni w Imperium mieli plany człowieka głęboko w dupie, uznając, że nie ma sensu zajmować się pozostawionymi na pastwę losu sierotkami czy biedującą ludnością. W końcu dla Imperium liczyły się tylko dwie rzeczy – potęga militarna i władza. To, jakie koszty wiązały się z jednym i drugim było sprawą nieistotną.
Anuka, czytając starannie rozpisane plany i projekty, zaczynała rozumieć, co kierowało Loke. Starając się wniknąć w umysł Coltesta, doszła do wniosku, że faktycznie – poprawa bytu pewnych społeczności może w znaczący sposób przełożyć się na poprawę bytu samego Najwyższego Porządku. Zadbana ludność lokalna zapewniała większe siły przerobowe. Dodatkowo, szczęśliwi ludzie, to ludzie, którzy patrzą na swojego władcę przychylnym okiem.
Tobe już wcześniej zrozumiała pewną zależność. Wiedziała, że potęga Ruchu Oporu wynikała w dużej mierze z wiary ludzi, iż kiedy Najwyższy Porządek odejdzie, a w jego miejsce narodzi się kolejna Republika, będzie żyło im się lepiej. Nadzieje na lepszy byt i możliwość pokojowej koegzystencji napędzała wielką machinę propagandy przeciwko Najwyższemu Porządkowi, który wcześniej nie przejmując się tym, co o nim myślą ludzie, pozwolił postawić się w roli agresora oraz oprawcy, zamiast zaprezentować się jako grupa, która dąży do zapewnienia wszystkim możliwie jak najlepszych warunków w świecie pozbawionym wojen oraz korupcji i zakłamania polityków.
Odepchnęła się od biurka tak mocno, że obrotowy fotel, na którym siedziała, przejechał przez większą część laboratorium, wykonując wdzięczne obroty wokół własnej osi. Rozbawiona kobieta, zauważyła pełne zrezygnowania spojrzenie pana Qui.
- Uszy do góry, pani Qui – zwróciła się do mężczyzny. – Wyjeżdżam. Na trochę. Całe laboratorium zostawiam panu.
Wstała z fotela, zrzuciła z siebie swój fartuch i nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony podwładnego, opuściła pomieszczenie.

***

- Ciebie to już do szczętu posrało!
Nie odpowiedziała, przewróciła tylko teatralnie oczami, mając nadzieję, że Eper właściwie odczyta przekaz i zrozumie, jak niewiele obchodzi ją jego zdanie w tej sprawie.
- Szilard – warknęła, poddenerwowana. – Nie pitol mi tutaj głupot, ok? To, co sobie tam uwidziałeś pod tą czarną czupryną to twoja sprawa. Ja jednak muszę dostać się na Coruscant.
- Nie mogę tak po prostu zabrać cię na Coruscant  - odpowiedział mężczyzna. – Nie otrzymaliśmy żadnych rozkazów, w których byłoby wspomniane, że mamy cię zabrać ze sobą.
- Pani Inżynier, proszę wybaczyć, jednak to, że chce pani lecieć na Coruscant nie oznacza jeszcze, że może tam pani lecieć – dodał, jak zwykle bardziej zachowawczy Tavasz.
Ignorując obu braci, Anuka utkwiła spojrzenie swoich ciemnych oczu w twarzy Admirała Saula Hakari, który siedział za swoim biurkiem, obserwując rozmowę bez chociażby słowa komentarza.
- Ja nic tutaj nie mogę zrobić. – Rozłożył ręce. – Nie dostaliśmy żadnych rozkazów od Generała albo Najwyższego Przywódcy.
- Wy może nie dostaliście żadnych rozkazów od Generała, jednak ja dostałam rozkazy od Lady Ren  - powtórzyła po raz kolejny.
- Anuka, bądź poważna… - Hakari westchnął ciężko. – Przecież dobrze wiemy, że w takiej sytuacji musisz mieć polecenie od samego Najwyższego Dowództwa.
- Chciałabym zobaczyć reakcję Lady Ren w momencie, kiedy mówisz jej, że ona nie jest Najwyższym Dowództwem. Oboje dobrze wiemy, że w tym cyrku jest trzecią najważniejszą osobą. – Zlustrowała całą trójkę czujnym spojrzeniem, jakby obawiała się, że któryś z nich spróbuje protestować. – Przed wylotem na Castell powierzyła mi bardzo ważne zadanie. Chcąc je wykonać… w pełni, muszę się dostać na Coruscant. Wiesz lepiej niż wszyscy inni, że Najwyższy Przywódca i Generał Hux nie pojawią się już na Rakata Prime przez spotkaniem na Coruscant.
- Nie mogę pozwolić ci na wylot bez wyraźnych rozkazów!
- To daj mi jakieś rozkazy! Na litość boską, jesteś dowódcą tej pieprzonej bazy! Jak stwierdzisz, ze twój najlepszy inżynier jest potrzebny na Coruscant, żeby, nie wiem, dopilnować stawiania pola ochronnego nad pałacem, to słowo stanie się prawem i te dwa bubki, czy im się to podoba czy nie, będą musiały mnie ze sobą zabrać!
Anuka niemalże widziała, jak trybiki skrywające się pod czaszką Hakariego zaczynają pracować.
- Dobrze, niech będzie. Polecisz jeszcze dzisiaj z załogą Pride. Może faktycznie będzie dobrze, jak spojrzysz na te pole ochronne.
- Dziękuję bardzo!
Podniosła się z krzesła i wyszła na korytarz. Musiała przygotować się do podróży.
Znajdowała się już przy windzie, kiedy usłyszała, że ktoś biegnie w jej stronę.
- Powiesz mi jakie to ważne zadanie powierzyła ci Lady?
- Musiałam przygotować dla niej zestaw pewnych archiwalnych dokumentów – odpowiedziała, nie mając najmniejszego zamiaru wchodzić w szczegóły.
- Dokumenty? – Eper zmarszczył brwi. – Wcale nie musisz lecieć na Coruscant, żeby wykonać swoje zadanie.
- Nie, nie muszę. – Posłała mu szeroki uśmiech. – Tutaj po prostu się nudzę. Sądzę zresztą, że Loke spodoba się fakt, że przyjechałam ją odwiedzić.
Kiedy drzwi windy otworzyły się przed nią, weszła do środka. Nie pozwoliła jednak śluzie zamknąć się ponownie.
- Proszę cię, nie kombinuj – rzuciła w stronę Wiceadmirała. – Jestem pewna, że jak tylko będziecie próbować zweryfikować podane przeze mnie informacje u samej Lady, to szybko okaże się, że jestem jej jednak bardzo potrzebna na miejscu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz