poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Rozdział XX


Miejsce poza czasem i przestrzenią

Małe domki ściśnięte jeden obok drugiego tworzyły nieregularne rzędy. Większość budowli była wykonana z kiepskich materiałów i bez problemu dało się to dostrzec w słabym, wieczornym świetle. Część domostw budowano na raty. Dodatkowe piętra i przybudówki, które pojawiały się z czasem, wyraźnie odcinały się na tle starszych elementów.
Przed jednym z domów stała kobieta w średnim wieku. Miała na sobie prostą sukienkę. Włosy zebrała w skromny kok. Na ramiona narzuciła połatany w kilku miejscach koc, który miał chronić ją przed chłodem nadchodzącej nocy.
Nieznana Loke kobieta wpatrywała się we wschodzący powoli księżyc, malujący się coraz wyraźniej na nieboskłonie.
Ren, chociaż nie była w stanie wyczuć emocji kobiety, miała wrażenie, że oto widzi istotę niezwykle smutną, obdartą przez życie z resztek szczęścia.
Drzwi znajdujące się za plecami kobiety uchyliły się lekko. Na zewnątrz wyszedł chłopiec. Wysoki i bardzo szczupły, ubrany w strój, którego większą część stanowiły kolejne łaty.
Podszedł do kobiety i przytulił się do niej z taką ufnością, z jaką tylko dzieci mogą się tulić do kochających je matek. Nieznajoma, nie odrywając wzroku od obserwowanego punktu, wyciągnęła ramię i objęła chłopca, jednocześnie okrywając go swoim kocem.
- Maluchy już śpią? – zapytała.
- Tak. Zasnęli.
Milczeli przez chwilę.
- Mamo, chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.
- Tak? Coś się stało?
Kobieta w końcu oderwała wzrok od księżyca i spojrzała na chłopca.
- Słyszałem, że Najwyższy Porządek będzie prowadził u nas rekrutację.
- Skąd o tym wiesz?
- Od Hazu. Jego ojciec dostał taką informację w kopalni.
Na twarzy kobiety odmalowało się zaniepokojenie.
- Dlaczego mi o tym mówisz?
Chłopiec spuścił wzrok.
- Bo chciałbym się zgłosić – wydusił z siebie w końcu, nie spuszczając wzroku ze swoich butów.
- Kochanie, skąd taki pomysł?
Odsunęła się od chłopca, żeby móc się mu lepiej przyjrzeć.
- Płacą każdemu dwa tysiące kredytów żołdu. Zanim żołnierz nie skończy osiemnastu lat, większość pieniędzy dostaje rodzina. To kupa kasy, mamo. Przydałyby się wam.
Nieznajoma patrzyła na swojego syna. Przez dłuższy czas nie odzywała się, jakby szukała właściwych słów.
- Wiem, że nie możemy sobie pozwolić na wiele – powiedziała. – Żyjemy bardzo skromnie. Jakoś sobie jednak dajemy radę…
- Nie, mamo. Nie dajemy sobie rady. Wiem, że w tym miesiącu musiałaś pożyczyć pieniądze od pani Trozuto. I podobnie zrobiłaś w zeszłym. Nie dajemy rady i dobrze oboje o tym wiemy.
- Słoneczko, bycie żołnierzem jest niebezpieczne. Gdybyś odszedł, nie wiadomo, czy jeszcze byśmy się zobaczyli. Nie mogę się na to zgodzić! Zresztą to niebezpieczne. Możesz zostać postrzelony i zginąć. Myślałeś o tym? Pieniądze nie są najważniejsze…
- Tak, myślałem o tym. I wiesz co? Pomyślałem o tacie. Jestem pewien, że jak umierał pod tą kupą kamieni pomyślał: „Och, jak to dobrze, że przynajmniej nie postrzelili mnie na froncie”.
- Atraka! – upomniała chłopca.
- No co? Jak nie pójdę do wojska to skończę w kopalni, jak wszyscy tutaj. To też jest niebezpieczne. Sama doskonale wiesz, ile jest wypadków. Nie skończyłem jeszcze trzynastu lat. Mogę się zgłosić.
Kobieta nic nie powiedziała. Chłopiec po pewnym czasie kontynuował.
- Maluchy rosną. Będziesz potrzebowała dla nas wszystkich coraz więcej pieniędzy. Proszę… Pozwól mi pomóc. Tak będzie dla was lepiej. Nie chcę, żeby moje rodzeństwo chodziło głodne.
Loke widziała, jak oczy kobiety zachodzą łzami. Nie powiedziała już ani słowa. Przyciągnęła do siebie chłopca i zamknęła go w stalowym uścisku.
Płakali. Oboje.

***

Chmura pustynnego piachu wzbiła się w powietrze, poruszona wiatrem. Kiedy pył opadł, Loke dostrzegła przed sobą farmę rodziny Tobe, na której jeszcze niedawno była gościem.
Po wielkim podwórzu kręcili się przedstawiciele różnych ras i gatunków, wykonując swoje codzienne obowiązki.
Przy wejściu do domu, kryjąc się pod wielkim parasolem, siedziała Zatani. Dłonie opierała na wielkim brzuchu. Obserwowała pracujących ludzi, co i raz zamieniając kilka zdań z tą osobą, która akurat postanowiła zatrzymać się w pobliżu na chwilę przerwy.
Zza załomu domu, dźwigając naręcze narzędzi, wyłonił się Karai. Na widok żony uśmiechnął się ciepło. Odłożył na bok narzędzia i podszedł do kobiety.
- Jak się dzisiaj czujemy? – Jego głos przepełniony był ciepłem i radością. – Wizyta u lekarza się udała?
- Udała się, udała.
Zatani najwyraźniej nie podzielała radości swojego małżonka.
- Coś się stało, kochanie?
Kobieta pogładziła się po brzuchu w opiekuńczym geście.
- Pamiętasz, jak Anuka przyprowadziła do domu tę rudowłosą kobietę?
Mężczyzna skinął głową.
- Pamiętam.
- Wtedy po kolacji… Rozmawiałam z nią przez chwilę. Powiedziała mi wtedy, że będziemy mieć córkę. Dzisiaj lekarz potwierdził tę informację.
- To coś złego? – zdziwił się Karai. – Ja tam zawsze chciałem mieć córeczkę.
- Nie, nie ma w tym nic złego.
- To o co chodzi?
- Ta kobieta powiedziała też, że to dziecko będzie wrażliwe na Moc. Że być może będzie kiedyś potrzebować szkolenia. Powiedziała też, że jeśli nasze dziecko nie poradzi sobie z tymi umiejętnościami, to ona chętnie pomoże… A wiesz co to oznacza, prawda?
- I to cię tak martwi?
Zatani skinęła głową.
- Wiem, że Anuka pracuje dla Najwyższego Porządku. Wiem, że to dzięki nim nasza farma jest bezpieczna i nie mamy problemu z Huttami. Jednak… Rycerze Ren to zupełnie co innego. Tyle się o nich opowiada złych rzeczy… Nie chcę, żeby moje dziecko było jednym z nich. Nie chcę, żeby nam zabrali naszą córkę.
Mężczyzna kucnął przy krześle. W troskliwym geście położył dłoń na kolanie żony.
- Nikt nam jej nie zabierze – zapewnił spokojnie. – Anuka by na coś takiego nie pozwoliła.
- A jak Anuka nie będzie miała nic do powiedzenia? Dobrze wiesz, że nie jest tam najważniejszą osobą. Niezależnie od tego za jak ważną nie chciałaby uchodzić, nie ona decyduje.
- Słoneczko ty moje… Po pierwsze nikt nam nie zabierze naszego dziecka. Nie pozwolimy na to. Po drugie, to, że nasza córeczka może okazać się kimś, kto posiada tę mistyczną Moc, to jeszcze nie znaczy, że będzie złym człowiekiem.
- Ale tyle się mówi…
- Przestań. Nie ma żadnych powodów do paniki. Jak na razie jeszcze nic nie wiemy. Może ta cała Loke się myliła? Zresztą… To, że nasze dziecko będzie posiadało jakiś wyjątkowy dar, nie znaczy, że jej życie będzie się musiało potoczyć w określony sposób. Kochanie, nie martw się. Na razie powinniśmy tylko modlić się o to, żeby nasza maleńka urodziła się zdrowa. Później nauczymy ją, jak być dobrym człowiekiem. To, czy ma w sobie jakąś Moc, nic nie znaczy.
Karai wyciągnął dłoń i pogładził żonę po policzku.
- No już, skarbie. Rozchmurz się.
Odpowiedział mu delikatny uśmiech.

***

Loke znajdowała się w gęstym lesie. Kiedy spojrzała w górę, przekonała się, że korony strzelistych drzew niemalże całkowicie zasłaniają błękitny nieboskłon. Gęste krzaki, pomiędzy którymi się znalazła, sięgały jej niemal do pasa.
To nie była kolejna wizja. Cokolwiek to było, wyglądało zupełnie inaczej.
Spróbowała się poruszyć. Gałęzie o ostrych kolcach zaczepiały się o jej ubranie, a liście plątały w długie włosy. Przez chwilę toczyła nierówną walkę z dziką roślinnością. W końcu jednak udało jej się przedostać pod jedno z drzew, które otaczała niewielka przestrzeń porośnięta jedynie miękkim mchem.
- Ładnie tutaj – odezwał się czyjś głos tuż obok jej ucha.
Podskoczyła z krzykiem. Cudza obecność nie była tym, czego się spodziewała.
Kiedy odzyskała panowanie nad sobą, spojrzała na osobę, która zaburzyła jej samotność.
Anakin.
- Szybciej się nie dało, co?
Duchowa postać jedynie wzruszyła ramionami.
- Wiesz, mnie tam już sprawy czasu nie za bardzo dotyczą. – Posłał jej delikatny uśmiech.
- Tak w ogóle to gdzie my jesteśmy?
- Wygląda całkiem jak Endor – stwierdził spokojnie, rozglądając się wokół.
- Serio? Nie miałeś lepszego miejsca niż planeta, na której spalili twojego trupa?
- Widzę, że jak zwykle jesteś w świetnej formie. Nic nie jest w stanie stępić twojego ostrego jęzora.
Teraz Loke wzruszyła ramionami. Była zła i zdezorientowana. To, co sądził o niej Anakin, miała obecnie w jeszcze głębszym poważaniu, niż w trakcie ich pierwszego spotkania.
- Dobra, miejmy to już za sobą. Mów, co masz powiedzieć, a później z łaski swojej powiedz mi, jak mam się stąd wydostać.
- Skąd pewność, że możesz się stąd wydostać?
- Nie mam pewności. Powiedzmy, że to przeczucie.
- Nie możesz korzystać tutaj z Mocy. Czy to przeczucie to jakieś kobiece sztuczki?
Na widok jego miny, którą mogła określić jedynie jako głupkowatą, pokręciła głową w geście dezaprobaty. I to niby ona nie zachowywała się odpowiednio?
- Jak podobała ci się wycieczka? – zapytał, nagle zmieniając temat.
- Jaka wycieczka?
- No wiesz… - zakręcił dłonią nad swoja głową. – Te wszystkie ważne wydarzenia dotyczące twojej osoby.
- Och… o tym mówisz… No cóż, sądzę, że dzięki nim zrozumiałam życie!
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami.
- Proszę cię, przestań się wyzłośliwiać i po prostu ze mną porozmawiaj. Jesteśmy tutaj sami. To wszystko dzieje się w twojej głowie, w samym jądrze twojego jestestwa. Jesteś tutaj bezpieczna. Możesz być ze mną szczera.
Patrzyła na niego, próbując przeanalizować jego słowa.
- Jeśli jesteśmy w mojej głowie, to czy ty jesteś prawdziwy?
- Nawet jeśli nie jestem prawdziwy, to wiele to zmienia?
- Jeśli jesteś prawdziwy, możesz zawsze iść na ploty do swojego syna. Jeśli mamy rozmawiać szczerze, wolałabym jednak, żeby moje dziwaczne myśli pozostały w mojej głowie.
- Obiecuję, że nic nikomu nie powiem. Zakładając oczywiście, że jestem prawdziwy.
- Swoją drogą, prawdziwy czy nie, dlaczego do cholery znajdujemy się w miejscu, które jest projekcją Endoru?
- Nie podoba ci się? Przecież Endor to taka ładna planeta. Tyle dobrych rzeczy się tutaj wydarzyło.
- Tsa… Na przykład twoja śmierć.
- No, to może nie jest jakoś szczególnie dobre…
- Dobra, już – rzuciła, widząc, że Anakin szykuje się do kontynuowania swojej wypowiedzi. - Porozmawiajmy!
Duch opadł spokojnie na mech. Postanowiła nie zastanawiać się nad tym, jak to możliwe i czy duch potrzebuje siedzieć. Sama osunęła się po korze drzewa, o które się opierała i usiadła na miękkim podłożu. Leśne poszycie stanowiło przyjemną odmianę od dziwnego stanu, w jakim trwała, kiedy otaczała ją nieskończona biel.
- Powiedz mi, co sądzisz o tym, co widziałaś?
Westchnęła.
- No co… Moja matka miała przerąbane, twoja córka to zazdrośnica, inni ludzie też mieli cholernie przerąbane... A, no i ludzie się nas boją. W sensie Zakonu.
- Uważasz, że ty nie miałaś przerąbane?
- Nie lubię użalać się nad sobą. Całkiem nieźle się wybiłam jak na dziecko prostytutki z paskudnych slumsów. Nie ma co tutaj roztrząsać.
- Znów się zasłaniasz.
- Nie zasłaniam się. – Wywróciła oczami. – Po prostu… Nie wiem w sumie. Nie widzę sensu tutaj się roztrząsać. Ojej, biedna Loke bo mamusia jej nie kochała. Biedna Loke, bo Snoke ją zamknął. Biedna Loke, bo kazali jej zabijać ludzi. Biedna Loke, bo po prostu taka biedna. – Posłała Anakinowi ostrzegawcze spojrzenie, dając mu jasno do zrozumienia, że jeszcze nie skończyła. – Moje życie nie było najpiękniejsze. Ominęło mnie wiele wspaniałych rzeczy, którymi mogą się cieszyć ludzie mający normalne rodziny. Ba! Nawet pół rodziny to już by była niezła zmiana. Niestety nie miałam tego. Wielu rzeczy żałuję, wiele chciałabym zmienić, chociaż doskonale wiem, że już na to za późno. Ale nie mam zamiaru tutaj siedzieć i płakać nad sobą!
- Mój wnuk mógłby brać z ciebie przykład – stwierdził.
- Nie musi. Ma mnie nie tylko po to, żeby mógł usłyszeć, że coś jest złym pomysłem. Czasami moja rola sprowadza się wprost do tego, żeby go trzasnąć w ten głupi łeb.
- Pamiętasz, co ci powiedziałem w trakcie naszego spotkania na Tatooine?
- Powiedziałeś, że Kylo potrzebuje kogoś, kto będzie go wspierał i pokaże mu odpowiednią drogę. Oraz to, że powinnam się zastanowić nad tym, czego dokładnie chcę.
- Wiesz już, czego chcesz, co powinno się zmienić?
- Nie. Nie wiem – odpowiedziała szczerze. – Jak myślę, co się powinno zmienić to mam wrażenie, że nie starczy jednego życia na to wszystko. Zresztą… Koniec końców i tak by się pewnie okazało, że ostatecznie nic się nie zmieniło.
- Dlaczego tak uważasz?
- Popatrz na historię Galaktyki. Mieliśmy już Republiki i Imperia. Dla większości ludzi jednak nie zmieniało się nic poza sztandarem powiewającym nad ich głowami. Gra i tak toczyła się pomiędzy tymi, którzy byli żądni władzy, potęgi i bogactwa.
- Myślisz, że tego nie da się zmienić?
- Myślę, że zbudowanie idealnego systemu, w którym każdy byłby sobie równy, jest niemożliwe.
- Skąd takie podejście?
- Powstało na podstawie wieloletnich obserwacji. Jeśli świat miałby się stać faktycznie przyjaznym miejscem dla wszystkich, konieczne byłoby przeprogramowanie każdej myślącej istoty. Niestety ale zawsze znajdą się ci, którzy będą chcieli pomóc, i ci, którzy będą chcieli wykorzystać, żeby samemu mieć jak najwięcej.
- No dobrze… nie można stworzyć ideału. Czy nie można jednak stworzyć czegoś, co będzie chociaż odrobinę lepsze?
- Próbować zawsze można. Nie wiem jednak czy jest to możliwe. Jak dotąd wszystkie próby spełzły na niczym.
- Może więc powinniśmy wyjść poza utarte schematy? Sama powiedziałaś, że mieliśmy już Republiki i Imperia. Jeśli ustrój się zmienia zazwyczaj oznacza to wojnę. Nie sądzisz, że dobrym początkiem byłoby zakończenie konfliktów zbrojnych?
- Żeby zakończyć konflikt zbrojny, zazwyczaj jedna ze stron musi zwyciężyć.
- Nie można dojść do porozumienia i zawiesić broń?
- Oczywiście, że można… Zobacz, jak świetnie spisał się traktat pokojowy między Imperium a Nową Republiką. No te zapisy o rozbrojeniu to był istny majstersztyk, nie? Szkoda tylko, że jakoś tak się stało, że pojawił się Najwyższy Porządek i diabli idealny plan wzięli.
- Mówisz tak, jakbyś nie czuła się związana z Najwyższym Porządkiem.
- Czuję się z nim związana. I zapewniam, że zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby umożliwić tej organizacji zwycięstwo nad Ruchem Oporu.
- Dlaczego?
- Bo członkowie Ruchu Oporu są karmieni złudnymi nadziejami. Postrzegają nas jako największe zło tego świata, gdyż są przekonani, że jeśli oni zwyciężą, to świat stanie się uroczym i przyjaznym miejscem. Szkoda, że tak niewielu pamięta o tym, że ich cudowna Pani Generał miała już szansę sprawdzić się jako człowiek u władzy. Co z tego wyszło? Dała się tylko uwikłać w polityczne gierki. Na samej Nakadii, w samym Quarrow, które było przez długi czas stolicą Nowej Republiki, działy się straszne rzeczy. Nikogo to jednak nie interesowało. Ważne były wielkie, nic niewnoszące decyzje podejmowane przez Senat w sprawie budowy kolejnych sił zbrojnych i eksploatacji złóż celem pobudzenia gospodarki.
- Dlaczego masz pretensję do Lei, że nic nie zmieniła, skoro sama twierdzisz, że nic nie można zmienić?
- Twierdzę, że nie da się zbudować idealnego systemu. Ona uważa, że jednak można, chociaż przez prawie dwadzieścia lat nie zrobiła nic, żeby do takiego stanu rzeczy doprowadzić. Dlaczego Ruch Oporu jest tak słaby? Czy gdyby za rządów Nowej Republiki sytuacja ludzi uległa znacznej poprawie, to nie powinno być więcej chętnych do walki z tym niegodziwym Najwyższym Porządkiem, który wszystko zepsuł?
Anakin uśmiechnął się ciepło. Wyciągnął swoją widmową dłoń i poklepał ją lekko po nodze. Loke nie wiedziała, czy jest bardziej zaskoczona tym gestem, czy też faktem, iż poczuła dotyk na swoim ciele.
- Dobrze kombinujesz. Powinnaś podumać jeszcze trochę nad tą sprawą. Może dojdziesz do słusznych wniosków i przekażesz je dalej.
Podniósł się z ziemi i podał jej dłoń.
- Na razie z całą pewnością wystarczy dumania w samotności. Są osoby, które na ciebie czekają.
Przyjęła pomoc i poniosła się spod drzewa.
- Do zobaczenia niebawem, Wojowniczko!
Położył swoją dłoń na jej głowie.
Ogarnęła ją ciemność.



Rakata Prime
34 ABY

Szarpnęła się gwałtownie i spróbowała usiąść. Poczuła nieprzyjemny ból rozchodzący się po różnych częściach jej ciała, kiedy przyklejone do skóry czujniki, zaczęły odchodzić od tkanki, ściągnięte nagłym ruchem. Nie widziała, gdzie się znajduje. Oczy odmawiały posłuszeństwa, ukazując jej jedynie zamazany obraz jakiegoś pomieszczenia.
Spróbowała się przekręcić. Pierwotny instynkt nakazujący ucieczkę odezwał się w niej ze straszliwą siłą. Poczuła, że opada. Na szczęście podłoga była dość blisko, chociaż i tak bolało, kiedy się z nią zderzyła. Usłyszała czyjś ruch, spanikowana próbowała odpełznąć od jego źródła, nadal nie będąc w stanie dokładnie zobaczyć, gdzie jest i co się z nią dzieje.
Czyjeś silne dłonie zacisnęły się na jej ramionach. Wierzgnęła nogą. Niestety chybiła celu. Kończyna opadła bezwładnie na podłogę, przeszyta kolejną dawką bólu.
- Uspokój się! Zaraz zrobisz sobie krzywdę.
Rozpoznała ten głos. Hux.
Znieruchomiała. Gdziekolwiek była, była z Najwyższym Porządkiem. Dotarło do niej po chwili, że jeśli jest przy niej Hux, to najpewniej znajduje się ponownie na Rakata Prime.
Zamrugała kilkakrotnie. W końcu odzyskała zdolność prawidłowego widzenia.
Siedziała na podłodze niewielkiego gabinetu. Otaczała ją sterylna biel i cała masa różnorakich urządzeń medycznych. Armitage klęczał tuż obok na kafelkach, obserwując ją spokojnie.
- Już? Mamy kontakt?
Wysiliła się na lekki uśmiech.
Nie była pewna, jak odpowiedzieć na zadane jej pytanie. Z całą pewnością nie miała zamiaru podejmować dalszych, desperackich prób ucieczki z miejsca, w którym się obecnie znajdowała. Miała jednak wrażenie, że jej mózg nie odzyskał swojej pełnej sprawności. Ciągle znajdował się w dziwnym świecie wizji i wspomnień, zamiast powrócić, w ślad za ciałem, do rzeczywistości.
- Co się ze mną stało?
- Nie wiadomo – odpowiedział. – Kylo i Zara mają kilka teorii na temat twojego stanu. Podejrzewam jednak, że wszystko uda się zrozumieć dopiero wtedy, gdy z nimi na spokojnie porozmawiasz.
No tak, to miało sens.
- Ile czasu…?
- Dwa tygodnie.
- Łał! Lecę w dwójki.
Niechętnie przypomniała sobie o tym, że ostatnio była nieobecna przez dwa lata. Dwa tygodnie to był kawał czasu… Zawsze jednak mogło się to skończyć gorzej.
Spróbowała się podnieść. Hux cały czas ją asekurował. Na początku miała ochotę go ochrzanić za takie cackanie się z jej osobą. Kiedy jednak poczuła miękkość w nogach i została zmuszona do złapania się za jego ramię, przeszła jej ochota na narzekanie.
Ciężko usiadła na łóżku, z którego stoczyła się chwilę wcześniej.
Próbowała złożyć do kupy wszystkie strzępy wspomnień, których wątłe przebłyski co i raz pojawiały się jej przed oczami.
- Co się stało na Bespin? - zapytała, przypomniawszy sobie o tym, gdzie odnalazła ukrywających się członków Ruchu Oporu.
Była pewna, że Kylo i Hux udali się na planetę, żeby podjąć próbę złapania członków Ruchu Oporu.
- Zjawiliśmy się tam dość szybko po otrzymaniu informacji. Niestety, rebelianci uciekli. Została tylko ta dziewczyna. Próbowali wciągnąć Kylo w pułapkę. Wysadzili całą główną wierzę miasta, mając nadzieję, że nie uda mu się uciec na czas. – Zawiesił głos. – Spokojnie, nic mu się nie stało.
- Czyli wszystko na nic?
- Może tak, a może nie… Na Asmeru zaaresztowaliśmy jednego z ich pilotów. Możliwe, że uda nam się z niego wydobyć jakieś informacje.
Zamrugała kilka razy, jakby miała nadzieję, że w ten sposób usłyszana właśnie informacja wskoczy na odpowiednie miejsce w jej głowie.
- Minęły dwa tygodnie. Jeszcze tego nie zrobiliście?
- Kylo nie był w stanie się tym zająć. Nie pozwolił też innym się zbliżać do tego człowieka.
Pokręciła głową, bardziej do własnych myśli niż do Huxa. Komentarz dla przedstawionej jej sytuacji zachowała jednak dla siebie. Nie było sensu roztrząsać teraz tę sprawę.
- Gdzie jest Kylo?
- Obecnie w Świątyni. Źle reagowałaś, kiedy pojawiał się przy tobie ktoś, kto posiada Moc, więc Kylo został zmuszony do tego, żeby trzymać się z daleka.
Rozumiała, co Hux jej powiedział. Mimo wszystko poczuła się jednak źle z faktem, że Kylo nie było przy niej, kiedy leżała nieprzytomna. Wolałaby, żeby to on był pierwszą osobą, która znajdzie się przy niej po przebudzeniu.
- Zaraz poinformuję go, że jesteś przytomna.
- Dobrze.
Hux odszedł, zostawiając ją samą w gabinecie.
Objęła się ramionami. Było jej zimno i czuła się zmęczona. Udało jej się powrócić, po raz kolejny. Nie mogła jednak pozbyć się wrażenia, że teraz miała więcej szczęścia niż rozumu. Znowu pozwoliła sobie na złamanie pewnych zasad i mogło się to dla niej bardzo źle skończyć.
Pomyślała o swoich rozmowach z Anakinem. Nie rozumiała do końca, czego chciał od niej mężczyzna. Musiała mu jednak przyznać rację w jednej sprawie. Powinna zacząć planować swoje działania i myśleć o ich konsekwencjach. Koniec z dzikimi emocjami, które kierowały ją w złą stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz