Miejsce poza czasem i
przestrzenią
Małe
domki ściśnięte jeden obok drugiego tworzyły nieregularne rzędy. Większość
budowli była wykonana z kiepskich materiałów i bez problemu dało się to
dostrzec w słabym, wieczornym świetle. Część domostw budowano na raty.
Dodatkowe piętra i przybudówki, które pojawiały się z czasem, wyraźnie odcinały
się na tle starszych elementów.
Przed
jednym z domów stała kobieta w średnim wieku. Miała na sobie prostą sukienkę.
Włosy zebrała w skromny kok. Na ramiona narzuciła połatany w kilku miejscach
koc, który miał chronić ją przed chłodem nadchodzącej nocy.
Nieznana
Loke kobieta wpatrywała się we wschodzący powoli księżyc, malujący się coraz
wyraźniej na nieboskłonie.
Ren,
chociaż nie była w stanie wyczuć emocji kobiety, miała wrażenie, że oto widzi
istotę niezwykle smutną, obdartą przez życie z resztek szczęścia.
Drzwi
znajdujące się za plecami kobiety uchyliły się lekko. Na zewnątrz wyszedł
chłopiec. Wysoki i bardzo szczupły, ubrany w strój, którego większą część
stanowiły kolejne łaty.
Podszedł
do kobiety i przytulił się do niej z taką ufnością, z jaką tylko dzieci mogą
się tulić do kochających je matek. Nieznajoma, nie odrywając wzroku od
obserwowanego punktu, wyciągnęła ramię i objęła chłopca, jednocześnie okrywając
go swoim kocem.
- Maluchy
już śpią? – zapytała.
- Tak.
Zasnęli.
Milczeli
przez chwilę.
- Mamo,
chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.
- Tak?
Coś się stało?
Kobieta w
końcu oderwała wzrok od księżyca i spojrzała na chłopca.
-
Słyszałem, że Najwyższy Porządek będzie prowadził u nas rekrutację.
- Skąd o
tym wiesz?
- Od
Hazu. Jego ojciec dostał taką informację w kopalni.
Na twarzy
kobiety odmalowało się zaniepokojenie.
-
Dlaczego mi o tym mówisz?
Chłopiec
spuścił wzrok.
- Bo
chciałbym się zgłosić – wydusił z siebie w końcu, nie spuszczając wzroku ze
swoich butów.
-
Kochanie, skąd taki pomysł?
Odsunęła
się od chłopca, żeby móc się mu lepiej przyjrzeć.
- Płacą
każdemu dwa tysiące kredytów żołdu. Zanim żołnierz nie skończy osiemnastu lat,
większość pieniędzy dostaje rodzina. To kupa kasy, mamo. Przydałyby się wam.
Nieznajoma
patrzyła na swojego syna. Przez dłuższy czas nie odzywała się, jakby szukała
właściwych słów.
- Wiem,
że nie możemy sobie pozwolić na wiele – powiedziała. – Żyjemy bardzo skromnie.
Jakoś sobie jednak dajemy radę…
- Nie,
mamo. Nie dajemy sobie rady. Wiem, że w tym miesiącu musiałaś pożyczyć
pieniądze od pani Trozuto. I podobnie zrobiłaś w zeszłym. Nie dajemy rady i
dobrze oboje o tym wiemy.
-
Słoneczko, bycie żołnierzem jest niebezpieczne. Gdybyś odszedł, nie wiadomo,
czy jeszcze byśmy się zobaczyli. Nie mogę się na to zgodzić! Zresztą to
niebezpieczne. Możesz zostać postrzelony i zginąć. Myślałeś o tym? Pieniądze
nie są najważniejsze…
- Tak,
myślałem o tym. I wiesz co? Pomyślałem o tacie. Jestem pewien, że jak umierał
pod tą kupą kamieni pomyślał: „Och, jak to dobrze, że przynajmniej nie
postrzelili mnie na froncie”.
- Atraka!
– upomniała chłopca.
- No co?
Jak nie pójdę do wojska to skończę w kopalni, jak wszyscy tutaj. To też jest
niebezpieczne. Sama doskonale wiesz, ile jest wypadków. Nie skończyłem jeszcze
trzynastu lat. Mogę się zgłosić.
Kobieta
nic nie powiedziała. Chłopiec po pewnym czasie kontynuował.
- Maluchy
rosną. Będziesz potrzebowała dla nas wszystkich coraz więcej pieniędzy. Proszę…
Pozwól mi pomóc. Tak będzie dla was lepiej. Nie chcę, żeby moje rodzeństwo
chodziło głodne.
Loke
widziała, jak oczy kobiety zachodzą łzami. Nie powiedziała już ani słowa.
Przyciągnęła do siebie chłopca i zamknęła go w stalowym uścisku.
Płakali.
Oboje.
***
Chmura
pustynnego piachu wzbiła się w powietrze, poruszona wiatrem. Kiedy pył opadł,
Loke dostrzegła przed sobą farmę rodziny Tobe, na której jeszcze niedawno była
gościem.
Po
wielkim podwórzu kręcili się przedstawiciele różnych ras i gatunków, wykonując
swoje codzienne obowiązki.
Przy
wejściu do domu, kryjąc się pod wielkim parasolem, siedziała Zatani. Dłonie
opierała na wielkim brzuchu. Obserwowała pracujących ludzi, co i raz
zamieniając kilka zdań z tą osobą, która akurat postanowiła zatrzymać się w
pobliżu na chwilę przerwy.
Zza
załomu domu, dźwigając naręcze narzędzi, wyłonił się Karai. Na widok żony
uśmiechnął się ciepło. Odłożył na bok narzędzia i podszedł do kobiety.
- Jak się
dzisiaj czujemy? – Jego głos przepełniony był ciepłem i radością. – Wizyta u lekarza
się udała?
- Udała
się, udała.
Zatani
najwyraźniej nie podzielała radości swojego małżonka.
- Coś się
stało, kochanie?
Kobieta
pogładziła się po brzuchu w opiekuńczym geście.
-
Pamiętasz, jak Anuka przyprowadziła do domu tę rudowłosą kobietę?
Mężczyzna
skinął głową.
-
Pamiętam.
- Wtedy
po kolacji… Rozmawiałam z nią przez chwilę. Powiedziała mi wtedy, że będziemy
mieć córkę. Dzisiaj lekarz potwierdził tę informację.
- To coś
złego? – zdziwił się Karai. – Ja tam zawsze chciałem mieć córeczkę.
- Nie,
nie ma w tym nic złego.
- To o co
chodzi?
- Ta
kobieta powiedziała też, że to dziecko będzie wrażliwe na Moc. Że być może
będzie kiedyś potrzebować szkolenia. Powiedziała też, że jeśli nasze dziecko
nie poradzi sobie z tymi umiejętnościami, to ona chętnie pomoże… A wiesz co to
oznacza, prawda?
- I to
cię tak martwi?
Zatani
skinęła głową.
- Wiem,
że Anuka pracuje dla Najwyższego Porządku. Wiem, że to dzięki nim nasza farma
jest bezpieczna i nie mamy problemu z Huttami. Jednak… Rycerze Ren to zupełnie
co innego. Tyle się o nich opowiada złych rzeczy… Nie chcę, żeby moje dziecko
było jednym z nich. Nie chcę, żeby nam zabrali naszą córkę.
Mężczyzna
kucnął przy krześle. W troskliwym geście położył dłoń na kolanie żony.
- Nikt
nam jej nie zabierze – zapewnił spokojnie. – Anuka by na coś takiego nie
pozwoliła.
- A jak
Anuka nie będzie miała nic do powiedzenia? Dobrze wiesz, że nie jest tam
najważniejszą osobą. Niezależnie od tego za jak ważną nie chciałaby uchodzić,
nie ona decyduje.
-
Słoneczko ty moje… Po pierwsze nikt nam nie zabierze naszego dziecka. Nie
pozwolimy na to. Po drugie, to, że nasza córeczka może okazać się kimś, kto
posiada tę mistyczną Moc, to jeszcze nie znaczy, że będzie złym człowiekiem.
- Ale
tyle się mówi…
-
Przestań. Nie ma żadnych powodów do paniki. Jak na razie jeszcze nic nie wiemy.
Może ta cała Loke się myliła? Zresztą… To, że nasze dziecko będzie posiadało
jakiś wyjątkowy dar, nie znaczy, że jej życie będzie się musiało potoczyć w
określony sposób. Kochanie, nie martw się. Na razie powinniśmy tylko modlić się
o to, żeby nasza maleńka urodziła się zdrowa. Później nauczymy ją, jak być
dobrym człowiekiem. To, czy ma w sobie jakąś Moc, nic nie znaczy.
Karai
wyciągnął dłoń i pogładził żonę po policzku.
- No już,
skarbie. Rozchmurz się.
Odpowiedział
mu delikatny uśmiech.
***
Loke
znajdowała się w gęstym lesie. Kiedy spojrzała w górę, przekonała się, że
korony strzelistych drzew niemalże całkowicie zasłaniają błękitny nieboskłon.
Gęste krzaki, pomiędzy którymi się znalazła, sięgały jej niemal do pasa.
To nie
była kolejna wizja. Cokolwiek to było, wyglądało zupełnie inaczej.
Spróbowała
się poruszyć. Gałęzie o ostrych kolcach zaczepiały się o jej ubranie, a liście
plątały w długie włosy. Przez chwilę toczyła nierówną walkę z dziką roślinnością.
W końcu jednak udało jej się przedostać pod jedno z drzew, które otaczała
niewielka przestrzeń porośnięta jedynie miękkim mchem.
- Ładnie
tutaj – odezwał się czyjś głos tuż obok jej ucha.
Podskoczyła
z krzykiem. Cudza obecność nie była tym, czego się spodziewała.
Kiedy
odzyskała panowanie nad sobą, spojrzała na osobę, która zaburzyła jej
samotność.
Anakin.
-
Szybciej się nie dało, co?
Duchowa
postać jedynie wzruszyła ramionami.
- Wiesz,
mnie tam już sprawy czasu nie za bardzo dotyczą. – Posłał jej delikatny
uśmiech.
- Tak w
ogóle to gdzie my jesteśmy?
- Wygląda
całkiem jak Endor – stwierdził spokojnie, rozglądając się wokół.
- Serio?
Nie miałeś lepszego miejsca niż planeta, na której spalili twojego trupa?
- Widzę,
że jak zwykle jesteś w świetnej formie. Nic nie jest w stanie stępić twojego
ostrego jęzora.
Teraz
Loke wzruszyła ramionami. Była zła i zdezorientowana. To, co sądził o niej
Anakin, miała obecnie w jeszcze głębszym poważaniu, niż w trakcie ich
pierwszego spotkania.
- Dobra,
miejmy to już za sobą. Mów, co masz powiedzieć, a później z łaski swojej
powiedz mi, jak mam się stąd wydostać.
- Skąd
pewność, że możesz się stąd wydostać?
- Nie mam
pewności. Powiedzmy, że to przeczucie.
- Nie
możesz korzystać tutaj z Mocy. Czy to przeczucie to jakieś kobiece sztuczki?
Na widok
jego miny, którą mogła określić jedynie jako głupkowatą, pokręciła głową w
geście dezaprobaty. I to niby ona nie zachowywała się odpowiednio?
- Jak
podobała ci się wycieczka? – zapytał, nagle zmieniając temat.
- Jaka
wycieczka?
- No
wiesz… - zakręcił dłonią nad swoja głową. – Te wszystkie ważne wydarzenia
dotyczące twojej osoby.
- Och… o
tym mówisz… No cóż, sądzę, że dzięki nim zrozumiałam życie!
Przez
chwilę mierzyli się spojrzeniami.
- Proszę
cię, przestań się wyzłośliwiać i po prostu ze mną porozmawiaj. Jesteśmy tutaj
sami. To wszystko dzieje się w twojej głowie, w samym jądrze twojego jestestwa.
Jesteś tutaj bezpieczna. Możesz być ze mną szczera.
Patrzyła
na niego, próbując przeanalizować jego słowa.
- Jeśli
jesteśmy w mojej głowie, to czy ty jesteś prawdziwy?
- Nawet
jeśli nie jestem prawdziwy, to wiele to zmienia?
- Jeśli
jesteś prawdziwy, możesz zawsze iść na ploty do swojego syna. Jeśli mamy
rozmawiać szczerze, wolałabym jednak, żeby moje dziwaczne myśli pozostały w
mojej głowie.
-
Obiecuję, że nic nikomu nie powiem. Zakładając oczywiście, że jestem prawdziwy.
- Swoją
drogą, prawdziwy czy nie, dlaczego do cholery znajdujemy się w miejscu, które
jest projekcją Endoru?
- Nie
podoba ci się? Przecież Endor to taka ładna planeta. Tyle dobrych rzeczy się
tutaj wydarzyło.
- Tsa… Na
przykład twoja śmierć.
- No, to
może nie jest jakoś szczególnie dobre…
- Dobra,
już – rzuciła, widząc, że Anakin szykuje się do kontynuowania swojej
wypowiedzi. - Porozmawiajmy!
Duch
opadł spokojnie na mech. Postanowiła nie zastanawiać się nad tym, jak to
możliwe i czy duch potrzebuje siedzieć. Sama osunęła się po korze drzewa, o
które się opierała i usiadła na miękkim podłożu. Leśne poszycie stanowiło
przyjemną odmianę od dziwnego stanu, w jakim trwała, kiedy otaczała ją
nieskończona biel.
- Powiedz
mi, co sądzisz o tym, co widziałaś?
Westchnęła.
- No co…
Moja matka miała przerąbane, twoja córka to zazdrośnica, inni ludzie też mieli
cholernie przerąbane... A, no i ludzie się nas boją. W sensie Zakonu.
- Uważasz,
że ty nie miałaś przerąbane?
- Nie
lubię użalać się nad sobą. Całkiem nieźle się wybiłam jak na dziecko
prostytutki z paskudnych slumsów. Nie ma co tutaj roztrząsać.
- Znów
się zasłaniasz.
- Nie
zasłaniam się. – Wywróciła oczami. – Po prostu… Nie wiem w sumie. Nie widzę
sensu tutaj się roztrząsać. Ojej, biedna Loke bo mamusia jej nie kochała.
Biedna Loke, bo Snoke ją zamknął. Biedna Loke, bo kazali jej zabijać ludzi.
Biedna Loke, bo po prostu taka biedna. – Posłała Anakinowi ostrzegawcze
spojrzenie, dając mu jasno do zrozumienia, że jeszcze nie skończyła. – Moje
życie nie było najpiękniejsze. Ominęło mnie wiele wspaniałych rzeczy, którymi
mogą się cieszyć ludzie mający normalne rodziny. Ba! Nawet pół rodziny to już
by była niezła zmiana. Niestety nie miałam tego. Wielu rzeczy żałuję, wiele
chciałabym zmienić, chociaż doskonale wiem, że już na to za późno. Ale nie mam
zamiaru tutaj siedzieć i płakać nad sobą!
- Mój
wnuk mógłby brać z ciebie przykład – stwierdził.
- Nie
musi. Ma mnie nie tylko po to, żeby mógł usłyszeć, że coś jest złym pomysłem.
Czasami moja rola sprowadza się wprost do tego, żeby go trzasnąć w ten głupi
łeb.
-
Pamiętasz, co ci powiedziałem w trakcie naszego spotkania na Tatooine?
-
Powiedziałeś, że Kylo potrzebuje kogoś, kto będzie go wspierał i pokaże mu
odpowiednią drogę. Oraz to, że powinnam się zastanowić nad tym, czego dokładnie
chcę.
- Wiesz
już, czego chcesz, co powinno się zmienić?
- Nie.
Nie wiem – odpowiedziała szczerze. – Jak myślę, co się powinno zmienić to mam
wrażenie, że nie starczy jednego życia na to wszystko. Zresztą… Koniec końców i
tak by się pewnie okazało, że ostatecznie nic się nie zmieniło.
-
Dlaczego tak uważasz?
- Popatrz
na historię Galaktyki. Mieliśmy już Republiki i Imperia. Dla większości ludzi
jednak nie zmieniało się nic poza sztandarem powiewającym nad ich głowami. Gra
i tak toczyła się pomiędzy tymi, którzy byli żądni władzy, potęgi i bogactwa.
-
Myślisz, że tego nie da się zmienić?
- Myślę,
że zbudowanie idealnego systemu, w którym każdy byłby sobie równy, jest
niemożliwe.
- Skąd
takie podejście?
-
Powstało na podstawie wieloletnich obserwacji. Jeśli świat miałby się stać
faktycznie przyjaznym miejscem dla wszystkich, konieczne byłoby
przeprogramowanie każdej myślącej istoty. Niestety ale zawsze znajdą się ci,
którzy będą chcieli pomóc, i ci, którzy będą chcieli wykorzystać, żeby samemu
mieć jak najwięcej.
- No
dobrze… nie można stworzyć ideału. Czy nie można jednak stworzyć czegoś, co
będzie chociaż odrobinę lepsze?
-
Próbować zawsze można. Nie wiem jednak czy jest to możliwe. Jak dotąd wszystkie
próby spełzły na niczym.
- Może
więc powinniśmy wyjść poza utarte schematy? Sama powiedziałaś, że mieliśmy już
Republiki i Imperia. Jeśli ustrój się zmienia zazwyczaj oznacza to wojnę. Nie
sądzisz, że dobrym początkiem byłoby zakończenie konfliktów zbrojnych?
- Żeby
zakończyć konflikt zbrojny, zazwyczaj jedna ze stron musi zwyciężyć.
- Nie
można dojść do porozumienia i zawiesić broń?
-
Oczywiście, że można… Zobacz, jak świetnie spisał się traktat pokojowy między Imperium
a Nową Republiką. No te zapisy o rozbrojeniu to był istny majstersztyk, nie?
Szkoda tylko, że jakoś tak się stało, że pojawił się Najwyższy Porządek i
diabli idealny plan wzięli.
- Mówisz
tak, jakbyś nie czuła się związana z Najwyższym Porządkiem.
- Czuję
się z nim związana. I zapewniam, że zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby
umożliwić tej organizacji zwycięstwo nad Ruchem Oporu.
-
Dlaczego?
- Bo
członkowie Ruchu Oporu są karmieni złudnymi nadziejami. Postrzegają nas jako
największe zło tego świata, gdyż są przekonani, że jeśli oni zwyciężą, to świat
stanie się uroczym i przyjaznym miejscem. Szkoda, że tak niewielu pamięta o
tym, że ich cudowna Pani Generał miała już szansę sprawdzić się jako człowiek u
władzy. Co z tego wyszło? Dała się tylko uwikłać w polityczne gierki. Na samej
Nakadii, w samym Quarrow, które było przez długi czas stolicą Nowej Republiki,
działy się straszne rzeczy. Nikogo to jednak nie interesowało. Ważne były
wielkie, nic niewnoszące decyzje podejmowane przez Senat w sprawie budowy
kolejnych sił zbrojnych i eksploatacji złóż celem pobudzenia gospodarki.
-
Dlaczego masz pretensję do Lei, że nic nie zmieniła, skoro sama twierdzisz, że
nic nie można zmienić?
-
Twierdzę, że nie da się zbudować idealnego systemu. Ona uważa, że jednak można,
chociaż przez prawie dwadzieścia lat nie zrobiła nic, żeby do takiego stanu
rzeczy doprowadzić. Dlaczego Ruch Oporu jest tak słaby? Czy gdyby za rządów
Nowej Republiki sytuacja ludzi uległa znacznej poprawie, to nie powinno być
więcej chętnych do walki z tym niegodziwym Najwyższym Porządkiem, który
wszystko zepsuł?
Anakin
uśmiechnął się ciepło. Wyciągnął swoją widmową dłoń i poklepał ją lekko po
nodze. Loke nie wiedziała, czy jest bardziej zaskoczona tym gestem, czy też
faktem, iż poczuła dotyk na swoim ciele.
- Dobrze
kombinujesz. Powinnaś podumać jeszcze trochę nad tą sprawą. Może dojdziesz do
słusznych wniosków i przekażesz je dalej.
Podniósł
się z ziemi i podał jej dłoń.
- Na
razie z całą pewnością wystarczy dumania w samotności. Są osoby, które na
ciebie czekają.
Przyjęła
pomoc i poniosła się spod drzewa.
- Do
zobaczenia niebawem, Wojowniczko!
Położył
swoją dłoń na jej głowie.
Ogarnęła
ją ciemność.
Rakata Prime
34 ABY
Szarpnęła
się gwałtownie i spróbowała usiąść. Poczuła nieprzyjemny ból rozchodzący się po
różnych częściach jej ciała, kiedy przyklejone do skóry czujniki, zaczęły
odchodzić od tkanki, ściągnięte nagłym ruchem. Nie widziała, gdzie się
znajduje. Oczy odmawiały posłuszeństwa, ukazując jej jedynie zamazany obraz
jakiegoś pomieszczenia.
Spróbowała
się przekręcić. Pierwotny instynkt nakazujący ucieczkę odezwał się w niej ze
straszliwą siłą. Poczuła, że opada. Na szczęście podłoga była dość blisko,
chociaż i tak bolało, kiedy się z nią zderzyła. Usłyszała czyjś ruch,
spanikowana próbowała odpełznąć od jego źródła, nadal nie będąc w stanie
dokładnie zobaczyć, gdzie jest i co się z nią dzieje.
Czyjeś
silne dłonie zacisnęły się na jej ramionach. Wierzgnęła nogą. Niestety chybiła
celu. Kończyna opadła bezwładnie na podłogę, przeszyta kolejną dawką bólu.
- Uspokój
się! Zaraz zrobisz sobie krzywdę.
Rozpoznała
ten głos. Hux.
Znieruchomiała.
Gdziekolwiek była, była z Najwyższym Porządkiem. Dotarło do niej po chwili, że
jeśli jest przy niej Hux, to najpewniej znajduje się ponownie na Rakata Prime.
Zamrugała
kilkakrotnie. W końcu odzyskała zdolność prawidłowego widzenia.
Siedziała
na podłodze niewielkiego gabinetu. Otaczała ją sterylna biel i cała masa
różnorakich urządzeń medycznych. Armitage klęczał tuż obok na kafelkach,
obserwując ją spokojnie.
- Już?
Mamy kontakt?
Wysiliła
się na lekki uśmiech.
Nie była
pewna, jak odpowiedzieć na zadane jej pytanie. Z całą pewnością nie miała zamiaru
podejmować dalszych, desperackich prób ucieczki z miejsca, w którym się obecnie
znajdowała. Miała jednak wrażenie, że jej mózg nie odzyskał swojej pełnej
sprawności. Ciągle znajdował się w dziwnym świecie wizji i wspomnień, zamiast
powrócić, w ślad za ciałem, do rzeczywistości.
- Co się
ze mną stało?
- Nie
wiadomo – odpowiedział. – Kylo i Zara mają kilka teorii na temat twojego stanu.
Podejrzewam jednak, że wszystko uda się zrozumieć dopiero wtedy, gdy z nimi na
spokojnie porozmawiasz.
No tak,
to miało sens.
- Ile
czasu…?
- Dwa
tygodnie.
- Łał!
Lecę w dwójki.
Niechętnie
przypomniała sobie o tym, że ostatnio była nieobecna przez dwa lata. Dwa
tygodnie to był kawał czasu… Zawsze jednak mogło się to skończyć gorzej.
Spróbowała
się podnieść. Hux cały czas ją asekurował. Na początku miała ochotę go
ochrzanić za takie cackanie się z jej osobą. Kiedy jednak poczuła miękkość w
nogach i została zmuszona do złapania się za jego ramię, przeszła jej ochota na
narzekanie.
Ciężko
usiadła na łóżku, z którego stoczyła się chwilę wcześniej.
Próbowała
złożyć do kupy wszystkie strzępy wspomnień, których wątłe przebłyski co i raz
pojawiały się jej przed oczami.
- Co się
stało na Bespin? - zapytała, przypomniawszy sobie o tym, gdzie odnalazła
ukrywających się członków Ruchu Oporu.
Była
pewna, że Kylo i Hux udali się na planetę, żeby podjąć próbę złapania członków
Ruchu Oporu.
-
Zjawiliśmy się tam dość szybko po otrzymaniu informacji. Niestety, rebelianci
uciekli. Została tylko ta dziewczyna. Próbowali wciągnąć Kylo w pułapkę.
Wysadzili całą główną wierzę miasta, mając nadzieję, że nie uda mu się uciec na
czas. – Zawiesił głos. – Spokojnie, nic mu się nie stało.
- Czyli
wszystko na nic?
- Może
tak, a może nie… Na Asmeru zaaresztowaliśmy jednego z ich pilotów. Możliwe, że
uda nam się z niego wydobyć jakieś informacje.
Zamrugała
kilka razy, jakby miała nadzieję, że w ten sposób usłyszana właśnie informacja
wskoczy na odpowiednie miejsce w jej głowie.
- Minęły
dwa tygodnie. Jeszcze tego nie zrobiliście?
- Kylo
nie był w stanie się tym zająć. Nie pozwolił też innym się zbliżać do tego
człowieka.
Pokręciła
głową, bardziej do własnych myśli niż do Huxa. Komentarz dla przedstawionej jej
sytuacji zachowała jednak dla siebie. Nie było sensu roztrząsać teraz tę
sprawę.
- Gdzie
jest Kylo?
- Obecnie
w Świątyni. Źle reagowałaś, kiedy pojawiał się przy tobie ktoś, kto posiada
Moc, więc Kylo został zmuszony do tego, żeby trzymać się z daleka.
Rozumiała,
co Hux jej powiedział. Mimo wszystko poczuła się jednak źle z faktem, że Kylo
nie było przy niej, kiedy leżała nieprzytomna. Wolałaby, żeby to on był
pierwszą osobą, która znajdzie się przy niej po przebudzeniu.
- Zaraz
poinformuję go, że jesteś przytomna.
- Dobrze.
Hux
odszedł, zostawiając ją samą w gabinecie.
Objęła
się ramionami. Było jej zimno i czuła się zmęczona. Udało jej się powrócić, po
raz kolejny. Nie mogła jednak pozbyć się wrażenia, że teraz miała więcej
szczęścia niż rozumu. Znowu pozwoliła sobie na złamanie pewnych zasad i mogło
się to dla niej bardzo źle skończyć.
Pomyślała
o swoich rozmowach z Anakinem. Nie rozumiała do końca, czego chciał od niej
mężczyzna. Musiała mu jednak przyznać rację w jednej sprawie. Powinna zacząć
planować swoje działania i myśleć o ich konsekwencjach. Koniec z dzikimi
emocjami, które kierowały ją w złą stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz