Miejsce poza czasem i
przestrzenią
Duży,
gustownie urządzony salon wyrósł pośród bieli. Loke dostrzegła dwójkę ludzi
stojących przy wielkim oknie wychodzącym na ogrody. Za oknem, pomimo znacznej
odległości, można było zauważyć rudowłosą dziewczynę siedząca pod krzewem w
towarzystwie kilka lat starszego od niej młodego mężczyzny o czarnych włosach.
Leia
Organa spojrzała na swojego męża, stojącego tuż obok.
- Nie
podoba mi się ta dziewczyna – powiedziała spokojnie. – Ben powinien przestać
się z nią widywać.
- Widuje
się z nią nieprzerwanie od prawie dziesięciu lat. Dlaczego teraz ta znajomość
zaczęła ci przeszkadzać? – Han zupełnie nie rozumiał problemu Lei.
- To nie
jest odpowiednie towarzystwo dla naszego syna. Ben nie utrzymuje kontaktu z
nikim innym. Powinien poznawać ludzi na poziomie, a nie zadawać się z jakimiś
obdartusami.
- Nie
przesadzasz? Ta dziewczyna wcale nie wygląda na obdartusa.
- Może i
nie wygląda. Nie zmienia to jednak faktu, że wychowała się wśród przestępców.
Jej matka była prostytutką. Nadal uważasz, że to dobre towarzystwo?
- Co?
Usłyszałaś jakieś plotki i boisz się, że ludzie będą gadać?
Leia
splotła ręce na piersi.
- Wcale
nie o to chodzi!
- Tak?
Nie o to? - Wyraz twarzy mężczyzny wyraźnie świadczył o tym, że nie jest
przekonany co do prawdziwości zapewnień Lei. - Oboje doskonale wiemy, że jak
ognia unikasz nawet najdrobniejszego skandalu. Jeśli to, co mówisz jest prawdą,
to twoi oponenci mieliby prawdziwe używanie. Syn Senator Organy zadaje się z
młodą kryminalistką!
Kobieta
uderzyła mężczyznę w ramię.
-
Przestań! To wcale nie jest zabawne! Gdyby ktoś się dowiedział, byłby nie lada
problem!
- Czyli
jednak chodzi o ciebie i twoją pozycję?
- Nie!
Nie rozumiesz!
-
Najwyraźniej nie rozumiem. Może zechcesz mnie w związku z tym oświecić?
Senator
zaczęła krążyć po pomieszczeniu, ewidentnie zdenerwowana.
- Nie
chodzi o moją reputację. Problemem jest to, że ta dziewczyna jest nieokrzesana
i ma zły wpływ na naszego syna. Nim się obejrzymy zrobi z niego kryminalistę!
Przecież ostatnio ukradli twój statek!
- O nie,
nie, nie… Po pierwsze to nie ukradli, a pożyczyli. Po drugie, to dam sobie rękę
uciąć, że był to pomysł naszego syna. Niedawno nauczył się pilotować i chciał
się popisać.
- Przed
nią! Chciał się popisać przed nią. Naprawdę nie widzisz tutaj związku?
- Daj
spokój. Młodzi chłopcy w jego wieku tak mają. Jak nie przed nią, to popisywałby
się przed kimś innym.
- Czuję
przez Moc, że nią jest coś nie tak. Ona kieruje się ku Ciemnej Stronie.
- No
pewnie… - Han wyrzucił w górę obie ręce. – Jak nie masz argumentów, to się po
prostu przyznaj, a nie wyskakujesz mi tutaj z tym waszym magicznym szajsem!
-
Doskonale wiesz, że to nie jest żaden... szajs. - Ostatnie słowo przeszło jej
przez gardło z wyraźnym trudem. - Moc istnieje. I już nie raz mogłeś się o tym
przekonać. A ta dziewczyna… ona jest na nią wrażliwa. I uwierz mi, nie idzie w
dobrą stronę.
- Poślij
ją do Luke’a. On ją naprostuje, jeśli tylko faktycznie okaże się to konieczne.
Zresztą… skoro ma tyle wspólnego z naszym synem, to dlaczego masz coś przeciwko
tej znajomości? Co może się stać złego? Będą razem, spłodzą gromadkę małych
Jedi, a Wujek Luke na starość będzie miał jakieś ciekawe zajęcie.
Han
zaśmiał się z własnego pomysłu.
-
Przestań się nabijać! To są poważne sprawy.
- To ty
weź na wstrzymanie. Co chcesz zrobić? Zabronić Benowi kontaktów z jedyną osobą,
która go rozumie?
- Nie
jest jedyna. Ja też go rozumiem.
- Ty,
moja droga, jesteś jego matką. I nigdy nie będziesz go rozumieć w taki sposób,
w jaki najwidoczniej może zrozumieć ona. I proszę cię, przestań się zachowywać
jak apodyktyczna i zazdrosna kwoka.
Popatrzyła
na niego oburzona. Przez dłuższą chwilę nie wiedziała, jak mu odpowiedzieć.
- Wcale
się tak nie zachowuję! Po prostu dbam o bezpieczeństwo naszego dziecka!
- Wiesz
co? Jesteś straszną hipokrytką. Sama wyszłaś za mąż za przemytnika i
kryminalistę. Teraz bronisz swojemu dziecku spotykać się z dziewczyną tylko
dlatego, że pochodzi z nieciekawego środowiska.
- Z tobą
było inaczej. Ty walczyłeś po słusznej stronie. Nie raz pokazałeś, jak
wartościowym człowiekiem jesteś.
- Teraz
to sobie dorabiasz jeszcze dziwniejsze teorie. Dobrze wiesz, że w tamtą wojnę
wplątałem się przypadkiem. Zostałem tylko przez wzgląd na ciebie, a nie
jakiekolwiek wzniosłe ideały. Tylko ty mnie interesowałaś. A co do dziewczyny…
Ile ona ma lat? Piętnaście? Jeszcze całe życie przed nią. Jeśli tak się boisz,
że przejdzie na złą stronę moralności, to się nią zaopiekuj i pokaż jej jak
powinna postępować.
- Nie mam
czasu, żeby zajmować się jakąś przybłędą!
Na twarzy
Hana odmalowała się ponura rezygnacja.
- Mam
wrażenie, że skreślasz ją ze złych, płytkich i niezwykle samolubnych powodów.
Ale co ja mogę… I tak postąpisz, jak ty będziesz uważała za słuszne.
***
Sceneria
po raz kolejny uległa zmianie.
Widząc
kolejne pomieszczenie, Loke od razu rozpoznała swój dawny pokój w Nowej
Akademii Jedi. Za oknami wychodzącymi na plac ćwiczeń panowała noc.
Młoda
kobieta, znana jeszcze jako Silva, spała na posłaniu. Loke przyglądała się
samej sobie, czując się co najmniej dziwnie. To nawet nie przypominało jej
patrzenia w lustro. To było jakieś szaleństwo!
Dziewczyna
śpiąca na posłaniu poderwała się gwałtownie.
- Ben –
wyszeptała. Brzmiała na przerażoną.
Trybiki w
głowie Loke zaczęły pracować. Po chwili domyśliła się, co się właśnie stało.
Wypadła
za młodszą wersją samej siebie z niewielkiej chaty, w której mieszkała.
Silva
pośpieszyła w stronę niewielkiego wzniesienia. Na obrzeżach skromnego osiedla
znajdowała się chata jej przyjaciela.
Kiedy
dotarła na miejsce zobaczyła jedynie kupę gruzu.
- Ben!
Ben?!
Podeszła
do tego, co zostało z domku. Rozglądała się spanikowana w około. Poprzez Moc
poczuła, że jej przyjaciel żyje i znajduje się pod stertą kamieni i drewnianych
belek. Dziewczyna wyciągnęła przed siebie dłoń i skupiła się. Nie minęła
chwila, a wszystkie ciężkie elementy zaczęły szybować w górę, unoszone poprzez
Moc.
Spomiędzy
kamieni wysunął się ciemny kształt. Od razu rozpoznała Bena. Kiedy znalazł się
w bezpiecznej odległości, wycofała Moc.
- Co się
tutaj stało? – zapytała, podchodząc do niego.
Nie
odpowiadał. Wykorzystała przeciągającą się ciszę, żeby sprawdzić, czy nie
został przez przypadek poważnie ranny.
- Mój wuj
– odezwał się w końcu. – Mój wuj próbował mnie zabić.
- Jak to?
Luke
Skywalker miałby zabić swojego siostrzeńca? Nie mogła w to uwierzyć.
- Tak to
– warknął wściekły. – Nie podoba mu się, że robię się coraz potężniejszy.
Zaczyna się mnie bać, bo wie, że już niedługo nie będzie w stanie mnie
kontrolować. Dlatego postanowił się mnie pozbyć.
- Co
teraz? Co robimy?
- Musimy
uciekać. Chodź.
Chwycił
ją za rękę i wspólnie pobiegli w stronę lądowiska, znajdującego się kawałek od
Świątyni Jedi.
Wsiedli
na pokład jednego z niewielkich statków. Uruchomili w pośpiechu silniki. Silva
przyglądała się precyzyjnym ruchom Bena, który czuł się za sterami równie
swobodnie co ryba w wodzie. Błyskawicznie poderwał maszynę do lotu.
Dziewczyna
milczała do momentu, w którym statek opuścił atmosferę i wykonał skok w
nadświetlną.
- Dokąd
lecimy? – zapytała w końcu. – Do domu?
- Nie. –
Pokręcił energicznie głową. – Ja już nie mam domu. Moja matka przez lata mnie
okłamywała. Ukrywała przede mną, że jestem wnukiem Dartha Vadera. Teraz mój wuj
mnie chciał zabić. Nie możemy wrócić na Nakadię.
- Zatem
gdzie lecimy?
-
Poznałem kogoś. – Spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko. – Jest potężny.
Pokazał mi, że ja też mogę stać się potężny, jeśli tylko przyjmę nauki Ciemnej
Strony. Teraz… Teraz, gdy to wszystko się stało, musimy się koniecznie z nim
spotkać.
- O kim
ty mówisz?
- O
naszym nowym Mistrzu, Snoke’u.
***
Niewielki
statek wyszedł z nadświetlnej. Przez okna w kabinie pilota pasażerowie
zobaczyli ogromny krążownik zawieszony w przestrzeni kosmicznej.
Wielka
maszyna wzbudzała respekt samymi swoimi rozmiarami. Kiedy Silva zobaczyła groźnie
wyglądające działa, znajdujące się na rufie statku, po jej plecach przebiegł
nieprzyjemny dreszcz. Jeśli Ben chciał wylądować na pokładzie tej mechanicznej
bestii, to jej bardzo nie podobał się ten pomysł.
Nieustannie
zbliżali się do krążownika. Ich niewielki stateczek zrobił zwrot i skierował
się w stronę otwartego luku lądowiska.
- Ben,
jesteś pewien? – zapytała, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Nigdy
nie byłem niczego tak pewny – odparł spokojnie.
Po
wylądowaniu i opuszczeniu maszyny, stanęli twarzą w twarz z niewiele starszym
od nich mężczyzną ubranym w starannie skrojony mundur.
-
Najwyższy Przywódca na państwa czeka. Proszę za mną.
Silva
rozglądała się uważnie wokół, kiedy przemierzali kolejne odcinki korytarzy.
Widziała wojskowych spieszących w różnych kierunkach oraz niewielkie grupy
żołnierzy. Czuła się źle w tym miejscu. Całe emanowało nieprzyjemną energią.
Wszystkie zmysły dziewczyny zdawały się jej podpowiadać, że powinni stąd
uciekać, że popełniają jakiś ogromny błąd, którego pożałują w przyszłości.
Nie
chciała wracać do Luke’a. Wiadomość o tym, że próbował zabić Bena, sprawiła, iż
zaczęła nienawidzić swojego Mistrza. Nie chciała go znać, nie chciała go więcej
widzieć. To, czego się dopuścił, było niewybaczalne. To miejsce nie wydawało
się jej jednak lepsze.
W końcu
ich wędrówka dobiegła końca. Stanęli przed wielkim włazem.
Przejście
uchyliło się i dziewczyna mogła dostrzec wielki pomost prowadzący w głąb sali
skąpanej w czerwonej poświacie.
Weszła do
środka razem z Benem. Usłyszała, jak przejście zamyka się za ich plecami.
Obejrzała się pospiesznie za siebie i zdała sobie sprawę z tego, że młody
wojskowy ich zostawił.
Odwróciła
się ponownie twarzą do wnętrza pomieszczenia. Zobaczyła przed sobą wysoki
podest, na którym znajdował się ogromny tron. Na monstrualnym siedzisku
zasiadał mężczyzna w złotych szatach. Był niezwykle wysoki. Szybko się
zorientowała, że na pewno nie był człowiekiem. Kiedy stanęli przed jego
obliczem, dostrzegła zniszczoną, pobrużdżoną licznymi bliznami twarz. Czuła
bijącą od postaci Moc. Wiedziała już, że był potężniejszy od każdego
użytkownika Mocy, którego miała okazję spotkać w swoim dotychczasowym życiu.
-
Przybyłeś, mój młody uczniu – odezwał się mężczyzna, wstając z tronu. – W końcu
zrozumiałeś, że miałem rację.
Silva patrzyła
zszokowana, jak Ben pada na kolana i składa pokłon nieznanemu jej osobnikowi.
-
Mistrzu, wybacz, że kazałem ci tak długo czekać.
- Czy to
Silva? – zapytał nieznajomy, patrząc wprost na nią.
- Tak,
Mistrzu.
- Podejdź
do mnie.
Kiedy
skinął na nią dłonią, posłusznie ruszyła do przodu. Nie była pewna, dlaczego to
robi. Czyżby przerażała ją jego potęga? A może postąpiła w ten właśnie sposób,
ponieważ zszokowała ją poddańczość Bena?
Zatrzymała
się u stóp schodów i czekała.
Mężczyzna
zszedł z podestu i zatrzymał się tuż przed nią. Wyciągnął dłoń i dotknął nią
jej policzka.
-
Zabieraj te łapy – warknęła, kiedy skóra dotknęła skóry. Szarpnęła głową,
próbując przerwać fizyczny kontakt.
-
Niepokorna z ciebie istota. – Najwyraźniej zupełnie nie złościło go jej
zachowanie. – Jesteś potężna – dodał po chwili. – Nie tak silna jak twój
przyjaciel, ale nadal masz w sobie ogromny potencjał. – Na chwilę przymknął
oczy. – Czuję ból, który w sobie nosisz. I tę złość, która jest w tobie.
Dobrze… zrobimy użytek z tych emocji. Już niedługo, drogie dziecko, dowiesz
się, jak się nimi wzmacniać. W końcu będą one twoją siłą, a nie słabością.
***
Loke
ponownie znalazła się pośród bieli. Nie wiedziała, co dokładnie wzbudziło w
niej tak silne emocje, ale miała ochotę płakać.
Leia,
Luke, Snoke…
To
wszystko było już za nią. Cała trójka odcisnęła na niej swoje piętno. Odcięła
się jednak od nich. Snoke i Luke zginęli i już nic jej nie zrobią.
Dlaczego
więc czuła się tak rozbita?
Nadal nie
rozumiała, co miały oznaczać kolejne wizje i dlaczego je widziała. Cokolwiek
jednak miało to znaczyć, chciała, żeby to się już skończyło.
Nie miała
siły patrzeć więcej na swoją przeszłość. W końcu ta przeszłość nie była już
ważna. Stała się teraz zupełnie inną osobą. Kroczyła u boku najpotężniejszego
człowieka w Galaktyce. Krzywdy, których doznała w swoim wcześniejszym życiu,
nie miały już znaczenia. Żadnego znaczenia!
Rakata Prime
34 ABY
Ciężki
podręcznik do anatomii porównawczej zsunął się z kolan przysypiającej Anuki i z
hukiem uderzył o ziemię. Pani Inżynier poderwała się na równe nogi, wyrwana z
półsnu przez łoskot, którego narobiła spadająca książka. Chwilę zajęło jej
zorientowanie się w sytuacji. Kiedy zyskała pewność, że za nagły harmider nie
jest odpowiedzialna żadna z licznych maszyn znajdujących się przy łóżku Loke,
podniosła tomiszcze z podłogi i ponownie opadła w głęboki fotel, który
przyniesiono specjalnie dla niej do skrzydła szpitalnego.
Oparła
głowę o poduszkę i przez chwilę wpatrywała się w sufit. Przeciągnęła się
leniwie i odszukała wzrokiem wyświetlacz zegara. Zbliżała się pierwsza w nocy.
Nagle kobieta przestała się dziwić temu, że przysypia. Już dawno powinna leżeć
w łóżku.
- Co pani
tutaj jeszcze robi? – Dobiegło do jej uszu pytanie.
Odwróciła
się w bok i dostrzegła Generała Huxa stojącego w drzwiach do salki.
Mężczyzna
trzymał pod pachą cały plik dokumentów i kilka urządzeń komunikacyjnych.
- Nie
chciałam jej zostawiać – przyznała kobieta, wstając ze swojego miejsca. – Za
każdym razem, jak stąd wychodzę, mam obawy, że za chwilę stanie się coś złego.
- Nic jej
nie będzie – uciął krótko mężczyzna. – Proszę iść do siebie.
Niechętnie
posłuchała tego nieformalnego rozkazu. Wiedziała, że nie ma sensu się kłócić.
Mogła tylko zebrać swoje rzeczy i opuścić pomieszczenie.
Kiedy wsiadała
do windy, zobaczyła jeszcze, że Hux wszedł do sali, w której przebywała Loke i
zamknął za sobą drzwi.
***
Na litość
wszelką, czy ta kobieta nigdy nie sypia, pomyślał, widząc Anukę Tobe siedzącą w
gabinecie, w którym leżała Loke.
- Co pani
tutaj jeszcze robi? – Rzucił poirytowany w kierunku Inżynier.
Jego
uwadze nie umknęło to, że kobieta trzymała na kolanach wielki podręcznik
anatomii. Generał doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wcześniej Anuka Tobe
nie przejawiała żadnego zainteresowania zagadnieniami medycznymi. Wszystko
zmieniło się po jej powrocie z misji rekrutacyjnej. Pani naukowiec, której
najwidoczniej było ciągle mało wiedzy, zapisała się na odpowiedni kurs i
zaczęła spędzać każdą wolną chwilę nad traktatami i książkami dotyczącymi leczenia.
Nie miał
oczywiście nic przeciwko temu. Cieszył się, że błyskotliwa Anuka postanowiła
zdobyć nową wiedzę. Dobrze wykształconej kadry nigdy za wiele. Nie podobało mu
się jednak to, że jej ulubionym miejscem do nauki stał się gabinet, w którym
przebywała wciąż nieprzytomna Loke.
Kobieta
odwróciła się w jego stronę. Widział, że była zaskoczona jego widokiem.
- Nie
chciałam jej zostawiać – przyznała, wstając ze swojego miejsca. – Za każdym
razem, jak stąd wychodzę, mam obawy, że za chwilę stanie się coś złego.
- Nic jej
nie będzie – uciął krótko. Nie chciał wchodzić w jakiegokolwiek pogawędki. –
Proszę iść do siebie.
Czekał
cierpliwie, kiedy zbierała swoje rzeczy. Stał w drzwiach do gabinetu tak długo,
aż nie upewnił się, że kobieta wsiadła już do windy. Kiedy zniknęła z jego pola
widzenia, wszedł do salki i zamknął za sobą drzwi.
Podsunął
w stronę siedziska jeden z niewielkich stolików na kółkach i ułożywszy na nim
stos dokumentów, zajął miejsce w fotelu. Z niezadowoleniem stwierdził, że mebel
nadal emanuje ciepłem Anuki.
Przez
chwile wiercił się niespokojnie, nie mogąc znaleźć dla siebie odpowiedniej
pozycji.
Najwidoczniej
niespodziewane spotkanie z panią Inżynier wytrąciło go z równowagi bardziej,
niż początkowo przypuszczał.
Nie
sądził, że natknie się na kobietę o tak późnej porze.
Kiedy
odwiedzał Loke, starał się wybierać jak najpóźniejszą godzinę, właśnie po to,
żeby nie natknąć się na spędzającą w gabinecie większość swojego dnia Anukę.
Wolał, żeby jego wizyty pozostały tajemnicą. Owszem, mógł powiedzieć, że jego
obecność w skrzydle szpitalnym miała charakter służbowy. Prawda wyglądała
jednak zupełnie inaczej, i to go mocno drażniło.
Od prawie
dwóch tygodni przychodził co noc do gabinetu. Zajmował miejsce w głębokim
fotelu i czytał raporty oraz najważniejsze dokumenty na głos. Zupełnie jakby
miał nadzieję, że w pewnym momencie Loke podniesie się z łóżka i odpowie na
jedno z wielu pytań, które rzucał w przestrzeń. Z zaskoczeniem dla samego
siebie zdał sobie sprawę z tego, że ten rytuał go uspokajał. Pozwalał oczyścić
myśli. Przyzwyczaił się już nawet nieustannego pikania licznej aparatury
medycznej.
Doskonale
wiedział, że jego zachowanie jest idiotyczne. Przecież Loke i tak nie mogła go
usłyszeć.
Chociaż
bronił się przed otwartym przyznaniem tego, to najzwyklej w świecie brakowało
mu jej towarzystwa. Wcześniej był przekonany, że świetnie czuje się ze swoją
samotnością. Sam decydował, sam zarządzał i sam wydawał rozkazy. Teraz jednak
nie był tego już taki pewien.
Odłożył
na bok raport, którego lekturę rozpoczął. Pochylił się do przodu, opierając
łokcie na kolanach. Przyglądał się nieprzytomnej kobiecie.
-
Mogłabyś się już obudzić – powiedział spokojnie. Zamilkł na dłuższą chwilę.
Teraz to już się czuł jak skończony idiota. – Ren szaleje. Zamknął się w Świątyni
i okłada wszystkich mieczem, nazywając to treningiem. Dobrze, że wcześniej
ustaliliśmy wszystkie najważniejsze rzeczy, bo teraz nie można się z nim
porozumieć. – Westchnął. – Za niedługo rozpoczynamy akcję na Coruscant. Dobrze
by było, gdybyś była wtedy z nami. Inaczej możemy sobie nie poradzić.
Nie, nie,
nie! Nie będzie gadał do nieprzytomnej kobiety!
Wyprostował
się i oparł wygodnie w fotelu. Chwycił w dłonie teczkę i wrócił do czytania.
Minęła
dłuższa chwila i zorientował się, że znów czyta na głos.
Szlag by
to jasny trafił!
***
Zara
siedziała w loży nad areną. Co i raz popatrywała na wielkie, zdobione krzesło
przeznaczone dla jej Mistrza. Z niezadowoleniem stwierdziła, iż mebel jest
pokryty niewielką warstwą kurzu, która przypominała swoją obecnością o tym, że
Najwyższy Przywódca do dłuższego czasu nie zajmował swojego miejsca, żeby
poobserwować trwający w dole trening.
Dwa
tygodnie. To były prawie dwa tygodnie.
Dwa
tygodnie, odkąd Loke zapadła w dziwną śpiączkę, której nie była w stanie
wytłumaczyć tradycyjna medycyna.
Mistrzyni
Zakonu Ren przez cały ten czas obserwowała, jak jej Mistrz i Wódz pogrąża się w
coraz większej rozpaczy.
Na
początku zdawało jej się, że Kylo bagatelizuje stan, w którym znalazła się jego
przyjaciółka. Zachowywał się spokojnie, przekonany, że lada moment kobieta
wybudzi się ze swojego snu i ponownie stanie u jego boku. Kiedy minęło kilka
pierwszych dni, a stan Loke nie uległ jakiejkolwiek poprawie, Mistrz zaczął
szaleć.
Zara z
łatwością mogła wyczuć, kiedy poruszał się po Świątyni. Pomimo nagromadzonych w
tym miejscu pokładów Mocy i energii, którymi przesiąkła przez lata wielka
budowla, ciężko było nie wyczuć złości i bólu, który otaczał na każdym kroku
Najwyższego Przywódcę.
Niestety
złość bardzo szybko przerodziła się w agresję. Na szczęście jak na razie nie odnotowano
żadnych ofiar. Nie zmieniało to jednak faktu, że Mistrz katował wszystkich
uczniów powyżej pewnego wieku morderczymi treningami. Zdawać się mogło, że
walka na miecze rozgrywająca się na arenie nie miała końca. Kylo nieustannie
stawiał czoła kolejnym adeptom Mocy, próbując w ten sposób zapewnić sobie
chwilę spokoju i wytchnienia od zamartwiania się o Loke.
- Jeszcze
raz!
Przepełniony
złością rozkaz, przykuł uwagę kobiety. Zara spojrzała na arenę, na której
znajdował się Kylo ze swoim uczniem Taze.
Taze,
który nie popisał się w trakcie akcji na Bespin, znalazł się w wyjątkowo
nieprzyjemnej sytuacji. Najwyższy Przywódca nieustannie zamęczał go treningami,
nie szczędząc obelg i złośliwych komentarzy, uznając, że ze swoim poziomem
umiejętności władania Mocą chłopak nie jest godzien reprezentować Zakon.
Oczywiście ambicja młodego Taze nie pozwalała mu przestać i się poddać.
Codziennie stawał dzielnie do pojedynków. Zara widziała, jak chłopak marnieje w
oczach, nie mając dość czasu na odpowiednią regenerację między jedną walką, a
drugą.
-
Dziecino, mogłabyś się w końcu obudzić – rzuciła pod nosem, nieustannie
przyglądając się walczącym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz