poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Rozdział XIX


Miejsce poza czasem i przestrzenią

Duży, gustownie urządzony salon wyrósł pośród bieli. Loke dostrzegła dwójkę ludzi stojących przy wielkim oknie wychodzącym na ogrody. Za oknem, pomimo znacznej odległości, można było zauważyć rudowłosą dziewczynę siedząca pod krzewem w towarzystwie kilka lat starszego od niej młodego mężczyzny o czarnych włosach.
Leia Organa spojrzała na swojego męża, stojącego tuż obok.
- Nie podoba mi się ta dziewczyna – powiedziała spokojnie. – Ben powinien przestać się z nią widywać.
- Widuje się z nią nieprzerwanie od prawie dziesięciu lat. Dlaczego teraz ta znajomość zaczęła ci przeszkadzać? – Han zupełnie nie rozumiał problemu Lei.
- To nie jest odpowiednie towarzystwo dla naszego syna. Ben nie utrzymuje kontaktu z nikim innym. Powinien poznawać ludzi na poziomie, a nie zadawać się z jakimiś obdartusami.
- Nie przesadzasz? Ta dziewczyna wcale nie wygląda na obdartusa.
- Może i nie wygląda. Nie zmienia to jednak faktu, że wychowała się wśród przestępców. Jej matka była prostytutką. Nadal uważasz, że to dobre towarzystwo?
- Co? Usłyszałaś jakieś plotki i boisz się, że ludzie będą gadać?
Leia splotła ręce na piersi.
- Wcale nie o to chodzi!
- Tak? Nie o to? - Wyraz twarzy mężczyzny wyraźnie świadczył o tym, że nie jest przekonany co do prawdziwości zapewnień Lei. - Oboje doskonale wiemy, że jak ognia unikasz nawet najdrobniejszego skandalu. Jeśli to, co mówisz jest prawdą, to twoi oponenci mieliby prawdziwe używanie. Syn Senator Organy zadaje się z młodą kryminalistką!
Kobieta uderzyła mężczyznę w ramię.
- Przestań! To wcale nie jest zabawne! Gdyby ktoś się dowiedział, byłby nie lada problem!
- Czyli jednak chodzi o ciebie i twoją pozycję?
- Nie! Nie rozumiesz!
- Najwyraźniej nie rozumiem. Może zechcesz mnie w związku z tym oświecić?
Senator zaczęła krążyć po pomieszczeniu, ewidentnie zdenerwowana.
- Nie chodzi o moją reputację. Problemem jest to, że ta dziewczyna jest nieokrzesana i ma zły wpływ na naszego syna. Nim się obejrzymy zrobi z niego kryminalistę! Przecież ostatnio ukradli twój statek!
- O nie, nie, nie… Po pierwsze to nie ukradli, a pożyczyli. Po drugie, to dam sobie rękę uciąć, że był to pomysł naszego syna. Niedawno nauczył się pilotować i chciał się popisać.
- Przed nią! Chciał się popisać przed nią. Naprawdę nie widzisz tutaj związku?
- Daj spokój. Młodzi chłopcy w jego wieku tak mają. Jak nie przed nią, to popisywałby się przed kimś innym.
- Czuję przez Moc, że nią jest coś nie tak. Ona kieruje się ku Ciemnej Stronie.
- No pewnie… - Han wyrzucił w górę obie ręce. – Jak nie masz argumentów, to się po prostu przyznaj, a nie wyskakujesz mi tutaj z tym waszym magicznym szajsem!
- Doskonale wiesz, że to nie jest żaden... szajs. - Ostatnie słowo przeszło jej przez gardło z wyraźnym trudem. - Moc istnieje. I już nie raz mogłeś się o tym przekonać. A ta dziewczyna… ona jest na nią wrażliwa. I uwierz mi, nie idzie w dobrą stronę.
- Poślij ją do Luke’a. On ją naprostuje, jeśli tylko faktycznie okaże się to konieczne. Zresztą… skoro ma tyle wspólnego z naszym synem, to dlaczego masz coś przeciwko tej znajomości? Co może się stać złego? Będą razem, spłodzą gromadkę małych Jedi, a Wujek Luke na starość będzie miał jakieś ciekawe zajęcie.
Han zaśmiał się z własnego pomysłu.
- Przestań się nabijać! To są poważne sprawy.
- To ty weź na wstrzymanie. Co chcesz zrobić? Zabronić Benowi kontaktów z jedyną osobą, która go rozumie?
- Nie jest jedyna. Ja też go rozumiem.
- Ty, moja droga, jesteś jego matką. I nigdy nie będziesz go rozumieć w taki sposób, w jaki najwidoczniej może zrozumieć ona. I proszę cię, przestań się zachowywać jak apodyktyczna i zazdrosna kwoka.
Popatrzyła na niego oburzona. Przez dłuższą chwilę nie wiedziała, jak mu odpowiedzieć.
- Wcale się tak nie zachowuję! Po prostu dbam o bezpieczeństwo naszego dziecka!
- Wiesz co? Jesteś straszną hipokrytką. Sama wyszłaś za mąż za przemytnika i kryminalistę. Teraz bronisz swojemu dziecku spotykać się z dziewczyną tylko dlatego, że pochodzi z nieciekawego środowiska.
- Z tobą było inaczej. Ty walczyłeś po słusznej stronie. Nie raz pokazałeś, jak wartościowym człowiekiem jesteś.
- Teraz to sobie dorabiasz jeszcze dziwniejsze teorie. Dobrze wiesz, że w tamtą wojnę wplątałem się przypadkiem. Zostałem tylko przez wzgląd na ciebie, a nie jakiekolwiek wzniosłe ideały. Tylko ty mnie interesowałaś. A co do dziewczyny… Ile ona ma lat? Piętnaście? Jeszcze całe życie przed nią. Jeśli tak się boisz, że przejdzie na złą stronę moralności, to się nią zaopiekuj i pokaż jej jak powinna postępować.
- Nie mam czasu, żeby zajmować się jakąś przybłędą!
Na twarzy Hana odmalowała się ponura rezygnacja.
- Mam wrażenie, że skreślasz ją ze złych, płytkich i niezwykle samolubnych powodów. Ale co ja mogę… I tak postąpisz, jak ty będziesz uważała za słuszne.

***

Sceneria po raz kolejny uległa zmianie.
Widząc kolejne pomieszczenie, Loke od razu rozpoznała swój dawny pokój w Nowej Akademii Jedi. Za oknami wychodzącymi na plac ćwiczeń panowała noc.
Młoda kobieta, znana jeszcze jako Silva, spała na posłaniu. Loke przyglądała się samej sobie, czując się co najmniej dziwnie. To nawet nie przypominało jej patrzenia w lustro. To było jakieś szaleństwo!
Dziewczyna śpiąca na posłaniu poderwała się gwałtownie.
- Ben – wyszeptała. Brzmiała na przerażoną.
Trybiki w głowie Loke zaczęły pracować. Po chwili domyśliła się, co się właśnie stało.
Wypadła za młodszą wersją samej siebie z niewielkiej chaty, w której mieszkała.
Silva pośpieszyła w stronę niewielkiego wzniesienia. Na obrzeżach skromnego osiedla znajdowała się chata jej przyjaciela.
Kiedy dotarła na miejsce zobaczyła jedynie kupę gruzu.
- Ben! Ben?!
Podeszła do tego, co zostało z domku. Rozglądała się spanikowana w około. Poprzez Moc poczuła, że jej przyjaciel żyje i znajduje się pod stertą kamieni i drewnianych belek. Dziewczyna wyciągnęła przed siebie dłoń i skupiła się. Nie minęła chwila, a wszystkie ciężkie elementy zaczęły szybować w górę, unoszone poprzez Moc.
Spomiędzy kamieni wysunął się ciemny kształt. Od razu rozpoznała Bena. Kiedy znalazł się w bezpiecznej odległości, wycofała Moc.
- Co się tutaj stało? – zapytała, podchodząc do niego.
Nie odpowiadał. Wykorzystała przeciągającą się ciszę, żeby sprawdzić, czy nie został przez przypadek poważnie ranny.
- Mój wuj – odezwał się w końcu. – Mój wuj próbował mnie zabić.
- Jak to?
Luke Skywalker miałby zabić swojego siostrzeńca? Nie mogła w to uwierzyć.
- Tak to – warknął wściekły. – Nie podoba mu się, że robię się coraz potężniejszy. Zaczyna się mnie bać, bo wie, że już niedługo nie będzie w stanie mnie kontrolować. Dlatego postanowił się mnie pozbyć.
- Co teraz? Co robimy?
- Musimy uciekać. Chodź.
Chwycił ją za rękę i wspólnie pobiegli w stronę lądowiska, znajdującego się kawałek od Świątyni Jedi.
Wsiedli na pokład jednego z niewielkich statków. Uruchomili w pośpiechu silniki. Silva przyglądała się precyzyjnym ruchom Bena, który czuł się za sterami równie swobodnie co ryba w wodzie. Błyskawicznie poderwał maszynę do lotu.
Dziewczyna milczała do momentu, w którym statek opuścił atmosferę i wykonał skok w nadświetlną.
- Dokąd lecimy? – zapytała w końcu. – Do domu?
- Nie. – Pokręcił energicznie głową. – Ja już nie mam domu. Moja matka przez lata mnie okłamywała. Ukrywała przede mną, że jestem wnukiem Dartha Vadera. Teraz mój wuj mnie chciał zabić. Nie możemy wrócić na Nakadię.
- Zatem gdzie lecimy?
- Poznałem kogoś. – Spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko. – Jest potężny. Pokazał mi, że ja też mogę stać się potężny, jeśli tylko przyjmę nauki Ciemnej Strony. Teraz… Teraz, gdy to wszystko się stało, musimy się koniecznie z nim spotkać.  
- O kim ty mówisz?
- O naszym nowym Mistrzu, Snoke’u.

***

Niewielki statek wyszedł z nadświetlnej. Przez okna w kabinie pilota pasażerowie zobaczyli ogromny krążownik zawieszony w przestrzeni kosmicznej.
Wielka maszyna wzbudzała respekt samymi swoimi rozmiarami. Kiedy Silva zobaczyła groźnie wyglądające działa, znajdujące się na rufie statku, po jej plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Jeśli Ben chciał wylądować na pokładzie tej mechanicznej bestii, to jej bardzo nie podobał się ten pomysł.
Nieustannie zbliżali się do krążownika. Ich niewielki stateczek zrobił zwrot i skierował się w stronę otwartego luku lądowiska.
- Ben, jesteś pewien? – zapytała, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Nigdy nie byłem niczego tak pewny – odparł spokojnie.
Po wylądowaniu i opuszczeniu maszyny, stanęli twarzą w twarz z niewiele starszym od nich mężczyzną ubranym w starannie skrojony mundur.
- Najwyższy Przywódca na państwa czeka. Proszę za mną.
Silva rozglądała się uważnie wokół, kiedy przemierzali kolejne odcinki korytarzy. Widziała wojskowych spieszących w różnych kierunkach oraz niewielkie grupy żołnierzy. Czuła się źle w tym miejscu. Całe emanowało nieprzyjemną energią. Wszystkie zmysły dziewczyny zdawały się jej podpowiadać, że powinni stąd uciekać, że popełniają jakiś ogromny błąd, którego pożałują w przyszłości.
Nie chciała wracać do Luke’a. Wiadomość o tym, że próbował zabić Bena, sprawiła, iż zaczęła nienawidzić swojego Mistrza. Nie chciała go znać, nie chciała go więcej widzieć. To, czego się dopuścił, było niewybaczalne. To miejsce nie wydawało się jej jednak lepsze.
W końcu ich wędrówka dobiegła końca. Stanęli przed wielkim włazem.
Przejście uchyliło się i dziewczyna mogła dostrzec wielki pomost prowadzący w głąb sali skąpanej w czerwonej poświacie.
Weszła do środka razem z Benem. Usłyszała, jak przejście zamyka się za ich plecami. Obejrzała się pospiesznie za siebie i zdała sobie sprawę z tego, że młody wojskowy ich zostawił.
Odwróciła się ponownie twarzą do wnętrza pomieszczenia. Zobaczyła przed sobą wysoki podest, na którym znajdował się ogromny tron. Na monstrualnym siedzisku zasiadał mężczyzna w złotych szatach. Był niezwykle wysoki. Szybko się zorientowała, że na pewno nie był człowiekiem. Kiedy stanęli przed jego obliczem, dostrzegła zniszczoną, pobrużdżoną licznymi bliznami twarz. Czuła bijącą od postaci Moc. Wiedziała już, że był potężniejszy od każdego użytkownika Mocy, którego miała okazję spotkać w swoim dotychczasowym życiu.
- Przybyłeś, mój młody uczniu – odezwał się mężczyzna, wstając z tronu. – W końcu zrozumiałeś, że miałem rację.
Silva patrzyła zszokowana, jak Ben pada na kolana i składa pokłon nieznanemu jej osobnikowi.
- Mistrzu, wybacz, że kazałem ci tak długo czekać.
- Czy to Silva? – zapytał nieznajomy, patrząc wprost na nią.
- Tak, Mistrzu.
- Podejdź do mnie.
Kiedy skinął na nią dłonią, posłusznie ruszyła do przodu. Nie była pewna, dlaczego to robi. Czyżby przerażała ją jego potęga? A może postąpiła w ten właśnie sposób, ponieważ zszokowała ją poddańczość Bena?
Zatrzymała się u stóp schodów i czekała.
Mężczyzna zszedł z podestu i zatrzymał się tuż przed nią. Wyciągnął dłoń i dotknął nią jej policzka.
- Zabieraj te łapy – warknęła, kiedy skóra dotknęła skóry. Szarpnęła głową, próbując przerwać fizyczny kontakt.
- Niepokorna z ciebie istota. – Najwyraźniej zupełnie nie złościło go jej zachowanie. – Jesteś potężna – dodał po chwili. – Nie tak silna jak twój przyjaciel, ale nadal masz w sobie ogromny potencjał. – Na chwilę przymknął oczy. – Czuję ból, który w sobie nosisz. I tę złość, która jest w tobie. Dobrze… zrobimy użytek z tych emocji. Już niedługo, drogie dziecko, dowiesz się, jak się nimi wzmacniać. W końcu będą one twoją siłą, a nie słabością.

***

Loke ponownie znalazła się pośród bieli. Nie wiedziała, co dokładnie wzbudziło w niej tak silne emocje, ale miała ochotę płakać.
Leia, Luke, Snoke…
To wszystko było już za nią. Cała trójka odcisnęła na niej swoje piętno. Odcięła się jednak od nich. Snoke i Luke zginęli i już nic jej nie zrobią.
Dlaczego więc czuła się tak rozbita?
Nadal nie rozumiała, co miały oznaczać kolejne wizje i dlaczego je widziała. Cokolwiek jednak miało to znaczyć, chciała, żeby to się już skończyło.
Nie miała siły patrzeć więcej na swoją przeszłość. W końcu ta przeszłość nie była już ważna. Stała się teraz zupełnie inną osobą. Kroczyła u boku najpotężniejszego człowieka w Galaktyce. Krzywdy, których doznała w swoim wcześniejszym życiu, nie miały już znaczenia. Żadnego znaczenia!



Rakata Prime
34 ABY

Ciężki podręcznik do anatomii porównawczej zsunął się z kolan przysypiającej Anuki i z hukiem uderzył o ziemię. Pani Inżynier poderwała się na równe nogi, wyrwana z półsnu przez łoskot, którego narobiła spadająca książka. Chwilę zajęło jej zorientowanie się w sytuacji. Kiedy zyskała pewność, że za nagły harmider nie jest odpowiedzialna żadna z licznych maszyn znajdujących się przy łóżku Loke, podniosła tomiszcze z podłogi i ponownie opadła w głęboki fotel, który przyniesiono specjalnie dla niej do skrzydła szpitalnego.
Oparła głowę o poduszkę i przez chwilę wpatrywała się w sufit. Przeciągnęła się leniwie i odszukała wzrokiem wyświetlacz zegara. Zbliżała się pierwsza w nocy. Nagle kobieta przestała się dziwić temu, że przysypia. Już dawno powinna leżeć w łóżku.
- Co pani tutaj jeszcze robi? – Dobiegło do jej uszu pytanie.
Odwróciła się w bok i dostrzegła Generała Huxa stojącego w drzwiach do salki.
Mężczyzna trzymał pod pachą cały plik dokumentów i kilka urządzeń komunikacyjnych.
- Nie chciałam jej zostawiać – przyznała kobieta, wstając ze swojego miejsca. – Za każdym razem, jak stąd wychodzę, mam obawy, że za chwilę stanie się coś złego.
- Nic jej nie będzie – uciął krótko mężczyzna. – Proszę iść do siebie.
Niechętnie posłuchała tego nieformalnego rozkazu. Wiedziała, że nie ma sensu się kłócić. Mogła tylko zebrać swoje rzeczy i opuścić pomieszczenie.
Kiedy wsiadała do windy, zobaczyła jeszcze, że Hux wszedł do sali, w której przebywała Loke i zamknął za sobą drzwi.

***

Na litość wszelką, czy ta kobieta nigdy nie sypia, pomyślał, widząc Anukę Tobe siedzącą w gabinecie, w którym leżała Loke.
- Co pani tutaj jeszcze robi? – Rzucił poirytowany w kierunku Inżynier.
Jego uwadze nie umknęło to, że kobieta trzymała na kolanach wielki podręcznik anatomii. Generał doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wcześniej Anuka Tobe nie przejawiała żadnego zainteresowania zagadnieniami medycznymi. Wszystko zmieniło się po jej powrocie z misji rekrutacyjnej. Pani naukowiec, której najwidoczniej było ciągle mało wiedzy, zapisała się na odpowiedni kurs i zaczęła spędzać każdą wolną chwilę nad traktatami i książkami dotyczącymi leczenia.
Nie miał oczywiście nic przeciwko temu. Cieszył się, że błyskotliwa Anuka postanowiła zdobyć nową wiedzę. Dobrze wykształconej kadry nigdy za wiele. Nie podobało mu się jednak to, że jej ulubionym miejscem do nauki stał się gabinet, w którym przebywała wciąż nieprzytomna Loke.  
Kobieta odwróciła się w jego stronę. Widział, że była zaskoczona jego widokiem.
- Nie chciałam jej zostawiać – przyznała, wstając ze swojego miejsca. – Za każdym razem, jak stąd wychodzę, mam obawy, że za chwilę stanie się coś złego.
- Nic jej nie będzie – uciął krótko. Nie chciał wchodzić w jakiegokolwiek pogawędki. – Proszę iść do siebie.
Czekał cierpliwie, kiedy zbierała swoje rzeczy. Stał w drzwiach do gabinetu tak długo, aż nie upewnił się, że kobieta wsiadła już do windy. Kiedy zniknęła z jego pola widzenia, wszedł do salki i zamknął za sobą drzwi.
Podsunął w stronę siedziska jeden z niewielkich stolików na kółkach i ułożywszy na nim stos dokumentów, zajął miejsce w fotelu. Z niezadowoleniem stwierdził, że mebel nadal emanuje ciepłem Anuki.
Przez chwile wiercił się niespokojnie, nie mogąc znaleźć dla siebie odpowiedniej pozycji.
Najwidoczniej niespodziewane spotkanie z panią Inżynier wytrąciło go z równowagi bardziej, niż początkowo przypuszczał.
Nie sądził, że natknie się na kobietę o tak późnej porze.
Kiedy odwiedzał Loke, starał się wybierać jak najpóźniejszą godzinę, właśnie po to, żeby nie natknąć się na spędzającą w gabinecie większość swojego dnia Anukę. Wolał, żeby jego wizyty pozostały tajemnicą. Owszem, mógł powiedzieć, że jego obecność w skrzydle szpitalnym miała charakter służbowy. Prawda wyglądała jednak zupełnie inaczej, i to go mocno drażniło.
Od prawie dwóch tygodni przychodził co noc do gabinetu. Zajmował miejsce w głębokim fotelu i czytał raporty oraz najważniejsze dokumenty na głos. Zupełnie jakby miał nadzieję, że w pewnym momencie Loke podniesie się z łóżka i odpowie na jedno z wielu pytań, które rzucał w przestrzeń. Z zaskoczeniem dla samego siebie zdał sobie sprawę z tego, że ten rytuał go uspokajał. Pozwalał oczyścić myśli. Przyzwyczaił się już nawet  nieustannego pikania licznej aparatury medycznej.
Doskonale wiedział, że jego zachowanie jest idiotyczne. Przecież Loke i tak nie mogła go usłyszeć.
Chociaż bronił się przed otwartym przyznaniem tego, to najzwyklej w świecie brakowało mu jej towarzystwa. Wcześniej był przekonany, że świetnie czuje się ze swoją samotnością. Sam decydował, sam zarządzał i sam wydawał rozkazy. Teraz jednak nie był tego już taki pewien.
Odłożył na bok raport, którego lekturę rozpoczął. Pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach. Przyglądał się nieprzytomnej kobiecie.
- Mogłabyś się już obudzić – powiedział spokojnie. Zamilkł na dłuższą chwilę. Teraz to już się czuł jak skończony idiota. – Ren szaleje. Zamknął się w Świątyni i okłada wszystkich mieczem, nazywając to treningiem. Dobrze, że wcześniej ustaliliśmy wszystkie najważniejsze rzeczy, bo teraz nie można się z nim porozumieć. – Westchnął. – Za niedługo rozpoczynamy akcję na Coruscant. Dobrze by było, gdybyś była wtedy z nami. Inaczej możemy sobie nie poradzić.
Nie, nie, nie! Nie będzie gadał do nieprzytomnej kobiety!
Wyprostował się i oparł wygodnie w fotelu. Chwycił w dłonie teczkę i wrócił do czytania.
Minęła dłuższa chwila i zorientował się, że znów czyta na głos.
Szlag by to jasny trafił!

***

Zara siedziała w loży nad areną. Co i raz popatrywała na wielkie, zdobione krzesło przeznaczone dla jej Mistrza. Z niezadowoleniem stwierdziła, iż mebel jest pokryty niewielką warstwą kurzu, która przypominała swoją obecnością o tym, że Najwyższy Przywódca do dłuższego czasu nie zajmował swojego miejsca, żeby poobserwować trwający w dole trening.
Dwa tygodnie. To były prawie dwa tygodnie.
Dwa tygodnie, odkąd Loke zapadła w dziwną śpiączkę, której nie była w stanie wytłumaczyć tradycyjna medycyna.
Mistrzyni Zakonu Ren przez cały ten czas obserwowała, jak jej Mistrz i Wódz pogrąża się w coraz większej rozpaczy.
Na początku zdawało jej się, że Kylo bagatelizuje stan, w którym znalazła się jego przyjaciółka. Zachowywał się spokojnie, przekonany, że lada moment kobieta wybudzi się ze swojego snu i ponownie stanie u jego boku. Kiedy minęło kilka pierwszych dni, a stan Loke nie uległ jakiejkolwiek poprawie, Mistrz zaczął szaleć.
Zara z łatwością mogła wyczuć, kiedy poruszał się po Świątyni. Pomimo nagromadzonych w tym miejscu pokładów Mocy i energii, którymi przesiąkła przez lata wielka budowla, ciężko było nie wyczuć złości i bólu, który otaczał na każdym kroku Najwyższego Przywódcę.
Niestety złość bardzo szybko przerodziła się w agresję. Na szczęście jak na razie nie odnotowano żadnych ofiar. Nie zmieniało to jednak faktu, że Mistrz katował wszystkich uczniów powyżej pewnego wieku morderczymi treningami. Zdawać się mogło, że walka na miecze rozgrywająca się na arenie nie miała końca. Kylo nieustannie stawiał czoła kolejnym adeptom Mocy, próbując w ten sposób zapewnić sobie chwilę spokoju i wytchnienia od zamartwiania się o Loke.
- Jeszcze raz!
Przepełniony złością rozkaz, przykuł uwagę kobiety. Zara spojrzała na arenę, na której znajdował się Kylo ze swoim uczniem Taze.
Taze, który nie popisał się w trakcie akcji na Bespin, znalazł się w wyjątkowo nieprzyjemnej sytuacji. Najwyższy Przywódca nieustannie zamęczał go treningami, nie szczędząc obelg i złośliwych komentarzy, uznając, że ze swoim poziomem umiejętności władania Mocą chłopak nie jest godzien reprezentować Zakon. Oczywiście ambicja młodego Taze nie pozwalała mu przestać i się poddać. Codziennie stawał dzielnie do pojedynków. Zara widziała, jak chłopak marnieje w oczach, nie mając dość czasu na odpowiednią regenerację między jedną walką, a drugą.
- Dziecino, mogłabyś się w końcu obudzić – rzuciła pod nosem, nieustannie przyglądając się walczącym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz