poniedziałek, 12 marca 2018

Rozdział XIV


Tatooine, układ Tatoo
34 ABY

Spanikowany Brutus przeniósł wzrok z dwóch stojących przed nim kobiet na wycelowaną w jego pierś broń.
- Nie pisałem się na coś takiego – warknął.
Loke spojrzała na Anukę, która stała przed Szturmowcem na szeroko rozstawionych nogach, trzymając w jednej dłoni blaster, a w drugiej komplet męskich ubrań.
- Sprawa jest prosta. – Tobe po raz kolejny zaczęła tłumaczyć mężczyźnie jego sytuację. – Albo wkładasz to na siebie i idziesz z nami albo jednym strzałem sprawię, że resztę wieczoru spędzisz w wyrku.
- Lady, proszę! – Brutus szukał wsparcia u Loke. – Mam obowiązek panią chronić. Nie mogę pozwolić na coś takiego.
- Przecież nikt nie zabrania ci mnie bronić. Możesz udać się z nami do Mos Eisley.
- Na pewno nie zrobisz jednak tego w swoim czadowym białym wdzianku.
Mężczyzna popatrywał raz na jedną, raz na drugą kobietę.
- Dobra! – warknął.
Wyrwał z rąk Tobe naręcze ubrań i udał się do sąsiadującej z gościnną sypialnią łazienki, żeby zrzucić z siebie niewygodny kombinezon.
- Mówiłam, że jakoś go przekonamy? – Anuka była z siebie wyraźnie zadowolona.
Loke pokręciła tylko głową, nie kryjąc swojego uśmiechu.
- Teraz coś dla ciebie.
Pani Inżynier schowała swoją broń i sięgnęła po kolejne naręcze ubrań.
- Domyślam się, że nie lubisz przesadnie strojnych ubrań. Starałam się wybrać coś prostego.
Loke popatrzyła na ubrania i zaczęła się zastanawiać, jak zdaniem Anuki wyglądał strojny ubiór, jeśli to, co młoda wojowniczka miała przed sobą, zostało przez Tobe uznane za proste.
Na wybrany dla Loke strój składały się spodnie z brązowej, lekko połyskujące skóry. Górę ubrania miała stanowić złota bluzka. W sumie nie byłoby tak źle, gdyby nie fakt, że bluzka była w zasadzie pozbawiona pleców. Duża płachta materiału, która miała zakrywać przód noszącej ją osoby, z tyłu połączona była kilkoma łańcuszkami. Po założeniu na siebie śmiesznej bluzki Loke przekonała się, że lejący się dekolt był tak głęboki, iż nie pozostawiał wiele wyobraźni.
- Nie marszcz się. Idziemy się zabawić. I nie możemy straszyć insygniami Najwyższego Porządku.
Loke popatrzyła na Tobe. Na wieczorne wyjście kobieta wybrała dla siebie złoty top, który odsłaniał umięśniony brzuch oraz bardzo krótką spódnicę, wykonaną z tego samego materiału co spodnie Loke. Dodatkowo, na rękach Pani Inżynier pojawiła się cała masa złotych bransoletek, które pobrzękiwały przy najlżejszym nawet ruchu. Długie, czarne, mocno kręcone włosy opadały na ramiona Anuki.
- Zobacz, jakie jesteśmy śliczne – zawołała Anuka, ciągnąć Loke w stronę lustra.
Chociaż Ren nie wykazywała zbytniego entuzjazmu, musiała przyznać, że Anuka ma rację. Wyglądały jak kobiety. Bardzo atrakcyjne kobiety.
- Jestem gotowy. – Brutus wrócił do pomieszczenia i rzucił swój kombinezon Szturmowca na łóżko.
- Nie mogłam dostać takiej koszuli? – zapytała Loke, patrząc na mężczyznę.
Młody Szturmowiec miał na sobie czarne skórzane spodnie i białą, luźną koszulę. Dodatkowo zarzucił na siebie kamizelkę, która niewątpliwie stanowiła komplet z dolną częścią stroju. Buty były wysokie, sięgające aż za kolano.
- Na razie możesz dostać to. – Anuka rzuciła płaszcz w stronę Loke. – Przyda ci się. Po zachodzie słońca bardzo szybko robi się zimno.
Loke, nie kryjąc swojego zadowolenia, wciągnęła na siebie dodatkowe ubranie.
Ruszyli do wyjścia z domu. Na podjeździe czekał już na nich podstawiony śmigacz, należący do rodziny Tobe.
Anuka zajęła miejsce za sterami. Kiedy tylko jej pasażerowie znaleźli się na pokładzie, zerwała maszynę do lotu i skierowała się w stronę Mos Eisley.

***

Zatrzymali się przed niewielkim budynkiem postawionym nieco na uboczu. Lokal, którego jedynym wyróżnikiem był lekko przyblakły szyld z napisem „Cantina Bar”, nie zachęcał do wejścia. Kiedy jednak zgasły silniki maszyny, do uszu Loke dobiegły dźwięki muzyki i wrzawa, która zawsze towarzyszyła większym skupiskom wszelkich istot.
Po otwarciu drzwi, natychmiast uderzył w nich gorący podmuch powietrza.
- No, nie stójcie tak. Wchodzimy!
Anuka wepchnęła ich do środka.
Znaleźli się w wielkim pomieszczeniu. Loke dostrzegła znajdujący się po lewej stronie bar oraz scenę, na której występowała jakaś kapela, umiejscowioną po prawej stronie lokalu. Pod ścianami zostały ustawione stoliki, przy których zasiadali liczni goście. Zdecydowana większość odwiedzających znajdowała się jednak na parkiecie, który stanowił każdy pozostały fragment sali.
Klientela lokalu stanowiła prawdziwą mieszankę wszelkich gatunków i ras. Zdecydowanie przeważali ludzie. Loke udało się jednak dostrzec niewielką grupę Dugów, zaszytą w jednym z kątów. Dwie kobiety pochodzące z rasy Twi’lek radośnie wywijały na parkiecie, skupiając na sobie uwagę wielu mężczyzn. Gdzieś mignął pojedynczy Er’kit w towarzystwie przedstawiciela Talzów. Za barem uwijała się para pochodzących z Kintanu Nikto. Nie mogło zabraknąć oczywiście samy Huttów, których klan sprawował nieoficjalną władzę nad planetą.
- Niezła miejscówa – stwierdziła Loke, kiwając w geście aprobaty.
- Lady, nie podoba mi się to miejsce.
- Och, zamknij się, Brutus – skarciła mężczyznę Anuka. – A twoja Lady ma na imię Loke i będzie lepiej, jeśli do końca wieczoru będziesz się do nie zwracał po imieniu.
Brutus pomruczał coś pod nosem, jednak żadna z nich nie zwróciła na to zbyt wielkiej uwagi. Tobe chwyciła dłoń wojowniczki i pociągnęła ją w stronę baru.
- Zatto. Dwa razy – rzuciła do barmana. – Dzisiaj pijemy na koszt mojej rodziny – dodała, widząc, jak Loke sięga do przygotowanego zawczasu pliku kredytów.
Nie minęła chwila, a przed kobietami pojawiły się dwa kieliszki z mętną cieczą.
- Zdrówko!
Wzniosły toast i wypiły.
Alkohol spłynął w dół gardła, pozostawiając po sobie palący ślad. Kiedy ciecz osiadła ciężko na dnie żołądka Loke, kobieta pozwoliła sobie na lekki grymas. Aż za dobrze pamiętała to uczucie.
Zatto, czyli tak się nazywało się to cholerstwo, które przewoził Han.
- Nie wiem, jak to zrobisz, ale masz mi załatwić całą skrzynkę tego specyfiku – zwróciła się do Pani Inżynier.
- Po co ci?
- Dla Kylo.
Anuka zmarszczyła brwi, ale powstrzymała się od zadania pytania, które niewątpliwie tłukło się po jej głowie.
- Jeszcze raz – zaleciła barmanowi, który posłusznie spełnił jej żądanie.
Kilka drinków później, obie wirowały już na parkiecie. Loke poddawała się delikatnym lecz żywym rytmom muzyki. Miała wrażenie, że jej ciało porusza się samo. Nie myślała zbyt wiele o tym, co robi.
Kiedy poczuła pierwsze działanie alkoholu i radość, jaką dawała jej zabawa, po raz pierwszy w swoim życiu zatęskniła za ordynarnie pospolitą młodością, której nigdy nie miała.

***

Brutus stał oparty o kontuar baru i popijając zamówiony napój, przyglądał się Anuce i Loke, które tańczyły na parkiecie. Chociaż ruchy kobiet nie były pozbawione wdzięku, zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że obie są w sztok pijane i niewiele dzieliło je od momentu, w którym zamroczone alkoholem utracą przytomność.
Rozejrzał się po wnętrzu lokalu. Dwie atrakcyjne kobiety ściągały na siebie zdecydowanie zbyt wiele uwagi. Kilku mężczyzn obserwowało je pożądliwym wzrokiem, czekając najpewniej na moment, kiedy nie będą już w stanie odmówić ich ewentualnym zalotom.
Szturmowiec wiedział, że oto nadszedł odpowiedni moment na powrót do domu.
W tym właśnie momencie Loke i Anuka zaczęły się przedzierać przez tłum tańczących, zmierzając w stronę baru. Zamówiły po kolejnym drinku i wlały w siebie pospiesznie podstawiony im trunek.
- Ale się chwiejesz – wymamrotała Loke w stronę Anuki.
Pani Inżynier była w zdecydowanie gorszym stanie niż jej towarzyszka. Chwiała się niebezpiecznie w butach na wysokim obcasie, które miała na sobie.
- Na dwór – wybąkała ciemnoskóra.
Brutus podszedł do nich i pomógł im wydostać się z zatłoczonego wnętrza.
Kiedy znaleźli się na zewnątrz, poczuł, że przez jego ciało przechodzi zimny dreszcz. Temperatura znacznie spadła i teraz w pustynnym mieście panował prawdziwy ziąb.
Odszedł na chwilę od kobiet, żeby sprawdzić czy ich śmigacz znajduje się w miejscu, w którym go zostawili. Na szczęście nikt jednak nie odważył się ruszyć sfatygowanej maszyny.
Gdy wrócił do kobiet, zobaczył, że Loke siedzi na ziemi, opierając się głową o ścianę budynku. Anuka tańcowała radośnie do melodii, która grała wyłącznie w jej głowie.
- Dość tego! – stwierdził głośno.
Podszedł do Loke i przerzucił sobie bezwładne ciało kobiety przez ramię z zamiarem odniesienia jej do śmigacza. Był już prawie przy maszynie, kiedy poczuł silne szarpnięcie.
- Daj spokój! Jeszcze nie wracamy! Bawimy się! – Anuka uczepiła się jego rękawa.
- Nie. Nie bawimy się! Ewidentnie macie dość. Jedziemy do domu.
- Ej, Szturmowiec, nie bądź taki sztywny!
Nie miał zamiaru się kłócić. Wyszarpnął ramię z uścisku Anuki, co biorąc pod uwagę stan kobiety, wcale nie było takie trudne. Wrzucił Loke na tylne siedzenie i wyszarpnął zza paska swój blaster. Broń została zawczasu ustawiona na ogłuszanie. Jeden strzał wystarczył, żeby Anuka straciła przytomność. Złapał ją, zanim uderzyła o ziemię.
- Jak dobrze, że nikt tego nie widzi. Szilard by mnie zabił – stwierdził ciężko, ładując kolejną kobietę do pojazdu.
- Pani Inżynier, kierowniczka działu badań. Mistrzyni Zakonu Ren… Pomyślałby kto, że te dwie będą się tak zachowywać – sarkał do siebie. – Toż jak o tym opowiem, to nikt mi nawet nie uwierzy!
Usiadł za sterami.
- Do czego to doszło, żebym musiał zajmować się takimi rzeczami. A ponoć ochroniarz to taka prestiżowa pozycja – prychnął.

***

Obudziła się nagle. Przez moment próbowała się zorientować w sytuacji. Kiedy udało się jej ustalić, gdzie się znajduje i mgliście przypomnieć, jak tam trafiła, ponownie poczuła dziwne uczucie rozlewające się w jej wnętrzu.
Przymknęła oczy i skupiła się na wezwaniu Mocy.
Ciche szepty rozległy się w jej głowie. Ktoś ją wzywał. Ktoś chciał się z nią zobaczyć. Chociaż Moc wydała jej się w jakiś sposób znajoma, nie potrafiła znaleźć powiązania z konkretną osobą. Wiedziała jednak, że nie może odmówić temu, kto ją wzywał.
Podniosła się z łóżka i zrzuciła z siebie strój, w jaki wyposażyła ją Anuka. Założyła ponownie pustynny mundur Najwyższego Porządku. Upewniwszy się, że jej broń znajduje się na miejscu, wymknęła się z domu.
Śmigacze, na których przybyła na farmę wraz ze Szturmowcami, stały nieopodal domu. Dosiadła jedną z maszyn i  zsunąwszy na oczy wielkie gogle, mające chronić od tumanów kurzu, ruszyła przed siebie.
Kierowała się Mocą. Wiedziała, że do świtu nie pozostało wiele czasu. Najwyżej dwie godziny. Musiała się pospieszyć, jeśli chciała, aby jej obecność pozostała niezauważona.
Dodała gazu. Silniki maszyny zawyły złowieszczo po to, aby chwilę później śmigacz mógł osiągnąć swoją maksymalną prędkość. Silne podmuchy wiatru szarpały ubraniem. Kobieta nie zwracała jednak na nie większej uwagi. Pochyliła się jedynie mocniej nad drążkami sterowniczymi.
W trakcie podróży minęła dwa duże miasta. Wiedziała jednak, że musi zmierzać dalej. Moc kierowała ją jeszcze bardziej na północ od Wielkiego Płaskowyżu Mesra.
W końcu, kiedy niebo zaczęło powoli szarzeć, dojrzała przed sobą kolejne miasto. Wiedziała już, że jest blisko.
W końcu zatrzymała się w miejscu, które przypominało jej fragment toru wyścigowego. Wąski przesmyk oddzielał od siebie dwie części wielkich trybun, które w tym momencie były wymarłe. Nie wyczuwała w pobliżu żadnej żywej istoty. Była jedynie ciemność, piach i Moc.
Zostawiając za sobą śmigacz, wkroczyła pomiędzy trybuny. Szła pewnie przed siebie. Nawoływanie nieustannie przybierało na sile. W pewnym momencie stało się niemalże bolesne.
- To tutaj wszystko się zaczęło – usłyszała spokojny głos za swoimi plecami.
Odwróciła się gwałtownie. Dostrzegła przed sobą duchową postać młodego mężczyzny. Jego twarz, która kiedyś musiała uchodzić za przystojną, była w kilku miejscach poprzecinana paskudnymi bliznami. Długie włosy opadały na ramiona. Nie była jednak w stanie określić ich koloru, przez otaczającą go błękitną poświatę. Miała pewność, że nie spotkała tego człowieka w trakcie swojego życia. W końcu jednak zrozumiała, dlaczego Moc, którą odczuwała, wydała się jej tak znajoma.
Moc była silna w tej rodzinie, a wszystko zaczęło się właśnie od tego człowieka.
- Anakin – wyszeptała dobrze znane sobie imię.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej.
Do tej pory Loke nigdy nie spotkała na swojej drodze jednego z mistrzów, którzy odeszli i zjednoczyli się z Mocą. Słyszała jednak o tym, iż duchy dawnych użytkowników Mocy są w stanie nawiedzać żyjących.
- Wiesz gdzie jesteśmy, Silvo?
Skrzywiła się, słysząc jak używa imienia, które nadała jej matka. Skinęła jednak głową w odpowiedzi na jego pytanie. Teraz już wiedziała, co to za miejsce.
- Na torze wyścigowym pod Mos Espa. To tutaj wygrałeś swoją wolność.
- Bystre dziecko.
- Dlaczego mnie wezwałeś?
- Bo musimy poważnie porozmawiać. Ciężko mi było się z tobą skontaktować. Próbowałem wielokrotnie, jednak byłaś poza moim zasięgiem. Kiedy jednak pojawiłaś się na Tatooine, która tak silnie wiąże się z moją rodziną, w końcu mogłem cię wezwać.
- Dlaczego akurat tutaj? – Rozejrzała się jeszcze raz po otaczający ją trybunach, wyobrażając sobie skandujący tłum, który musiał zjawiać się tutaj za każdym razem, gdy odbywały się wyścigi.
- To tutaj wszystko się zaczęło – przypomniał jej.
- I dlaczego nie mogłeś pojawić się wcześniej?
Westchnął.
- Zadajesz strasznie dużo pytań.
- Tak mi mówią. Odpowiedz.
- Zero pokory.
Wzruszyła ramionami. Nie była Kylo. Nie miała zamiar padać na kolana przed wielkim Darthem Vaderem.
- Nie jesteśmy spokrewnieni i nigdy się nie spotkaliśmy, kiedy jeszcze chodziłem wśród żywych, a to trochę komplikuje sprawę. Nawet po zjednoczeniu z Mocą mam swoje ograniczenia.
- Wow. Pierwszy Skywalker, który potrafi przyznać się do własnej niemocy.
Zaśmiał się. To był przepełniony szczerością, przyjemny dla ucha dźwięk.
- Musisz marznąć. Przejdźmy się.
Dłonią wskazał ubitą ziemię toru. Loke ruszyła dalej drogą, którą wcześniej sobie obrała. Duch Anakina podążał tuż obok.
- Masz bardzo duży wpływ na mojego wnuka – odezwał się po dłuższej chwili. – Moja córka postąpiła bardzo głupio, odtrącając cię, gdy byłaś jeszcze dzieckiem.
- Myślisz, że gdyby zachowała się inaczej, coś by to zmieniło?
- Ten pojedynczy gest z pewnością nie miałby sam w sobie dużego znaczenia - przyznał niechętnie. - Leia popełniła wiele błędów jako matka. Możliwe jednak, że gdyby wykonała ten jeden krok w dobrym kierunku, kolejne przyszłyby jej łatwiej.
- Mówisz o tym, że nigdy nie powiedziała Kylo o tym, kim jesteś? Byłeś…
- Tak. Właśnie o to mi chodzi. Pewnie wiesz, że w swoich ostatnich chwilach zrozumiałem błędy, które popełniłem. Wróciłem na Jasną Stronę. Możliwe, że gdyby Ben poznał prawdę w odpowiednim momencie, całą prawdę, nie dałby się skusić Snoke’owi.
- Za dużo tych możliwości. Nie sądzisz? Możliwe, możliwe, możliwe… Po co rozpamiętywać te dawne błędy? Teraz i tak to już nic nie zmieni.
- Masz rację. Pozwól jednak staremu człowiekowi pogdybać. My, staruszkowie, lubimy to robić.
Wykonała dłonią bliżej nieokreślony gest. Nadal nie rozumiała, dlaczego Anakin chciał się z nią spotkać. Po co ściągnął ją aż do Mos Espa. Miała jednak nadzieję, że jeśli przestanie się z nim wykłócać, mężczyzna przejdzie do konkretów.
- Kiedy odchodziłem, poprosiłem moje dzieci o jedną rzecz. Wiesz, co to było?
- Nie. Twoje dzieci niechętnie o tobie mówiły. W sumie nie przypominam sobie, żeby Luke albo Leia kiedykolwiek o tobie wspominali przed tą senacką aferą. To znaczy… - Zacięła się na chwilę. – Mówili o tobie jako o Anakinie. Wielkim Jedi, którzy służył dawnemu Zakonowi. Nikt nie wspominał jednak o tym, że Anakin stał się Darthem Vaderem.
- Wstyd potrafi stać się bronią, którą sami wymierzamy we własną pierś – stwierdził filozoficznie. – Skoro nie wiesz, powiem, o co je poprosiłem. Prosiłem o to, żeby spróbowali odkupić moje winy i odbudowali to, co z powodu moich czynów zostało zniszczone.
- Chyba nie za dobrze sobie z tym poradzili.
- Nie. Znów mamy wojnę, a wszyscy wokół po raz kolejny popełniają dokładnie te same błędy.
- Co dokładnie masz na myśli?
Pokręcił głową.
- To nie jest ważne. Ważne jest to, czego chcesz, Silvo. Nadszedł ten czas, gdy powinnaś zweryfikować motywacje, które prowadzą cię przez życie. Musisz ustalić, jak chcesz, żeby to wszystko się skończyło. Konieczne jest, żebyś zrozumiała, co tak naprawdę jest dla ciebie najistotniejsze.
- Dlaczego to, czego ja chcę, jest takie ważne?
- Ponieważ jesteś osobą, która ma szanse coś zmienić. Prawdziwe szanse, drogie dziecko. Jesteś jedną z najważniejszych osób w tej potędze, która wyrosła na zgliszczach Imperium. Przez to, że zawsze szczerze kochałaś mojego wnuka i nigdy się od niego nie odwróciłaś, możesz na niego wpłynąć. Tak naprawdę, jeśli tylko zechcesz, możesz pomóc mu zdecydować o tym, jak potoczą się losy wszystkich mieszkańców Galaktyki.
- Nie przesadzasz? To, że mam wpływ na Kylo, że on chce mnie słuchać… To jeszcze niczego nie zmienia. On też ma własną wizję przyszłości.
- Jesteś tego pewna? Do tej pory zawsze żył w cieniu potężniejszych i ważniejszych od siebie. Masz pewność, że potrafi sobie poradzić bez wsparcia? Jesteś pewna, że może decydować sam?
- Jak tak się martwisz o jego zdolność do podejmowania decyzji, dlaczego sam z nim nie porozmawiasz? Jestem pewna, że chętnie by cię wysłuchał.
- I tutaj jest problem. Jeśli ja mu coś powiem, zrobi to, co mu każę bez chwili wahania. Nie dlatego, że uważa coś za słuszne, ale dlatego, że ja tego oczekuję. Jeśli ty mu powiesz, że powinien coś zrobić, wysłucha cię i podąży za twoją radą, jednak nie zrobi dokładnie tego, czego od niego oczekujesz. Na podstawie przedstawionych przez ciebie informacji, wysnuje własne wnioski. Tak jak to miało miejsce, gdy przebywaliście oboje na Rakata Prime. Na tym właśnie polega zasadnicza różnica. Jesteś jego siłą. Jego wsparciem. Możesz również stać się jego sumieniem i drogowskazem.
- To chcemy, żeby robił to, co mu mówimy, żeby zrobił, czy nie chcemy? Bo szczerze mówiąc, już się zgubiłam. Tłumaczysz jak potłuczony.
- Twoja logika wycisza jego emocje. Dzięki twoim słowom zaczyna zastanawiać się nad tym, co robi. Przestaje działać impulsywnie, na ślepo. Zaczyna planować. Jest w stanie podjąć swoje własne decyzje, kierując się czymś więcej, niż tylko pierwotnymi impulsami.
- Przed chwilą mówiłeś, że nie potrafi podejmować własnych decyzji! Zdecyduj się na jedną wersję!
Zachichotał. Duch Anakina Skywalkera, duch Dartha Vadera stał przed nią i chichotał. Zaczęła się zastanawiać, czy jednak to wszystko nie jest jedynie wymysłem, skutkiem spożycia zbyt dużej ilości alkoholu.
- Nigdy nie powiedziałem, że nie jest w stanie podejmować własnych decyzji. Zapytałem tylko, czy ty jesteś pewna tego, że jest do tego zdolny.
Loke wywróciła oczami.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- Kiedyś zrozumiesz.
- No zajebista rada. Serio! Dziękuję, że się zjawiłeś! Teraz rozumiem już czarne dziury! No na litość wszelką!
- Przestań się złościć. Robią ci się zmarszczki, jak tak się krzywisz. – Pogładził się palcem pomiędzy swoimi widmowymi brwiami.
Mimowolnie poczuła, że jej czoło zaczyna się marszczyć jeszcze bardziej.
– Teraz po raz pierwszy w swoim życiu wyruszyłaś w podróż sama. Nikt cię nie kontroluje, nikt nie ma nad tobą władzy. Decydujesz o sobie. Możesz obserwować i się uczyć. Masz szansę zrozumieć.
- Co takiego zrozumieć?
- Życie.
Zaczęła się zastanawiać nad tym, czy można uderzyć ducha.
- Chcesz mnie jeszcze oświecić w jakiejś sprawie? - zapytała bardziej na przekór, niż dlatego, że faktycznie spodziewała się jakiejś sensownej porady z jego strony.
- Nie potrzebujesz już więcej moich rad. – Wskazał na rękojeść jej miecza. – To, co najważniejsze, odkryłaś sama.
Mimowolnie pomyślała o Snoke’u.
- Ktoś pomógł mi to zrozumieć.
- Od zawsze byłaś na dobrej drodze.
- A ty skąd możesz to wiedzieć?
- Moje dzieci nigdy sobie nie radziły z upilnowaniem waszej dwójki. Ktoś musiał czuwać.
- Spędziłam dwa lata w nicości. Świetnie się spisałeś jako duchowy opiekun. Nie ma co!
- To były dwa lata bogate w doświadczenia. Nie sądzisz, że twoja utrata wolność warta była tego, czego się nauczyliście?
- Czy ty mógłbyś przestać mówić zagadkami? Jeśli chcesz mi coś przekazać, powiedz to wprost.
- Nie chodzi oto, żeby się czegoś dowiedziała. Masz zrozumieć. Nie zrozumiesz, jeśli powiem ci, co masz robić.
Westchnęła ciężko.
- Od dzisiaj będziesz potrafiła mnie odnaleźć. Jeśli kiedykolwiek będziesz mnie naprawdę potrzebować, odpowiem na twoje wezwanie.
- Znaczy się odpowiesz, kiedy to ty uznasz, że możesz mi się na coś przydać?
Nie odpowiedział na to pytanie.
- Powinnaś już wracać. Twoi przyjaciele niedługo wstaną i będą cię szukać. Powodzenia na Asmeru, Silvo.
To powiedziawszy, ducha Anakina rozmył się w powietrzu.
Loke stała przez dłuższą chwilę, wpatrując się uparcie w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stała zjawa Skywalkera. Miała w głowie mętlik. Nie czuła się wcale mądrzejsza po tym spotkaniu. Nie rozumiała, co chciał jej przekazać Anakin.
Jeśli wcześniej nie wiedziała wiele na temat tego, jak dokładnie powinna postępować, teraz nie wiedziała zupełnie nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz