Tatooine,
układ Tatoo
34 ABY
Spanikowany
Brutus przeniósł wzrok z dwóch stojących przed nim kobiet na wycelowaną w jego
pierś broń.
- Nie
pisałem się na coś takiego – warknął.
Loke
spojrzała na Anukę, która stała przed Szturmowcem na szeroko rozstawionych
nogach, trzymając w jednej dłoni blaster, a w drugiej komplet męskich ubrań.
- Sprawa
jest prosta. – Tobe po raz kolejny zaczęła tłumaczyć mężczyźnie jego sytuację.
– Albo wkładasz to na siebie i idziesz z nami albo jednym strzałem sprawię, że
resztę wieczoru spędzisz w wyrku.
- Lady,
proszę! – Brutus szukał wsparcia u Loke. – Mam obowiązek panią chronić. Nie
mogę pozwolić na coś takiego.
-
Przecież nikt nie zabrania ci mnie bronić. Możesz udać się z nami do Mos
Eisley.
- Na
pewno nie zrobisz jednak tego w swoim czadowym białym wdzianku.
Mężczyzna
popatrywał raz na jedną, raz na drugą kobietę.
- Dobra!
– warknął.
Wyrwał z
rąk Tobe naręcze ubrań i udał się do sąsiadującej z gościnną sypialnią
łazienki, żeby zrzucić z siebie niewygodny kombinezon.
-
Mówiłam, że jakoś go przekonamy? – Anuka była z siebie wyraźnie zadowolona.
Loke
pokręciła tylko głową, nie kryjąc swojego uśmiechu.
- Teraz
coś dla ciebie.
Pani
Inżynier schowała swoją broń i sięgnęła po kolejne naręcze ubrań.
-
Domyślam się, że nie lubisz przesadnie strojnych ubrań. Starałam się wybrać coś
prostego.
Loke
popatrzyła na ubrania i zaczęła się zastanawiać, jak zdaniem Anuki wyglądał
strojny ubiór, jeśli to, co młoda wojowniczka miała przed sobą, zostało przez
Tobe uznane za proste.
Na wybrany
dla Loke strój składały się spodnie z brązowej, lekko połyskujące skóry. Górę
ubrania miała stanowić złota bluzka. W sumie nie byłoby tak źle, gdyby nie
fakt, że bluzka była w zasadzie pozbawiona pleców. Duża płachta materiału,
która miała zakrywać przód noszącej ją osoby, z tyłu połączona była kilkoma
łańcuszkami. Po założeniu na siebie śmiesznej bluzki Loke przekonała się, że
lejący się dekolt był tak głęboki, iż nie pozostawiał wiele wyobraźni.
- Nie
marszcz się. Idziemy się zabawić. I nie możemy straszyć insygniami Najwyższego
Porządku.
Loke
popatrzyła na Tobe. Na wieczorne wyjście kobieta wybrała dla siebie złoty top,
który odsłaniał umięśniony brzuch oraz bardzo krótką spódnicę, wykonaną z tego
samego materiału co spodnie Loke. Dodatkowo, na rękach Pani Inżynier pojawiła
się cała masa złotych bransoletek, które pobrzękiwały przy najlżejszym nawet
ruchu. Długie, czarne, mocno kręcone włosy opadały na ramiona Anuki.
- Zobacz,
jakie jesteśmy śliczne – zawołała Anuka, ciągnąć Loke w stronę lustra.
Chociaż
Ren nie wykazywała zbytniego entuzjazmu, musiała przyznać, że Anuka ma rację.
Wyglądały jak kobiety. Bardzo atrakcyjne kobiety.
- Jestem
gotowy. – Brutus wrócił do pomieszczenia i rzucił swój kombinezon Szturmowca na
łóżko.
- Nie
mogłam dostać takiej koszuli? – zapytała Loke, patrząc na mężczyznę.
Młody
Szturmowiec miał na sobie czarne skórzane spodnie i białą, luźną koszulę.
Dodatkowo zarzucił na siebie kamizelkę, która niewątpliwie stanowiła komplet z
dolną częścią stroju. Buty były wysokie, sięgające aż za kolano.
- Na
razie możesz dostać to. – Anuka rzuciła płaszcz w stronę Loke. – Przyda ci się.
Po zachodzie słońca bardzo szybko robi się zimno.
Loke, nie
kryjąc swojego zadowolenia, wciągnęła na siebie dodatkowe ubranie.
Ruszyli
do wyjścia z domu. Na podjeździe czekał już na nich podstawiony śmigacz,
należący do rodziny Tobe.
Anuka
zajęła miejsce za sterami. Kiedy tylko jej pasażerowie znaleźli się na
pokładzie, zerwała maszynę do lotu i skierowała się w stronę Mos Eisley.
***
Zatrzymali
się przed niewielkim budynkiem postawionym nieco na uboczu. Lokal, którego
jedynym wyróżnikiem był lekko przyblakły szyld z napisem „Cantina Bar”, nie
zachęcał do wejścia. Kiedy jednak zgasły silniki maszyny, do uszu Loke dobiegły
dźwięki muzyki i wrzawa, która zawsze towarzyszyła większym skupiskom wszelkich
istot.
Po
otwarciu drzwi, natychmiast uderzył w nich gorący podmuch powietrza.
- No, nie
stójcie tak. Wchodzimy!
Anuka
wepchnęła ich do środka.
Znaleźli
się w wielkim pomieszczeniu. Loke dostrzegła znajdujący się po lewej stronie
bar oraz scenę, na której występowała jakaś kapela, umiejscowioną po prawej
stronie lokalu. Pod ścianami zostały ustawione stoliki, przy których zasiadali
liczni goście. Zdecydowana większość odwiedzających znajdowała się jednak na parkiecie,
który stanowił każdy pozostały fragment sali.
Klientela
lokalu stanowiła prawdziwą mieszankę wszelkich gatunków i ras. Zdecydowanie
przeważali ludzie. Loke udało się jednak dostrzec niewielką grupę Dugów,
zaszytą w jednym z kątów. Dwie kobiety pochodzące z rasy Twi’lek radośnie
wywijały na parkiecie, skupiając na sobie uwagę wielu mężczyzn. Gdzieś mignął
pojedynczy Er’kit w towarzystwie przedstawiciela Talzów. Za barem uwijała się
para pochodzących z Kintanu Nikto. Nie mogło zabraknąć oczywiście samy Huttów,
których klan sprawował nieoficjalną władzę nad planetą.
- Niezła
miejscówa – stwierdziła Loke, kiwając w geście aprobaty.
- Lady,
nie podoba mi się to miejsce.
- Och,
zamknij się, Brutus – skarciła mężczyznę Anuka. – A twoja Lady ma na imię Loke i
będzie lepiej, jeśli do końca wieczoru będziesz się do nie zwracał po imieniu.
Brutus
pomruczał coś pod nosem, jednak żadna z nich nie zwróciła na to zbyt wielkiej
uwagi. Tobe chwyciła dłoń wojowniczki i pociągnęła ją w stronę baru.
- Zatto.
Dwa razy – rzuciła do barmana. – Dzisiaj pijemy na koszt mojej rodziny –
dodała, widząc, jak Loke sięga do przygotowanego zawczasu pliku kredytów.
Nie
minęła chwila, a przed kobietami pojawiły się dwa kieliszki z mętną cieczą.
-
Zdrówko!
Wzniosły
toast i wypiły.
Alkohol
spłynął w dół gardła, pozostawiając po sobie palący ślad. Kiedy ciecz osiadła
ciężko na dnie żołądka Loke, kobieta pozwoliła sobie na lekki grymas. Aż za
dobrze pamiętała to uczucie.
Zatto,
czyli tak się nazywało się to cholerstwo, które przewoził Han.
- Nie
wiem, jak to zrobisz, ale masz mi załatwić całą skrzynkę tego specyfiku –
zwróciła się do Pani Inżynier.
- Po co
ci?
- Dla
Kylo.
Anuka
zmarszczyła brwi, ale powstrzymała się od zadania pytania, które niewątpliwie
tłukło się po jej głowie.
- Jeszcze
raz – zaleciła barmanowi, który posłusznie spełnił jej żądanie.
Kilka
drinków później, obie wirowały już na parkiecie. Loke poddawała się delikatnym
lecz żywym rytmom muzyki. Miała wrażenie, że jej ciało porusza się samo. Nie
myślała zbyt wiele o tym, co robi.
Kiedy
poczuła pierwsze działanie alkoholu i radość, jaką dawała jej zabawa, po raz
pierwszy w swoim życiu zatęskniła za ordynarnie pospolitą młodością, której
nigdy nie miała.
***
Brutus
stał oparty o kontuar baru i popijając zamówiony napój, przyglądał się Anuce i
Loke, które tańczyły na parkiecie. Chociaż ruchy kobiet nie były pozbawione
wdzięku, zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że obie są w sztok pijane i
niewiele dzieliło je od momentu, w którym zamroczone alkoholem utracą
przytomność.
Rozejrzał
się po wnętrzu lokalu. Dwie atrakcyjne kobiety ściągały na siebie zdecydowanie
zbyt wiele uwagi. Kilku mężczyzn obserwowało je pożądliwym wzrokiem, czekając
najpewniej na moment, kiedy nie będą już w stanie odmówić ich ewentualnym
zalotom.
Szturmowiec
wiedział, że oto nadszedł odpowiedni moment na powrót do domu.
W tym
właśnie momencie Loke i Anuka zaczęły się przedzierać przez tłum tańczących,
zmierzając w stronę baru. Zamówiły po kolejnym drinku i wlały w siebie
pospiesznie podstawiony im trunek.
- Ale się
chwiejesz – wymamrotała Loke w stronę Anuki.
Pani
Inżynier była w zdecydowanie gorszym stanie niż jej towarzyszka. Chwiała się
niebezpiecznie w butach na wysokim obcasie, które miała na sobie.
- Na dwór
– wybąkała ciemnoskóra.
Brutus
podszedł do nich i pomógł im wydostać się z zatłoczonego wnętrza.
Kiedy
znaleźli się na zewnątrz, poczuł, że przez jego ciało przechodzi zimny dreszcz.
Temperatura znacznie spadła i teraz w pustynnym mieście panował prawdziwy ziąb.
Odszedł
na chwilę od kobiet, żeby sprawdzić czy ich śmigacz znajduje się w miejscu, w
którym go zostawili. Na szczęście nikt jednak nie odważył się ruszyć
sfatygowanej maszyny.
Gdy
wrócił do kobiet, zobaczył, że Loke siedzi na ziemi, opierając się głową o
ścianę budynku. Anuka tańcowała radośnie do melodii, która grała wyłącznie w
jej głowie.
- Dość
tego! – stwierdził głośno.
Podszedł
do Loke i przerzucił sobie bezwładne ciało kobiety przez ramię z zamiarem
odniesienia jej do śmigacza. Był już prawie przy maszynie, kiedy poczuł silne
szarpnięcie.
- Daj
spokój! Jeszcze nie wracamy! Bawimy się! – Anuka uczepiła się jego rękawa.
- Nie.
Nie bawimy się! Ewidentnie macie dość. Jedziemy do domu.
- Ej,
Szturmowiec, nie bądź taki sztywny!
Nie miał
zamiaru się kłócić. Wyszarpnął ramię z uścisku Anuki, co biorąc pod uwagę stan
kobiety, wcale nie było takie trudne. Wrzucił Loke na tylne siedzenie i
wyszarpnął zza paska swój blaster. Broń została zawczasu ustawiona na
ogłuszanie. Jeden strzał wystarczył, żeby Anuka straciła przytomność. Złapał
ją, zanim uderzyła o ziemię.
- Jak
dobrze, że nikt tego nie widzi. Szilard by mnie zabił – stwierdził ciężko,
ładując kolejną kobietę do pojazdu.
- Pani
Inżynier, kierowniczka działu badań. Mistrzyni Zakonu Ren… Pomyślałby kto, że
te dwie będą się tak zachowywać – sarkał do siebie. – Toż jak o tym opowiem, to
nikt mi nawet nie uwierzy!
Usiadł za
sterami.
- Do
czego to doszło, żebym musiał zajmować się takimi rzeczami. A ponoć ochroniarz
to taka prestiżowa pozycja – prychnął.
***
Obudziła
się nagle. Przez moment próbowała się zorientować w sytuacji. Kiedy udało się
jej ustalić, gdzie się znajduje i mgliście przypomnieć, jak tam trafiła,
ponownie poczuła dziwne uczucie rozlewające się w jej wnętrzu.
Przymknęła
oczy i skupiła się na wezwaniu Mocy.
Ciche
szepty rozległy się w jej głowie. Ktoś ją wzywał. Ktoś chciał się z nią
zobaczyć. Chociaż Moc wydała jej się w jakiś sposób znajoma, nie potrafiła
znaleźć powiązania z konkretną osobą. Wiedziała jednak, że nie może odmówić
temu, kto ją wzywał.
Podniosła
się z łóżka i zrzuciła z siebie strój, w jaki wyposażyła ją Anuka. Założyła
ponownie pustynny mundur Najwyższego Porządku. Upewniwszy się, że jej broń
znajduje się na miejscu, wymknęła się z domu.
Śmigacze,
na których przybyła na farmę wraz ze Szturmowcami, stały nieopodal domu.
Dosiadła jedną z maszyn i zsunąwszy na oczy wielkie gogle, mające chronić
od tumanów kurzu, ruszyła przed siebie.
Kierowała
się Mocą. Wiedziała, że do świtu nie pozostało wiele czasu. Najwyżej dwie
godziny. Musiała się pospieszyć, jeśli chciała, aby jej obecność pozostała
niezauważona.
Dodała
gazu. Silniki maszyny zawyły złowieszczo po to, aby chwilę później śmigacz mógł
osiągnąć swoją maksymalną prędkość. Silne podmuchy wiatru szarpały ubraniem.
Kobieta nie zwracała jednak na nie większej uwagi. Pochyliła się jedynie
mocniej nad drążkami sterowniczymi.
W trakcie
podróży minęła dwa duże miasta. Wiedziała jednak, że musi zmierzać dalej. Moc
kierowała ją jeszcze bardziej na północ od Wielkiego Płaskowyżu Mesra.
W końcu,
kiedy niebo zaczęło powoli szarzeć, dojrzała przed sobą kolejne miasto.
Wiedziała już, że jest blisko.
W końcu
zatrzymała się w miejscu, które przypominało jej fragment toru wyścigowego.
Wąski przesmyk oddzielał od siebie dwie części wielkich trybun, które w tym
momencie były wymarłe. Nie wyczuwała w pobliżu żadnej żywej istoty. Była
jedynie ciemność, piach i Moc.
Zostawiając
za sobą śmigacz, wkroczyła pomiędzy trybuny. Szła pewnie przed siebie.
Nawoływanie nieustannie przybierało na sile. W pewnym momencie stało się
niemalże bolesne.
- To
tutaj wszystko się zaczęło – usłyszała spokojny głos za swoimi plecami.
Odwróciła
się gwałtownie. Dostrzegła przed sobą duchową postać młodego mężczyzny. Jego
twarz, która kiedyś musiała uchodzić za przystojną, była w kilku miejscach
poprzecinana paskudnymi bliznami. Długie włosy opadały na ramiona. Nie była
jednak w stanie określić ich koloru, przez otaczającą go błękitną poświatę.
Miała pewność, że nie spotkała tego człowieka w trakcie swojego życia. W końcu
jednak zrozumiała, dlaczego Moc, którą odczuwała, wydała się jej tak znajoma.
Moc była
silna w tej rodzinie, a wszystko zaczęło się właśnie od tego człowieka.
- Anakin
– wyszeptała dobrze znane sobie imię.
Mężczyzna
uśmiechnął się do niej.
Do tej
pory Loke nigdy nie spotkała na swojej drodze jednego z mistrzów, którzy
odeszli i zjednoczyli się z Mocą. Słyszała jednak o tym, iż duchy dawnych
użytkowników Mocy są w stanie nawiedzać żyjących.
- Wiesz
gdzie jesteśmy, Silvo?
Skrzywiła
się, słysząc jak używa imienia, które nadała jej matka. Skinęła jednak głową w
odpowiedzi na jego pytanie. Teraz już wiedziała, co to za miejsce.
- Na
torze wyścigowym pod Mos Espa. To tutaj wygrałeś swoją wolność.
- Bystre
dziecko.
-
Dlaczego mnie wezwałeś?
- Bo
musimy poważnie porozmawiać. Ciężko mi było się z tobą skontaktować. Próbowałem
wielokrotnie, jednak byłaś poza moim zasięgiem. Kiedy jednak pojawiłaś się na
Tatooine, która tak silnie wiąże się z moją rodziną, w końcu mogłem cię wezwać.
-
Dlaczego akurat tutaj? – Rozejrzała się jeszcze raz po otaczający ją trybunach,
wyobrażając sobie skandujący tłum, który musiał zjawiać się tutaj za każdym
razem, gdy odbywały się wyścigi.
- To
tutaj wszystko się zaczęło – przypomniał jej.
- I
dlaczego nie mogłeś pojawić się wcześniej?
Westchnął.
-
Zadajesz strasznie dużo pytań.
- Tak mi
mówią. Odpowiedz.
- Zero
pokory.
Wzruszyła
ramionami. Nie była Kylo. Nie miała zamiar padać na kolana przed wielkim
Darthem Vaderem.
- Nie
jesteśmy spokrewnieni i nigdy się nie spotkaliśmy, kiedy jeszcze chodziłem
wśród żywych, a to trochę komplikuje sprawę. Nawet po zjednoczeniu z Mocą mam
swoje ograniczenia.
- Wow.
Pierwszy Skywalker, który potrafi przyznać się do własnej niemocy.
Zaśmiał
się. To był przepełniony szczerością, przyjemny dla ucha dźwięk.
- Musisz
marznąć. Przejdźmy się.
Dłonią wskazał
ubitą ziemię toru. Loke ruszyła dalej drogą, którą wcześniej sobie obrała. Duch
Anakina podążał tuż obok.
- Masz
bardzo duży wpływ na mojego wnuka – odezwał się po dłuższej chwili. – Moja
córka postąpiła bardzo głupio, odtrącając cię, gdy byłaś jeszcze dzieckiem.
-
Myślisz, że gdyby zachowała się inaczej, coś by to zmieniło?
- Ten
pojedynczy gest z pewnością nie miałby sam w sobie dużego znaczenia - przyznał
niechętnie. - Leia popełniła wiele błędów jako matka. Możliwe jednak, że gdyby
wykonała ten jeden krok w dobrym kierunku, kolejne przyszłyby jej łatwiej.
- Mówisz
o tym, że nigdy nie powiedziała Kylo o tym, kim jesteś? Byłeś…
- Tak.
Właśnie o to mi chodzi. Pewnie wiesz, że w swoich ostatnich chwilach
zrozumiałem błędy, które popełniłem. Wróciłem na Jasną Stronę. Możliwe, że
gdyby Ben poznał prawdę w odpowiednim momencie, całą prawdę, nie dałby się
skusić Snoke’owi.
- Za dużo
tych możliwości. Nie sądzisz? Możliwe, możliwe, możliwe… Po co rozpamiętywać te
dawne błędy? Teraz i tak to już nic nie zmieni.
- Masz
rację. Pozwól jednak staremu człowiekowi pogdybać. My, staruszkowie, lubimy to
robić.
Wykonała
dłonią bliżej nieokreślony gest. Nadal nie rozumiała, dlaczego Anakin chciał
się z nią spotkać. Po co ściągnął ją aż do Mos Espa. Miała jednak nadzieję, że
jeśli przestanie się z nim wykłócać, mężczyzna przejdzie do konkretów.
- Kiedy
odchodziłem, poprosiłem moje dzieci o jedną rzecz. Wiesz, co to było?
- Nie.
Twoje dzieci niechętnie o tobie mówiły. W sumie nie przypominam sobie, żeby
Luke albo Leia kiedykolwiek o tobie wspominali przed tą senacką aferą. To
znaczy… - Zacięła się na chwilę. – Mówili o tobie jako o Anakinie. Wielkim
Jedi, którzy służył dawnemu Zakonowi. Nikt nie wspominał jednak o tym, że
Anakin stał się Darthem Vaderem.
- Wstyd
potrafi stać się bronią, którą sami wymierzamy we własną pierś – stwierdził
filozoficznie. – Skoro nie wiesz, powiem, o co je poprosiłem. Prosiłem o to,
żeby spróbowali odkupić moje winy i odbudowali to, co z powodu moich czynów
zostało zniszczone.
- Chyba
nie za dobrze sobie z tym poradzili.
- Nie.
Znów mamy wojnę, a wszyscy wokół po raz kolejny popełniają dokładnie te same
błędy.
- Co
dokładnie masz na myśli?
Pokręcił
głową.
- To nie
jest ważne. Ważne jest to, czego chcesz, Silvo. Nadszedł ten czas, gdy powinnaś
zweryfikować motywacje, które prowadzą cię przez życie. Musisz ustalić, jak
chcesz, żeby to wszystko się skończyło. Konieczne jest, żebyś zrozumiała, co
tak naprawdę jest dla ciebie najistotniejsze.
-
Dlaczego to, czego ja chcę, jest takie ważne?
-
Ponieważ jesteś osobą, która ma szanse coś zmienić. Prawdziwe szanse, drogie
dziecko. Jesteś jedną z najważniejszych osób w tej potędze, która wyrosła na
zgliszczach Imperium. Przez to, że zawsze szczerze kochałaś mojego wnuka i
nigdy się od niego nie odwróciłaś, możesz na niego wpłynąć. Tak naprawdę, jeśli
tylko zechcesz, możesz pomóc mu zdecydować o tym, jak potoczą się losy
wszystkich mieszkańców Galaktyki.
- Nie
przesadzasz? To, że mam wpływ na Kylo, że on chce mnie słuchać… To jeszcze
niczego nie zmienia. On też ma własną wizję przyszłości.
- Jesteś
tego pewna? Do tej pory zawsze żył w cieniu potężniejszych i ważniejszych od
siebie. Masz pewność, że potrafi sobie poradzić bez wsparcia? Jesteś pewna, że
może decydować sam?
- Jak tak
się martwisz o jego zdolność do podejmowania decyzji, dlaczego sam z nim nie
porozmawiasz? Jestem pewna, że chętnie by cię wysłuchał.
- I tutaj
jest problem. Jeśli ja mu coś powiem, zrobi to, co mu każę bez chwili wahania.
Nie dlatego, że uważa coś za słuszne, ale dlatego, że ja tego oczekuję. Jeśli
ty mu powiesz, że powinien coś zrobić, wysłucha cię i podąży za twoją radą,
jednak nie zrobi dokładnie tego, czego od niego oczekujesz. Na podstawie
przedstawionych przez ciebie informacji, wysnuje własne wnioski. Tak jak to miało
miejsce, gdy przebywaliście oboje na Rakata Prime. Na tym właśnie polega
zasadnicza różnica. Jesteś jego siłą. Jego wsparciem. Możesz również stać się
jego sumieniem i drogowskazem.
- To
chcemy, żeby robił to, co mu mówimy, żeby zrobił, czy nie chcemy? Bo szczerze
mówiąc, już się zgubiłam. Tłumaczysz jak potłuczony.
- Twoja
logika wycisza jego emocje. Dzięki twoim słowom zaczyna zastanawiać się nad
tym, co robi. Przestaje działać impulsywnie, na ślepo. Zaczyna planować. Jest w
stanie podjąć swoje własne decyzje, kierując się czymś więcej, niż tylko
pierwotnymi impulsami.
- Przed
chwilą mówiłeś, że nie potrafi podejmować własnych decyzji! Zdecyduj się na
jedną wersję!
Zachichotał.
Duch Anakina Skywalkera, duch Dartha Vadera stał przed nią i chichotał. Zaczęła
się zastanawiać, czy jednak to wszystko nie jest jedynie wymysłem, skutkiem
spożycia zbyt dużej ilości alkoholu.
- Nigdy
nie powiedziałem, że nie jest w stanie podejmować własnych decyzji. Zapytałem
tylko, czy ty jesteś pewna tego, że jest do tego zdolny.
Loke
wywróciła oczami.
- Nie
rozumiem, o co ci chodzi.
- Kiedyś
zrozumiesz.
- No
zajebista rada. Serio! Dziękuję, że się zjawiłeś! Teraz rozumiem już czarne
dziury! No na litość wszelką!
-
Przestań się złościć. Robią ci się zmarszczki, jak tak się krzywisz. –
Pogładził się palcem pomiędzy swoimi widmowymi brwiami.
Mimowolnie
poczuła, że jej czoło zaczyna się marszczyć jeszcze bardziej.
– Teraz
po raz pierwszy w swoim życiu wyruszyłaś w podróż sama. Nikt cię nie
kontroluje, nikt nie ma nad tobą władzy. Decydujesz o sobie. Możesz obserwować
i się uczyć. Masz szansę zrozumieć.
- Co
takiego zrozumieć?
- Życie.
Zaczęła
się zastanawiać nad tym, czy można uderzyć ducha.
- Chcesz
mnie jeszcze oświecić w jakiejś sprawie? - zapytała bardziej na przekór, niż
dlatego, że faktycznie spodziewała się jakiejś sensownej porady z jego strony.
- Nie
potrzebujesz już więcej moich rad. – Wskazał na rękojeść jej miecza. – To, co
najważniejsze, odkryłaś sama.
Mimowolnie
pomyślała o Snoke’u.
- Ktoś
pomógł mi to zrozumieć.
- Od
zawsze byłaś na dobrej drodze.
- A ty
skąd możesz to wiedzieć?
- Moje
dzieci nigdy sobie nie radziły z upilnowaniem waszej dwójki. Ktoś musiał
czuwać.
-
Spędziłam dwa lata w nicości. Świetnie się spisałeś jako duchowy opiekun. Nie
ma co!
- To były
dwa lata bogate w doświadczenia. Nie sądzisz, że twoja utrata wolność warta
była tego, czego się nauczyliście?
- Czy ty
mógłbyś przestać mówić zagadkami? Jeśli chcesz mi coś przekazać, powiedz to
wprost.
- Nie
chodzi oto, żeby się czegoś dowiedziała. Masz zrozumieć. Nie zrozumiesz, jeśli
powiem ci, co masz robić.
Westchnęła
ciężko.
- Od
dzisiaj będziesz potrafiła mnie odnaleźć. Jeśli kiedykolwiek będziesz mnie
naprawdę potrzebować, odpowiem na twoje wezwanie.
- Znaczy
się odpowiesz, kiedy to ty uznasz, że możesz mi się na coś przydać?
Nie
odpowiedział na to pytanie.
-
Powinnaś już wracać. Twoi przyjaciele niedługo wstaną i będą cię szukać.
Powodzenia na Asmeru, Silvo.
To powiedziawszy,
ducha Anakina rozmył się w powietrzu.
Loke
stała przez dłuższą chwilę, wpatrując się uparcie w miejsce, w którym jeszcze
chwilę temu stała zjawa Skywalkera. Miała w głowie mętlik. Nie czuła się wcale
mądrzejsza po tym spotkaniu. Nie rozumiała, co chciał jej przekazać Anakin.
Jeśli
wcześniej nie wiedziała wiele na temat tego, jak dokładnie powinna postępować,
teraz nie wiedziała zupełnie nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz