Układ
Crait
34 ABY
Kylo
Ren szalał. Wściekłość, spowodowana niepowodzeniem, była tak ogromna, że nie
mógł sobie z nią poradzić. W napadzie agresji siekł mieczem na lewo i prawo,
niszcząc solne bryły zalegające na powierzchni Crait grubą warstwą.
Wszyscy
podkomendni nowego Najwyższego Przywódcy taktycznie usunęli się na bok. Zarówno
szeregowi żołnierze, jak i kapitanowie oddziałów, dokładnie wiedzieli, że kiedy
Lord Ren znajdował się w takim stanie, najlepiej było się nie zbliżać.
Jedynie
Hux, przymuszony poczuciem obowiązku, orbitował w okolicy swojego przywódcy.
Chociaż
zazwyczaj Hux z przymrużeniem oka patrzył na napady złości Kylo, teraz rozumiał
rozgoryczenie i złość mężczyzny.
Ruch
Oporu w pięknym stylu zagrał Najwyższemu Porządkowi na nosie.
Ten
dzień zaczął się tak pięknie. Supremacy, korzystając z najnowszych
urządzeń nawigacyjnych, wyśledził w nadświetlnej Raddusa. Kiedy Supremacy
kontynuował pościg w Układzie Crait, zdawać się mogło, że zniszczenie resztek
sił Ruchu Oporu jest zaledwie kwestią kilku godzin – wystarczyło zaczekać, aż
na wrogiej fregacie zabraknie paliwa. Ruch Oporu znalazł jednak radę i na to,
wysyłając statki ratunkowe w stronę planety. Prawdopodobnie rebelianci uciekli
by niezauważeni, gdyby nie zrządzenie losu, które objawiło się w postaci lekko
zwariowanego hakera, który posiadał informację o planie ewakuacji i był gotowy
sprzedać ją za odpowiednią sumę. Tak, do tego momentu wszystko szło dobrze. No…
przynajmniej całkiem nieźle.
Później
sprawy zaczęły się komplikować. Najpierw na statek dostała się mała wojowniczka
Ruchu Oporu, która jakimś cudem pokonała Snoke’a, jego Gwardię i samego Kylo
Rena. Później Raddus wykonał samobójczy skok w nadświetlną, niszcząc Supremacy.
Kiedy jednak wydawało się, że nie wszystko stracone, do gry wmieszał się nie
kto inny, jak legendarny Luke Skywalker, który pokonał swojego siostrzeńca i
pomógł swojej siostrze, dowodzącej smętnymi resztkami Ruchu Oporu, uciec z
planety.
Tak…
Hux wyjątkowo miał ochotę przyłączyć się do szaleńczego napadu Kylo, wyrzucając
z siebie wszelkie złości i bolączki. Nie mógł sobie jednak na to pozwolić. Był
przecież poważanym człowiekiem. Generałem! Co by powiedzieli jego ludzie, gdyby
teraz zaczął skakać jak małpa, młócąc rękoma i drąc się wniebogłosy?
Fakt,
że Kylo był trochę niezrównoważony, wszyscy tłumaczyli sobie faktem, iż był
Rycerzem Ren, a tam zdecydowanie brakowało w pełni zdrowych na umyśle osób. Dla
Generała Huxa nie byłoby jednak wytłumaczenia.
-
Lordzie Ren – zwrócił się oficjalnie do Kylo, kiedy ten na chwilę zaprzestał
swoich destrukcyjnych zmagań. – Supremacy znalazł się w przestrzeni
kosmicznej nad Crait. Możemy rozpocząć transport wojsk.
-
Ściągnij dla nas statek. Mam dość tej cholernej planety! – Usłyszał w
odpowiedzi.
***
Otwarcie
drzwi do kwater i ominięcie Szturmowców było dziecinną zabawą. Programowani od
najmłodszych lat żołnierze Najwyższego Porządku mieli słabe umysły, które Mocą
można było przeniknąć bez większych problemów. Loke bez żalu patrzyła na dwóch
uzbrojonych strażników, kiedy ich mijała.
Wiedząc,
gdzie się znajduje i gdzie powinna zmierzać, zaczęła spokojną wędrówkę
korytarzami. Kiedy stanęła na jednym ze skrzyżowań, zorientowała się, że od jej
prawej strony zbliża się Admirał Bosho. Mężczyzna szedł sam.
Szedł
sam i z całą pewnością nie był zadowolony z tego, że ją widzi. Nie okazał
jednak zdziwienia jej niesubordynacją, zupełnie jakby się spodziewał, że
samowolna wycieczka po Stardust była jedynie kwestią czasu.
-
Miałem nadzieję, że mimo wszystko zechce pani zaczekać, aż ktoś się zjawi po
panią.
-
Doskonale pan wie, Admirale, że cierpliwość nie należy do moich mocnych stron.
Nie
skomentował. Patrzył na nią jedynie spod przymrużonych powiek. Po krótkiej
chwili podjął jakąś decyzję i z jawną rezygnacją, zaprosił ją gestem w głąb
korytarza.
- Och,
dziękuję bardzo… - Dygnęła przed nim niczym dobrze wychowana dama przed
prawdziwym dżentelmenem.
- Kogo
dokładnie idziemy witać, Admirale?
-
Najwyższy Przywódca przybywa na statek w towarzystwie Huxa. Jest też z nimi
Lord Ren.
-
Teraz Najwyższy Przywódca i Lord Ren to jedna osoba. Najwyższy Przywódca Snoke
zginął w trakcie ataku na Supremacy.
Popatrzył
na nią z powątpiewaniem.
- Z
tego, co zdążyłem się zorientować, to właśnie wróciła pani z zaświatów. Skąd
takie informacje o zmianie dowodzenia?
- Czuję,
Admirale. Przez Moc.
Nie
skomentował. Loke uśmiechnęła się pod nosem.
Oczywiście…
Nawet, jeśli Garu przyjmował do swojego przykurczonego móżdżku świadomość
istnienia Mocy, to na dobrą sprawę nie wierzył w jej prawdziwą potęgę. Podobnie
jak większość wojskowych żył w przekonaniu o własnej wyższości nad Rycerzami
Ren, których uważał jedynie za bandę idiotów w fikuśnych strojach,
wymachujących starożytną bronią.
Oj,
już ona mu pokaże, jak bardzo się myli!
***
Niewielki
statek, który odebrał Najwyższego Przywódcę i Generała z powierzchni Crait,
podchodził właśnie do lądowania. Kylo, wyczuwając stres młodego pilota, po raz
kolejny pomyślał o tym, że najchętniej ukręciłby mężczyźnie łeb.
Statek
wylądował, a Ren ruszył do wyjścia szybciej, niż nakazywałby to zdrowy
rozsądek. Miał dość ciasnej puszki, w której się znalazł i dość ludzi, z
którymi musiał w niej przebywać. Marzył o tym, żeby znaleźć się w końcu w
jakimś cichym miejscu, gdzie mógłby na spokojnie zastanowić się nad swoją
obecną sytuacją.
Kiedy
wejście do statku uchyliło się, zobaczył dwie osoby czekające na niego na
lądowisku.
Admirał
Bosho, jak zwykle czerwony na gębie, próbował dzielnie udowodnić, że potrafi
stać na baczność pomimo wielkiego brzucha, na którym opinała się marynarka
munduru.
Kobieta
obok Admirała stała spokojnie z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Wyglądała tak,
jakby cała sytuacja nie specjalnie ją interesowała. Nie mniej to właśnie jej
widok sprawił, że zatrzymał się w pół kroku.
Hux,
który szedł tuż za nim, nie zdążył wyhamować. Wpadł na swojego przywódcę, lekko
się od niego odbijając. Szybko odzyskawszy rezon, wyjrzał przez ramię Rena,
żeby zobaczyć, co takiego go zatrzymało.
- O
kurwa… - wyrwało się Generałowi, który starał się nigdy nie przeklinać
publicznie.
Widząc
kobietę stojącą u boku Admirała, nagle wszystko inne straciło na znaczeniu.
Loke Ren, do tej pory uważana za zmarłą, żyła i zdawała się mieć świetnie.
-
Generale Hux, Lordzie Ren, witamy na Stardust.
Idiota!,
miał ochotę krzyknąć Hux. Chociaż protokół nakazywał przywitanie
nowoprzybyłych, Admirał zrobiłby lepiej, gdyby teraz siedział cicho. Sygnały,
które wysyłał Ren były jasne - zaraz zacznie się jatka.
Pomimo
warstwy materiału, które Kylo miał na sobie, Hux widział zmianę w postawie i
napinające się mięśnie pleców, które świadczyły o planowanym ataku. Szczęka
zaciśnięta tak mocno, że aż grube żyły pojawiły się na odsłoniętym kawałku
szyi. Przyspieszony oddech i ta ręka, która krążyła niebezpiecznie w okolicy
pasa, gdzie wetknięty został miecz świetlny.
Kylo
ruszył do przodu. Admirał po raz pierwszy w życiu podjął samodzielną decyzję i
uskoczył mu z drogi. Kiedy Ren się zatrzymał, stał twarzą w twarz z Loke, która
nadal miała ten nieprzenikniony, beznamiętny wyraz twarzy.
Oto
starcie tytanów, pomyślał Hux.
Generał
nie był wielkim sympatykiem Mocy. Przeszkadzał mu fakt, iż Rycerze Ren
posiadali tak wysoką rangę w strukturach Najwyższego Porządku oraz to, że Snoke
zawsze zdecydowanie przeceniał swoich ulubieńców, z Kylo na czele. Wojskowy
jednak, w przeciwieństwie do wielu osób, które znał, nie był ignorantem.
Wiedział, jak niebezpieczni potrafią być członkowie tego dziwacznego zakonu.
Wiedział też, że właśnie najpotężniejsza dwójka stoi naprzeciw siebie mierząc
się spojrzeniami, które zdawały się być przepełnione wszystkim, tylko nie
wzajemną miłością. Generał najchętniej schowałby się gdzieś w tym momencie i
nie uczestniczył w tej scenie. Wiedział jednak aż za dobrze, że cokolwiek teraz
się stanie, to właśnie on będzie musiał po wszystkim posprzątać.
Spod
zmrużonych powiek przyjrzał się dokładnie Loke. Chociaż miała na sobie biały,
medyczny strój, który w niczym nie przypominał jej skromnych, czarnych
mundurów, wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętał. Niska i drobna, bardziej
przypominała dziecko, niż dorosłą kobietę. Wrażenie jej filigranowości zawsze
potęgowała w jego oczach obecność wysokiego i potężnie zbudowanego Kylo,
którego zdawała się nie odstępować na krok, jeśli tylko nie było to konieczne.
Długie, rude włosy miała zaplecione w warkocz. Pojedyncze kosmyki uwolniły się
z luźnego splotu. Trójkątna twarz przybrudzona była sadzą. Zielone oczy w dość
nietypowym odcieniu, przywodziły mu na myśl kocie ślepia.
Kiedy
Kylo poruszył się w bok, Loke wykonała ruch w przeciwną stronę. Chociaż była
spokojna, widząc zdenerwowanie i złość dawnego towarzysza broni, zachowała
ostrożność. Wiedziała, że po tym, co musiał przeżyć tego dnia, lepiej z nim
było uważać. Tym bardziej, że gdyby postanowił ją zaatakować mogła okazać się
zbyt słaba na to, żeby się bronić.
Nagle
coś eksplodowało. Gorący podmuch, który towarzyszył wybuchowi, powalił na
ziemię Huxa i Bosho. Pozostała dwójka stała jednak nadal niewzruszona.
Kylo
nie wiedział, w którym momencie miecz znalazł się w jego dłoni. Poczuł tylko
delikatne wibrowanie broni, kiedy pojawiło się świetlne ostrze.
Zaatakował
na oślep, wiedziony wściekłością. Czuł, że ktokolwiek przed nim stoi, to nie
może być Loke. To był po prostu wyjątkowo okrutny żart z jego osoby, którego
nie miał zamiaru tolerować. Nie da się drugi raz w ciągu jednego dnia nabrać na
tę samą sztuczkę. To coś, co wyglądało jak Loke, jednak nie mogło nią być,
uskoczyło. Ruch był minimalny, jednak wystarczył, żeby uniknąć miecza. Mara nie
odezwała się nawet słowem. Spokojnie czekała na kolejny ruch mężczyzny.
Wyprowadził następny cios, później jeszcze jeden, i kolejny. Ciął powietrze raz
za razem, starając się ją dosięgnąć. Odsuwała się za każdym razem, o milimetry
unikając jego broni. Zupełnie, jakby dokładnie wiedziała, gdzie planował
uderzyć, zanim jeszcze złożył się do wyprowadzenia ciosu.
Miał
ochotę wrzeszczeć. Wiedział, że niebezpiecznie zbliża się do krawędzi, po
przekroczeniu której nie będzie już odwrotu.
Nagle,
unikając kolejnego ciosu, postać zmieniła taktykę. Chociaż nie miała żadnej
broni, uniknęła jego ataku w taki sposób, że znalazła się na wyciągnięcie ręki
od niego. Jej dłoń przesunęła się delikatnie po jego twarzy.
Kylo
został zalany przez falę wspomnień.
Sapnął
zaskoczony i odsunął się o krok.
Wszystkie
wspomnienia, które zobaczył w swojej głowie, dotyczyły tej jednej, jedynej
osoby. Loke. Nie były to wszystkie chwile, które wspólnie dzielili. Postanowiła
mu pokazać najbardziej intymne i prywatne momenty ich wspólnego życia. Nie, nie
miał już wątpliwości, że to ona. Te wspomnienia, które ożywiła, schowane były
tak głęboko w jego umyśle, że mogła je przywołać tylko ta osoba, która
wiedziała o ich istnieniu, a wiedziała tylko Loke.
Miał
pewność, że to ona. Nie mógł jednak zrozumieć, jak to się stało. Dwa lata temu
został poinformowany o ataku sił Ruchu Oporu na niewielką jednostkę Najwyższego
Porządku, którą w tamtym momencie dowodziła Loke. Jednostka ta została
zniszczona i nikt z załogi nie ocalał. W tym ona. Wierzył w to, co powiedział
mu Snoke przez całe dwa lata. Wtedy właśnie, po jej rzekomej śmierci, jego
pogoń za Skywalkerem stała się jeszcze bardziej zajadła. Jego działania wobec
rebeliantów jeszcze bardziej zaciekłe.
Zaczął
się zastanawiać, jaki był powód tego, że ukrywano przed nim fakt, że ona żyje.
Schował
broń. Obejrzał się przez ramię na Huxa.
- Hux,
zajmij się sprowadzeniem oddziałów. Daj znać, jak będziemy gotowi, żeby opuścić
ten parszywy układ.
Nie
zawracając sobie głowy czekaniem na odpowiedź, podszedł do Loke i chwyciwszy ją
za ramię, pociągnął kobietę za sobą.
***
Szedł
tak szybko, że aby dotrzymać mu kroku, musiała biec. Silna dłoń zaciskała się
na jej ramieniu, sprawiając ból. Loke postanowiła się jednak nie odzywać ani
słowem. Nim doprowadził ją do kwater, była już porządnie zasapana.
Otworzył
wejście i wepchnął ją do wielkiego salonu. Prawie się wywróciła, potknąwszy się
o dywan. Przed upadkiem uratowała ją stojąca do niej plecami kanapa, w której
znalazła niespodziewane oparcie.
Szarpnięciem
zmusił ją do tego, żeby odwróciła się w jego stronę. Był tak blisko, że
przygniatał ją do mebla całym swoim ciałem.
- Ty
żyjesz!
Miał
taki głos, że zabrzmiało to niemalże jak oskarżenie.
- Tak,
oczywiście, też się cieszę, że cię widzę… Tak, no pewnie, że tęskniłam.
Włożyła
w te słowa tak wiele jadu, jak tylko potrafiła. Najwyraźniej odniosła
zamierzony skutek, gdyż puścił ją i cofnął się o kilka kroków.
Całkowicie
wyczerpana osunęła się na podłogę. Jak idiotka przypatrywała się czarnym butom,
znajdującym się kawałek od niej. Dopiero kiedy ponownie się zbliżył, spojrzała
w górę na jego twarz.
Czuła
wszystkie emocje kłębiące się w nim, walczące ze sobą. Podobny wir kłębił się w
niej, szukając ujścia.
Wyciągnęła
dłoń w jego stronę. Przyjął zaproszenie i usiadł obok niej. Zaczął oddychać
spokojniej. Powoli się uspokajał. Poczuła, w którym momencie odzyskał równowagę
i panowanie nad sobą.
Usiadła
mu na kolanach, zwrócona twarzą do niego. Przez moment patrzyła mu prosto w
oczy, wodząc ręką po długiej bliźnie, która szpeciła jego policzek, a której
nie znała.
- Loke
– wypowiedział jej imię.
W tym
momencie poczuła, że coś w niej pęka. Rozpłakała się jak dziecko.
Przygarnął
ją do siebie bez słowa.
-
Pokaż mi, co się stało – nakazał, kiedy zaczęła się uspokajać.
Poczuł
uderzenie Mocy. W jednej chwili znalazł się w zupełnie innym miejscu.
Sala
tronowa, w której Snoke przyjmował swoich interesantów, jak zwykle skąpana była
w czerwonym świetle. Ośmiu strażników stało nieruchomo niczym posągi, otaczając
mistrza. Loke klęczała przed wielkim tronem. Nie pochylała jednak głowy w
pokornym geście. Patrzyła przed siebie hardo.
- Znów
mnie zawiodłaś, moje dziecko – słowa wydobywały się ze zniekształconych ust
Snoke’a. – Nosisz w sobie mroczny potencjał, jednak nie chcesz go w pełni
wykorzystać. Kiedy cię poznałem, zachwyciłem się tą nienawiścią, kryjącą się w
tobie. Nienawiścią do naszych wrogów. Nienawiścią do tych, którzy są przeciwko
tobie. Teraz jednak widzę, że toczysz w sobie walkę, której nie możesz wygrać.
Walkę, która z góry jest skazana na porażkę. – Zamilkł na chwilę i podniósł się
ociężale ze swojego tronu. – Obserwowanie cię, zmagającej się z własnym
sumieniem, jest niezwykle ciekawe, niestety ta walka osłabia Kylo.
- To
kłamstwo! – Loke zerwała się na nogi. – Nie osłabiam go!
-
Milcz! Twoja niesubordynacja jest męcząca. Jesteś silna w Mocy. Masz świadomość
swojej siły. Mam jednak dość tego, że co chwila negujesz moje zdanie i moje
słowa. Jesteś zbyt butna i zostaniesz za to ukarana.
-
Zabijesz mnie? Taki jest twój plan, Mistrzu?
- Nie,
moje dziecko. Nie zginiesz. Jeszcze nie teraz. Przyjdzie czas, że będziesz mi
potrzebna. Teraz jednak lepiej, żebyś odeszła. – Snoke wyciągnął dłoń. Dotknął
jej policzka w niemalże czułym, ojcowskim geście. – Odejdziesz w mrok.
Będziesz miała czas, żeby przemyśleć swoje błędy. Bardzo dużo czasu.
Scena
zmieniła się.
Kylo
unosił się w pustce. Nie było nic. Dźwięku, obrazu, dotyku. Nie czuł swojego
ciała. Chociaż zachował świadomość tego, kim jest i co wcześniej działo się
wokół niego, poza samym umysłem nie pozostało nic.
Nagle
wszystko wróciło do normy. Ponownie siedział na podłodze w kwaterze na Stardust.
Loke siedziała na jego kolanach, kurczowo ściskając w dłoniach jego tunikę.
Dociskała głowę do jego piersi. Wiedział, że przestała płakać. Czuł jej strach
unoszący się w powietrzu niczym ostrą, nieprzyjemną woń.
Wiedział,
że tego strachu nie wzbudzało wspomnienie spotkania ze Snokiem, tylko
wspomnienie tego pustego miejsca, które mu pokazała.
-
Zabiłem go – wyszeptał w jej włosy, gładząc ją po głowie. – Zabiłem go. Już więcej
nie powróci.
Uniosła
głowę. Jej twarz była brudna od sadzy i mokra od łez. W jej oczach nie
dostrzegł jednak strachu ani dezaprobaty dla czynu, do którego się przed nią
przyznał. Widział tylko determinację i zdecydowanie.
Przypomniał
sobie ich pierwsze spotkanie.
Quarrow,
Nakadia
16 ABY
Nara
miała dwadzieścia lat. Urodziła się w ubogiej rodzinie, którą szczerze
gardziła. Od zawsze pragnęła wybić się na wyżyny społeczne. Była ambitna, a
wrodzony wdzięk, niebagatelna uroda oraz zdolności aktorskie od zawsze pomagały
jej w osiągnięciu kolejnych celów. Kiedy jej kochanek, członek Senatu
Galaktycznego, poinformował ją, że senator Leia Organa poszukuje opiekunki dla
swojego syna, Nara uznała to za świetną okazję.
Dostała
pracę, dzięki której nie musiała przemykać dłużej korytarzami, ukrywając twarz
pod obszernymi kapturami szat. Teraz mogła kroczyć dumnie. Była służącą w domu
księżniczki. Jej pozycja społeczna znacznie się podwyższyła. Dodatkowo
stanowiła świetny punkt wyjścia dla dalszych zabiegów.
Chociaż
Nara powinna zajmować się młodym chłopcem, Benem Solo, znacznie bardziej lubiła
spędzać czas na rozmowach z innymi służącymi oraz flirtach z młodzieńcami z
dobrych domów. Szybko zdała sobie sprawę z tego, że jej zaniedbania jako
opiekunki pozostają niezauważone, gdyż rodzice chłopca nie poświęcali mu wiele
uwagi.
Sam
chłopiec był zawsze dziwny i nigdy za nim nie przepadała. Był wysoki jak na
swój wiek, odrobinę pokraczny, małomówny. Kiedy tego dnia zobaczyła, że
ponownie wymyka się z wielkiego apartamentu z opasłą książką pod pachą, nie
miała zamiaru go zatrzymywać. Była pewna, że na terenach przynależących do
budynków Senatu Galaktycznego nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo.
Antypatia,
którą Nara odczuwała wobec Bena, była w stu procentach odwzajemniona. Za każdym
razem, kiedy opiekunka stawała w drzwiach, chłopiec odczuwał ten dziwny uścisk
w żołądku. Wyczuwał niechęć, którą go darzyła i odwzajemniał się tym samym.
Tego
dnia ponownie postanowił wymknąć się spod jej opieki. Wziął książkę, w których opisane
były dzieje jednego z dawnych rycerzy Jedi i udał się do ogrodu, gdzie miał
zamiar oddać się lekturze.
Uwielbiał
zagłębiać się w historie o dawnych wojownikach. Tak przyjemnie odciągały go one
od ponurej rzeczywistości, która przepełniona była rutyną. Każdy dzień Bena
wyglądał podobnie. Pobudka, lekcje, później długie godziny spędzane pod okiem
Nary. Nie miał przyjaciół, a rodziców widywał bardzo rzadko. Czuł się samotny,
a książki, które czytał, pozwalały na chwilę zapomnieć o tej samotności.
Rozsiadł
się pod wielkim krzewem, w swoim ulubionym miejscu, z którego mógł obserwować
większą część ogrodów, samemu pozostając niezauważonym. Otworzył książkę i już
miał oddać się lekturze, kiedy poczuł coś, co go zaniepokoiło.
Odłożył
na bok książkę i kierując się instynktem, ruszył przed siebie. Wychylając się
nieznacznie zza jednego z drzew, zobaczył czwórkę dzieciaków. Dwie dziewczynki
i dwóch chłopców.
W
chłopcach rozpoznał bliźniaków, którzy uczęszczali z nim na lekcję. Ubrani byli
w schludne, czyste stroje przypominające swoim krojem mundury wojskowe. Ben
doskonale wiedział, że bracia są synami jednego z senatorów.
Jedna
z dziewczynek miała na sobie lekką, zwiewną sukienkę. Ben jej nie znał, jednak
domyślił się, że podobnie jak jej towarzysze musi mieć około dziesięciu,
jedenastu lat. Musiał przyznać, że była bardzo ładna. Blond włosy upięte miała
w misterną fryzurę. Kroczyła za swoimi towarzyszami dostojnie. Podobnie jak
chłopcy musiała pochodzić z dobrego domu.
Druga
dziewczynka zupełnie nie pasowała do pozostałych dzieci. Była znacznie mniejsza
od nich. Ben szybko ocenił ją na jakieś sześć, może siedem lat. Rude, krótko
obcięte włosy miała potargane. Jej ubranie było zniszczone i pobrudzone.
Dodatkowo wisiało na niej tak, jakby było zdecydowanie za duże.
Mała
dziewczynka uciekała przed pozostałą trójką, potykając się co kilka chwil.
Niestety została zapędzona w kozi róg. Nie miała żadnych szans na ucieczkę.
Odwróciła się twarzą do swoich prześladowców i patrzyła na nich hardo, bez
cienia strachu.
- Nie
podoba mi się, że na mnie patrzysz – zaczęła blondynka, występując przed
chłopców. – Takie śmiecie jak ty nie są godne, żeby patrzeć na lepszych.
Myślisz, że jesteś nam równa? Chyba powinnaś dostać lekcję.
Ben
czuł, że jego serce zaczyna bić szybciej, kiedy dwóch chłopców złapało
rudowłosą i zaczęło ją brutalnie bić i kopać. Czuł, że powinien coś zrobić. Nie
mógł się jednak ruszyć, zupełnie jakby nogi wrosły mu w ziemię. W pewnym
momencie dziewczynka upadła. Skuliła się na ziemi, pokornie przyjmując kolejne
ciosy. Nie słyszał, żeby płakała.
Kiedy
chłopcy zmęczyli się, zostawili w końcu swoją ofiarę w spokoju. Ben wiedział
jednak, że to nie koniec. Czuł dziwną determinację od leżącej na ziemi
dziewczynki. Mała dźwignęła się na kolana i rzuciła w stronę swoich oprawców
nienawistne spojrzenie.
-
Wcale nie myślę, że jestem wam równa, Gelen. Ja wiem, że jestem lepsza!
W
dłoni dziewczynki pojawiła się długa gałąź, którą musiała zauważyć pod jednym z
krzewów. Ruszyła na swoich przeciwników wiedziona wewnętrzną furią, która
kłębiła się w jej wnętrzu. Doskoczyła do jednego z chłopców i dźgnęła go
konarem w brzuch. Większy od niej przeciwnik skulił się z bólu. Kopnęła go w
piszczel, powalając tym samym na ziemię. Drugiego brata uderzyła w głowę,
pozbawiając na chwilę świadomości. Gelen, przerażona nagłą zmianą w układzie
sił, zaczęła uciekać. Mały rudzielec wyciągnął w jej stronę dłoń. Gelen
przewróciła się do tyłu, pociągnięta przez niewidzialną siłę. Zaczęła wierzgać
nogami i rękoma, próbując jak najszybciej wstać, żeby kontynuować ucieczkę.
Braciom też udało się podnieść. Cała trójka, rzucając przez ramię czujne
spojrzenia, wycofała się pospiesznie z ogrodów, zostawiając za sobą uzbrojoną w
gałąź siedmiolatkę.
Dziewczynka
odwróciła się i spojrzała dokładnie w miejsce, w którym chował się Ben. Wyczuł
jej złość.
- Ty,
tam! Też chcesz dostać?
Wystąpił
do przodu, unosząc dłonie w geście poddania. Patrzył prosto w jej wielkie
zielone oczy. Nie wiedział, co było powodem, jednak dziewczynka nagle oklapła z
sił. Odrzuciła na bok gałąź i opadła na trawę. Widział, jak jej broda zaczyna
się trząść od tłumionego płaczu.
Wiedziony
jakąś niezrozumiałą siłą podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu.
Kiedy
jej dotknął, poczuł, że coś przeskakuje między nimi niczym prąd, pozostawiając
na skórze dziwne mrowienie.
Wiedział,
po prostu wiedział, że są tacy sami. Oboje czuli Moc.
-
Jestem Ben – przedstawił się, siadając obok niej.
Uniosła
głowę. Jej twarz była brudna od trawy, ziemi i krwi oraz mokra od łez. W jej
oczach dostrzegł zaciekawienie i wewnętrzną siłę.
-
Nazywam się Silva.
Układ
Crait
34 ABY
Siedział
na podłodze, przytulając do siebie Loke. Gładził delikatnie jej włosy, jak to
miał w zwyczaju. Czuł ciepło bijące z jej ciała. To było wspaniałe,
odświeżające uczucie – mieć ją znów przy sobie. Był jej wdzięczny za to, że
chociaż musiała mieć wiele pytań, nie odezwała się nawet słowem, ciesząc się
wspólnie z nim tą chwilą.
Przez
ostatnie dwa lata tak wiele się zmieniło. Nie był pewien, czy był tym samym
człowiekiem, którego znała. Teraz jednak, zamiast spędzić długie godziny na
snuciu opowieści i nadrabianiu straconego czasu, musiał podjąć ważne decyzje.
Decyzje, które miały wpłynąć na przyszłość całej Galaktyki.
Zabił
Snoke’a. Chciał to zrobić. Prawdopodobnie chciał to zrobić od bardzo dawna.
Zagarnął dla siebie władzę nad Najwyższym Porządkiem. Nie miał jednak pojęcia,
co teraz powinien zrobić z tym faktem.
Tego
dnia tak niewiele brakowało do tego, żeby zakończony trwający od lat konflikt.
Niestety, jego wuj musiał się wmieszać w wydarzenia na Crait. Kylo chciał
rzucić się w pościg za Ruchem Oporu. Nie wiedział jednak, jak to zrobić, żeby
móc pozbyć się swoich wrogów raz na zawsze.
Własna
niewiedza i niepewność tak bardzo go denerwowały.
Co
powinien zrobić najpierw?
- Loke
– zwrócił się do swojej towarzyszki. – Przyprowadź mi Huxa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz