Carida, układ Carida
34 ABY
Wyraźnie czuła spływającą po plecach strużkę potu, która narodziwszy
się na karku wśród splątanych włosów, rozpoczęła swoją wędrówkę w wzdłuż
kręgosłupa. Kiedy słona kropla minęła łopatki i zaczęła staczać się coraz niżej,
Sara nie wytrzymała.
Puściła drążek i sięgnęła urękawiczoną dłonią w stronę
pleców, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia, jakie towarzyszyło
podróżującej kropli potu.
W końcu mogła to zrobić. Mogła głośno odetchnąć.
Pojedynek między szwadronem Najwyższego Porządku oraz wrogimi
jednostkami zakończył się zwycięstwem sił wielkiej organizacji.
Sara byłaby w stanie uznać tę sytuację za swój osobisty
sukces, gdyby nie fakt, że największe gratulacje należały się w tej chwili
kapitanowi eskadry. Mężczyzna, wyczuwając niepewność swojego dowódcy, mając na
uwadze bezpieczeństwo własnych ludzi, postanowił podetrzeć sobie tyłek
protokołem i przejął dowodzenie nad całą akcją.
Oczywiście nie mogła sobie pozwolić na wyrażenie otwartej
wdzięczności i podziękowań. Za takie zachowanie, jakiego się dopuścił,
kapitanowi groził pluton egzekucyjny. Ostatecznie nieprzestrzeganie protokołu
to jeden z największych grzechów, jakich może się dopuścić członek Najwyższego
Porządku. Sara była jednak wdzięczna za interwencje znacznie bardziej
doświadczonego od niej kapitana. Gdyby nie determinacja tego człowieka, cała
potyczka mogłaby się zakończyć zupełnie inaczej.
Z zamyślenia wyrwał ją trzask w słuchawce komunikatora, który
zwiastował nadejście połączenia.
- Pani Wiceadmirał, proszę wrócić na krążownik. Czekam na
panią ma mostku. – Głos Ariza rozbrzmiał tuż przy jej uchu.
Sara zawróciła swój niewielki stateczek, odłączając się tym
samym od swobodnie dryfującego w przestrzeni kosmicznej oddziału.
W hangarze lotniskowym, gdzie przechowywane były wszystkie
myśliwce znajdujące się na Might,
powitała ją ekipa techniczna. Młodzi ludzie w służbowych kombinezonach uwijali
się sprawnie wokół maszyny.
Z zaskoczeniem stwierdziła, że kiedy schodziła na pokład
krążownika po podstawionej jej drabinie, jej nogi zaczęły drżeć w
niekontrolowany sposób.
Postanowiła jednak zignorować stan swoich nóg. Podobnie, jak
postanowiła zignorować pobrudzony mundur i roztrzepane włosy.
Natychmiast skierowała się w stronę mostka.
Admirała zastała pochylonego nad holostołem. Kiedy podniósł
wzrok, żeby zaszczycić ją spojrzeniem, mogła zobaczyć delikatny uśmiech
satysfakcji, błąkający się po twarzy mężczyzny. Chociaż bardzo się starała, nie
mogła dojść do tego, co ten uśmiech miał oznaczać. Mimowolnie zaczęła zastanawiać
się nad okolicznościami, w których poprzedni Wiceadmirał Might pożegnał się ze światem.
- Niech się pani przygotuje – nakazał Ariz, wracając do
obserwacji holostołu. – Żeby zaplanować dalsze działania w układzie, musimy
koniecznie udać się do stoczni i porozmawiać z tamtejszymi inżynierami.
- Dlaczego to my mamy się udać do stoczni? Inżynierom coś się
stanie, jeśli przylecą do nas.
- Nie, nic im by się nie stało. Ja mam jednak dość tkwienia
na tym statku i chętnie zrobię sobie małą wycieczkę. – Na twarzy mężczyzny
ponownie zagościł delikatny uśmiech.
Chciała jakoś skomentować odpowiedź swojego dowódcy, jednak
delikatne machnięcie ręką dało Sarze znać, że mężczyzna nie ma zamiaru
prowadzić z nią jakiejkolwiek rozmowy. Niechętnie oddaliła się z mostka,
posłuszna poleceniu.
***
Transportowiec, którym podróżowali nie grzeszył rozmiarami.
Siedząca na jednym z miejsc pasażerów Sara nie była w stanie ocenić, ile czasu
zajmie im jeszcze przelot.
W pewnym momencie transportowcem zatrzęsło niemiłosiernie.
Młoda kobieta nie była przygotowana na takie rewelacje. Poczuła, jak jej głowa
uderza w źle wyprofilowany zagłówek, obijając się boleśnie o jego metalową
część. Miała ochotę zakląć. Wiedziała już, że nie wyjdzie z tego bez
przynajmniej jednego guza.
Kiedy opuścili niewielki statek, na lądowisku powitał ich
gnący się w ukłonach inżynier. Mężczyzna zachwalał przeprowadzoną przez
myśliwce akcję, jakby ta była co najmniej majstersztykiem strategii. Kobieta
zaciskała usta z całej siły, chcąc powstrzymać się od komentarza.
Poprowadzono ich wąskimi korytarzami stoczni do centrum
dowodzenia. Tam Admirał Ariz miał przedyskutować sprawę ataków na jednostkę.
Sara wiedziała, że jej dowódca chciał dowiedzieć się czy obecność jego statku w
układzie jest konieczna. Dane, które dotarły na Rakata Prime nie wyjaśniały
bowiem, jak liczebne były siły napastników, nękających dostawy skierowane do
stoczni.
Sara szybko straciła zainteresowanie prowadzoną przez
mężczyzn rozmową. Przez wielkie okno, stanowiące jedną ścianę rozległego
pomieszczenia, dostrzegła zawieszony na rampach zarys wielkiego krążownika.
Podeszła bliżej przeźroczystej bariery, żeby przyjrzeć się
stalowej bestii.
Wcześniej nigdy nie miała okazji podziwiać krążownika z tak
bliska.
Jednostka, której powstawanie zdawało się mieć ku końcowi,
była bliźniaczo podobna do Might, na
którego pokładzie przybyła do układu Carida.
- Myślałam, że tutaj produkuje się jedynie TIE – rzuciła sama
do siebie.
- Głównie tym się zajmujemy.
Sara podskoczyła, słysząc spokojny, kobiety głos tuż obok.
Odwróciła się od okna i dostrzegła szczupłą blondynkę w białym mundurze
inżyniera. Kobieta uśmiechnęła się lekko do Sary.
- Niedawno dostaliśmy zlecenie na dwa krążowniki – zaczęła
tłumaczyć inżynier. – W trakcie ostatnich potyczek z Ruchem Oporu nasza flota
straciła Finalizera oraz Supremacy. To poważnie osłabiło nasze
możliwości manewrowe. Zapadła decyzja, że statki należy jak najszybciej
odbudować. Patrzy pani właśnie na Havoc.
Ta jednostka ma być nowym flagowym krążownikiem Najwyższego Porządku. Została
przeznaczona dla Najwyższego Przywódcy.
- Szybko wam poszło z jego budową – zauważyła Sara,
przypominając sobie, że decyzja o budowie krążowników zapadła w trakcie
spotkania, które miało miejsce nie tak dawno temu.
- Zaczęliśmy przygotowywać się do budowy krążownika w
momencie, kiedy dotarła do nas informacja o stracie Finalizera. W innym wypadku tak szybka budowa nie byłaby możliwa.
- Kiedy skończycie z krążownikami wrócicie do budowania TIE?
- Tak. Ta stocznia powstała właśnie w tym celu. Budowanie
myśliwców idzie nam najlepiej.
Sara chciała zapytać o coś jeszcze, jednak w tym momencie
pani inżynier została zawołana przez swojego dowódcę i oddaliła się w jego
stronę z przepraszającym uśmiechem na ustach.
Takume wróciła do obserwacji stalowego monstrum. Musiała
przyznać, że statek jej się bardzo spodobał. Naszła ją myśl, że chciałaby
kiedyś trafić na ten okręt flagowy jako jego dowódca, znajdujący się pod
bezpośrednimi rozkazami samego Najwyższego Przywódcy.
Niespodziewanie krążownik został rozświetlony przez czerwono
– niebieską łunę. Zaskoczona kobieta spojrzała w stronę, z której padł
niecodzienny blask.
W oddali zobaczyła rozorany w pół krążownik Might. Potrzebowała chwili, żeby zdać
sobie sprawę z tego, że właśnie zostali zaatakowani.
Patrząc na kolejne wybuchy, które roznosiły w drobny pył
wielką konstrukcję, zorientowała się, że niebieska poświata jest śladem po
ataku innej jednostki latającej. Dodała dwa do dwóch i zrozumiała, że niewielki
statek, który również zakończył swoje istnienie, wynurzył się wprost z
przestrzeni kosmicznej niszcząc krążownik.
Rzuciła się w tył. W pierwszym odruchu chciała uciekać z
zawieszonej na orbicie stoczni. Świadomość zagrożenia uruchomiła wszystkie jej
instynkty.
Ludzie, którzy znajdowali się wokół niej wpadli w panikę.
Zapanowała ogromna wrzawa. Wszyscy biegali w około na oślep, wpadając
nieustannie na siebie nawzajem.
Odszukała wzrokiem Admirała. Mężczyzna nie rozumiał, co się
dzieje. Próbował zapanować nad sytuacją wykrzykując rozkazy. Inżynierowie nie
słuchali jednak, pędząc w amoku.
Sara odwróciła się ponownie do okna. Prze wielką szybę nie
dostrzegła jednak najnowszego krążownika. Wprost przed nią zawisł stary
koreliański frachtowiec.
Zdążyła tylko zarejestrować, że jednostka ta wygląda
niezwykle znajomo.
Castell, układ Castell
34 ABY
Po pierwszym szoku, który ją ogarną, kiedy usłyszała z ust
władczyni własne imię, Loke poczuła, że spływa na nią błogi spokój. Odepchnęła
się od drzwi z uczuciem, że w końcu może być sobą.
Zzuła ze stóp ozdobne buty i podeszła do królowej spokojnym,
tanecznym wręcz krokiem, zupełnie, jakby wstąpiły w nią nowe siły.
- Nie przypuszczaliśmy, że ktokolwiek mnie rozpozna –
powiedziała spokojnie, nie spuszczając wzroku z władczyni Castell.
- Pewnie w większości przypadków by się to wam udało. –
Kobieta uśmiechnęła się lekko. – Trafiliście jednak na wyjątkowo dobrze
przygotowany egzemplarz. Zapewniam, Lady, że nie wpuściłabym do swojego domu
kogoś, kogo nie znam.
- Duża część tych, którzy kiedykolwiek o mnie słyszeli jest
przekonana, że nie żyję. Nie mówiąc już o tym, że nie znają mojego wyglądu.
Skąd Wasza Wysokość wiedziała, że to ja?
- Asmeru. – Całe wyjaśnienie zawarte było w jednym słowie.
Loke nie potrzebowała więcej, jednak Surish postanowiła kontynuować. –
Słyszałam o tym, co się tam działo. Wiedziałam, że Najwyższy Porządek był
zamieszany w sprawę. Zanim zdecydowałam się poprosić was o pomoc, chciałam
wiedzieć, jak to wszystko wyglądało. Wśród dokumentów zdobytych przez mój
wywiad było pani zdjęcie.
Loke pozwoliła sobie na lekki uśmiech. Nie spodziewała się,
że akurat to wydarzenie mogło ich zdradzić.
- Cóż… Mogę jedynie pogratulować przezorności.
- Zastanawia mnie ciągle jedna sprawa… Dlaczego pojawiła się
pani na moim dworze pod przybranym imieniem?
- W nasze ręce trafiły pewne informacje – odpowiedziała. –
Zostały pozyskane w dość… niekonwencjonalny sposób. Nie byliśmy pewni, czy
Wasza Wysokość da im wiarę. Chcąc jednak przeciwdziałać planom, o których się
dowiedzieliśmy, zdecydowaliśmy się pojawić na Castell. Generał Hux zasugerował,
że moje przybycie pod przybranym imieniem zapewni nam pewną przewagę nad
ludźmi, których ścigamy.
- Proszę mi powiedzieć o co chodzi.
Zawahała się na krótką chwilę. Nie była pewna, czy powinna
wyjawić Surish całą prawdę. Ostateczni uznała jednak, że udawanie i kłamanie na
nic się nie zda.
- Książę Sarish zawarł porozumienie z Ruchem Oporu. Na
Castell został przysłany płatny zabójca, którego celem jest pani.
Uważnie obserwowała królową. Na twarzy starszej kobiety nie
pojawił się szok. Nie było na niej nawet zdziwienia. Królowa uśmiechnęła się
tylko słabo. Loke zdała sobie sprawę, że Surish najpewniej spodziewała się
podobnego zachowania po swoim bracie.
- Wiem, że piraci grasujący w naszym układzie są jego sprawką
– powiedziała nagle. – Nie przypuszczałam jednak, że w swoim pragnieniu władzy
mój brat posunie się aż tak daleko.
- Osoby, które są prawdziwie żądne władzy nie cofną się przed
niczym. Przykro mi.
Ostatnie słowa, które wypowiedziała, zaskoczyły ją samą. Była
jeszcze bardziej zaskoczona faktem, iż szczerze żałowała królowej. Te kilka
chwil, które spędziła na planecie wystarczyło, żeby zrozumiała, iż mieszkańcy
Castell szczerze kochają swoją władczynię. Loke domyślała się, że jakkolwiek
nie postępowałaby Surish, zawsze miała na względzie dobro swoich poddanych. Tą
postawą zasłużyła sobie na szacunek w oczach wojowniczki.
- Proszę ze mną.
Surish, wspólnie ze swoim kotem, wycofała się na wielki taras
przylegający do sypialni. Loke posłusznie podążyła za kobietą, jak wcześniej
jej zwierzę.
Wojowniczka zatrzymała się przy balustradzie stając tuż obok
królowej.
- Moja rodzina rządzi na tej planecie od setek lat – zaczęła
kobieta, patrząc na rozświetlone licznymi latarniami nocne miasto rozciągające
się u stóp pałacu. – Mój ojciec utrzymał się u władzy w czasach Imperium,
przyjmując ich zwierzchnictwo i godząc się na tytuł Moffy. Po kilkunastu latach
spokoju, kiedy to w Galaktyce pojawił się Najwyższy Porządek, postanowiłam iść
w ślady ojca. Nie chciałam wojny. Nie chciałam, żeby moi poddani cierpieli.
Doszłam do wniosku, podobnie jak wcześniej mój poprzednik, że cicha zgoda
zapewni nam bezpieczeństwo. Niestety nie wszystkim spodobał się mój wybór.
- Nie wiem, kto neguje tę opcję – odpowiedziała spokojnie
Loke. – Twoi poddani są zadowoleni. Kochają cię. Czułam ich radość, kiedy
przejeżdżaliśmy przez miasto. Nie zachowywaliby się tak, gdybyś nie była dobrym
władcą. – Dopiero po fakcie zdała sobie sprawę z tego, że pominęła tytuł
królowej. Surish zdawała się tym jednak nie przejmować.
- Ludzie są zadowoleni. Cieszy mnie to. Nawet nie wiesz jak
bardzo. – Kobieta uśmiechnęła się lekko do swoich myśli. – Staram się otaczać
ich opieką. Wspierać, kiedy tego potrzebują. Tak się jednak składa, że Castell
to nie tylko szarzy obywatele. To też szlachta, którą stanowią wpływowi kupcy
dysponujący ogromnymi majątkami. Jak to zwykle bywa, ci którzy mają wiele, chcą
mieć jeszcze więcej. Pożądają władzy. Część z nich otwarcie mówi o tym, że nie
nadaję się na władcę, gdyż nie walczę o niezależność naszej planety.
- Jesteś pewna, że o to właśnie chodzi? O niezależność?
Surish przeniosła wzrok na Loke.
- Nie. Jestem przekonana, że oni chcą władzy samej w sobie.
Chcą uwielbienia, którym darzą mnie poddani. Jak myślisz, dlaczego Sarish tak
bardzo chce tronu? Nie dlatego, że pragnie cokolwiek zmienić. Pragnie być
uwielbiany, pragnie mieć kontrolę nad wszystkim. Odczuwa bolesne ukłucie za
każdym razem, kiedy musi kłaniać mi się w trakcie oficjalnych uroczystości. Nie
rozumie jednak, że władza to coś więcej niż odbieranie hołdów i ogólne
uwielbienie.
- Zatem czym jest prawdziwa władza?
- Odpowiedzialnością. – Ton Surish wskazywał, że kobieta
uznaje tę odpowiedź za coś oczywistego. – Niestety, wielu o tym zapomina.
Wielki kot, o którego obecności Loke całkowicie zapomniała,
poruszył się nagle niespokojnie i otarł o nogę swojej pani.
- Muszę przyznać, że ucieszyłam się na wieść o śmierci
Snoke’a – podjęła swój wywód po chwili. – Nie dlatego, że miałam nadzieję na
zakończenie istnienia Najwyższego Porządku. Miałam nadzieję, że jego miejsce
zajmie ktoś, kto będzie potrafił wykorzystać potencjał tej wielkiej organizacji
i odważy się zmienić Galaktykę. Obserwując wasze poczynania nie tracę nadziei
na to, że coś się zmieni.
- Uważasz, że Snoke nie mógł nic zmienić?
- Nie. Był starym, zadufanym w sobie bublem. O Kylo Renie też
nie mam najlepszego zdania. Jak już jednak mówiłam, wiem co stało się na
Asmeru.
- Co takiego stało się zatem na Asmeru?
- Pojawiła się tam kobieta, która postanowiła pomścić zabite
dzieci. Nie dlatego, że był to atak na Najwyższy Porządek lecz dlatego, że to
były niewinne dzieci.
- Myślę, że mnie przeceniasz – zaoponowała Loke. – Zresztą…
spora część osób uważa, że te dzieci wcale nie były takie niewinne. Miały się
stać żołnierzami.
- Można też się kłócić, że zemsta nie jest dobrą drogą.
Uważam jednak, że ci którzy dopuszczają się zbrodni na niewinnych, powinni za
to zapłacić. Dla wielu z tych dzieci to była szansa na lepsze życie –
zauważyła. – Nie ma co się jednak kłócić o szczegóły. – Surish sięgnęła dłonią
w stronę cierpliwie czekającego zwierzęcia i podrapała je za odstającym uchem.
Kot zamruczał głośno, ciesząc się tym gestem. – Powinnaś zresztą pamiętać, że
to od decyzji waszej trójki zależy, jak ci żołnierze zostaną zapamiętani przez
mieszkańców Galaktyki.
Loke nie odpowiedziała. Opierała się dalej o balustradę,
patrząc na miasto.
- Mówisz, że tych, którzy krzywdzą niewinnych powinna spotkać
kara. Chcąc być obiektywnym, należy przyznać, że Najwyższy Porządek nie jest
taki cudowny. Popełniliśmy wiele przestępstw.
- Do których przymusił was rozkazami Snoke… Za zbrodnie
zawsze ponoszą odpowiedzialność ci, którzy je nakazują. Nie ci, którzy są
posłuszni wydanym rozkazom.
- Jesteś zbyt łaskawa w swojej ocenie.
- Nie, nie jestem – stwierdziła twardo Surish. – Jestem królową
Castell od ponad dziesięciu lat. Wiem jak to wygląda.
- Czy rządzenie jedną planetą można porównać do rządzenia
całą Galaktyką?
Surish nie dosłyszała pytania Loke, gdyż głos wojowniczki
został zagłuszony przez potężny wybuch.
Królowa krzyknęła, wyciągając przed siebie dłoń.
Loke zwróciła się w kierunku, który wskazała Surish. Z
przerażeniem odkryła, że jedna z dzielnic miasta trawiona jest przez ogień.
Delikatne wibrowanie w Mocy dało jej znać, że wybuch nie był
żadnego rodzaju nieszczęśliwym wypadkiem.
Chwyciła rękę królowej.
- Szybko, do środka!
Wciągnęła kobietę do sypialni i zamknęła za sobą drzwi.
- Gdzie oni są? – zapytała.
Błędny wzrok, którym obdarzyła ją Surish, dał jej do
zrozumienia, iż kobieta nie zrozumiała pytania.
Chwyciła królową za ramiona i potrząsnęła nią lekko, próbując
wytrącić z szoku, w którym ta się znalazła.
- Gdzie Hux i Kylo? – Ponowiła pytanie. – Gdzie twój mąż?
- Na polowaniu – wyszeptała. Zajęło to krótką chwilę, jednak
Surish wróciła do rzeczywistości. Odchrząknęła lekko i udzieliła jaśniejszej
odpowiedzi. – Sanek zabrał Generała i Najwyższego Przywódcę na polowanie poza
miasto. Mieli wrócić nad ranem.
Loke zaklęła szpetnie.
Przymknęła oczy i spróbowała sięgnąć do Kylo przez Moc. Więź,
która ich łączyła zadrgała. Nie miała pojęcia, gdzie dokładnie znajduje się jej
przyjaciel, jednak dostrzegła go przed sobą.
- Loke? – usłyszała jego zdziwiony głos.
- Miasto jest atakowane – rzuciła krótko. – Musicie jak
najszybciej wrócić. Wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie.
- Atakowane? Przez kogo?
- Nie mam pojęcia – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Ktoś
wysadził budynki w niewielkiej odległości od pałacu. Jestem z królową, jednak
musicie się pospieszyć.
- Ruszamy do was. Będziemy tak szybko, jak to tylko możliwe.
Otworzyła oczy, zrywając połączenie. Dostrzegła zdziwione
spojrzenie władczyni. Chciała coś wytłumaczyć, jednak w tym momencie drzwi
otworzyły się z hukiem i do sypialni wpadła Rosalie.
Misterna fryzura oficer Pejo odeszła w zapomnienie. Suknia
służącej, którą miała na sobie, była obszarpana i przypalona w kilku miejscach.
Kobieta ściskała oburącz kolbę blastera.
- Lady! – rzuciła, wyraźnie zadowolona widokiem Loke. – Jak
dobrze, że jest pani tutaj.
Pejo zamknęła za sobą drzwi i rzuciła się w stronę toreb z
bagażami. Przystanęła na krótką chwilę, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że
oprócz Loke w pomieszczeniu znajduje się również królowa.
- Idealnie – stwierdziła, na widok drugiej kobiety. – Proszę
się rozbierać, Lady – rzuciła w kierunku Loke.
Wojowniczce nie trzeba było dwa razy powtarzać. Sięgnął do
zapięcia sukni i zaczęła zdzierać z siebie materiał. Przyjmowała posłusznie
podawane przez Rosalie elementy stroju Rycerza Ren i broń.
- Co się dzieje? – Chciała wiedzieć Surish.
- Pałac został zaatakowany. To ludzie Lorda Kartana –
wyjaśniła Rosalie, która okazała się być w tym momencie najlepiej poinformowaną
osobą.
- Idiota! – warknęła Surish. – Powinnam była go skrócić o
głowę dawno temu!
Loke nie skomentowała, zajęta przypinaniem uzbrojenia.
- Rosalie, muszę się skontaktować z Admirałem Acke.
Kobieta zagrzebała w torbie i rzuciła w stronę Loke
komunikator. Wojowniczka spróbowała nawiązać połączenie.
- Lady Ren? – Usłyszała zdziwiony głos Admirała dochodzący z
urządzenia. – Coś się stało, że kontaktuje się pani ze mną z linii awaryjnej?
- Admirale, pałac został zaatakowany przez przeciwników
królowej. Generał Hux i Najwyższy Przywódca znajdują się poza miastem.
Potrzebuję posiłków.
- Obecnie znajdujemy się w przestrzeni kosmicznej. Niedawno w
układzie pojawiły się jednostki piratów. Zgodnie z wcześniejszymi rozkazami
zaczęliśmy pości.
Loke poczuła, że robi się jej gorąco. Zaczęło docierać do
niej, że coś, co mogło wyglądać jak bunt szlachty Castell jest na dobrą sprawę
świetnie skoordynowanym atakiem znacznie liczniejszych sił.
- Wracajcie do układu – nakazała. – Przygotować TIE do ataku.
Oddział musi być gotowy do wyjścia w przestrzeń kosmiczną w momencie pojawienia
się Integrity w układzie. Proszę być
ostrożnym. Możemy mieć do czynienia ze skoordynowanym atakiem liczniejszych
sił.
- Lady, proszę wybaczyć ale o czym pani mówi.
Do uszu Loke dobiegł odgłos wystrzałów, dobiegający z
korytarza. Nie miała pojęcia, co dzieje się poza komnatą. Jej serce zaczęło bić
szybciej od kolejnej fali adrenaliny, która zalała jej ciało.
- Nie ma czasu na tłumaczenia, Admirale – rzuciła. – Proszę
wykonywać rozkazy. W razie potrzeby kontaktować się bezpośrednio ze mną.
- Oczywiście, Lady. Przyjąłem.
Przerwała połączenie.
- Wiesz, jak tego używać? – zwróciła się do Surish, podając
jej jeden ze swoich blasterów.
Kobieta skinęła głową, przyjmując oferowaną jej broń.
- Proszę to założyć na ramię. – Władczyni podała Loke jeden
ze swoich pierścieni naramiennych. – Noszą je tylko zasłużeni obrońcy domu
królewskiego.
- Nie jestem zasłużonym obrońcą domu królewskiego – zauważyła
Loke.
- Owszem, nie jesteś. Tak jednak unikniemy pomyłki. Nikt nie
pomyśli, że mnie porwałaś, jeśli będziesz go nosić.
Loke nie miała zamiaru się sprzeczać, uznając takie
wyjaśnienie za jak najbardziej sensowne.
Wsunęła metalowy krążek na ramie, posłuszna przykazowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz