czwartek, 8 marca 2018

Rozdział XII


Batonn, sektor Batonn
34 ABY

Loke spokojnie trwała w stanie medytacji. Korzystając z danej jej możliwości, połączyła się z Kylo, który nadal przebywał w bazie na Rakata Prime. Nie potrzebowała wiele czasu, żeby go odnaleźć w mieszaninie innych obecnych w Świątyni wrażliwych na Moc osób. Ich więź prowadziła ją bezbłędnie do celu.
Kiedy się z nim połączyła, nie mogła zobaczyć miejsca, w którym dokładnie się znajdował. Czuła, gdzie przebywał, ponieważ znała doskonale wszystkie zakątki Świątyni. Kiedy jednak jego manifestacja pojawiła się przed nią, wyglądało to tak, jakby znajdował się w jej kwaterach na Pride, a nie w miejscu oddalonym o całe układy.
- Czy coś się stało? – zapytał na jej widok.
- Dlaczego miałoby coś się stać? Nie wolno mi cię pozaczepiać bez ważnego powodu?
Nie odpowiedział na to pytanie. Uśmiechnął się jedynie półgębkiem, jakby bardzo rozbawiły go własne myśli tłoczące się pod czarną czupryną.
- Jesteście już na Batonn?
- W pewnym sensie. – Potarła twarz dłońmi, zastanawiając się nad tym, jak powinna mu wyjaśnić sytuację. – Pojawiliśmy się w układzie. Powoli szykujemy się do opuszczenia statku. No… inni się szykują. Ja czekam na znak, że już wszystko gotowe.
- A ty się nie przygotowujesz?
- Hm… nie mam za bardzo jak się przygotowywać. Jedyne, co mogłabym zrobić, to się przebrać. Po raz kolejny. – Machnęła ręką na ten idiotyczny pomysł. – Jak tam w bazie?
- Nudno.
Zmarszczyła brwi. Domyślała się, że w chwili obecnej baza na Rakata Prime nie tętni wydarzeniami. Po tym, jak minął dzień od wylotu Pride, spodziewała się jednak usłyszeć o jakimś nieporozumieniu między Kylo a Huxem. Tymczasem Kylo nie spieszył się do wspominania o swoich obowiązkach i konieczności omawiania wszystkiego z Generałem.
Oczywiście brak spięć między dwójką mężczyzn bardzo ją cieszył. Miała nadzieję, że po bardzo nudnym dniu na pokładzie krążownika, usłyszy coś ciekawego. Jak się jednak okazało, jak na razie, Kylo zdawał się nudzić równie mocno co ona.
Wstała z zajmowanego łóżka i podeszła do jego postaci. Wyciągnęła rękę i lekko dotknęła jego policzka. Dotyk nie przypominał prawdziwego kontaktu fizycznego. Stanowił jedynie jego namiastkę. Skoro nie mogła jednak mieć go obok siebie, postanowiła się cieszyć tym delikatnym muśnięciem, które otrzymała.
- A jak tam twoje towarzystwo na wyprawie?
- Och, świetnie! Myślę, że polubimy się z Inżynier Tobe. Fajna z niej babeczka. – Uśmiechnęła się na myśl o pochodzącej z Tatooine Anuce. – Wiceadmirał też jest niczego sobie. Najgorzej z Admirałem. Zachowuje się tak, jakby w dzieciństwie karmiono go kijami od szczotek.
Kylo zaśmiał się lekko. Loke wiedziała, że mężczyzna nigdy nie miał okazji poznać dokładnie Admirałów. Zarówno jako uczeń Snoke’a, jak i jako Najwyższy Przywódca widywał ich tylko w trakcie oficjalnych spotkań. Tak się składało, że sztywna atmosfera tych mitingów nigdy nie sprzyjała faktycznemu poznawaniu kogokolwiek.
- Mam nadzieję, że nie będziesz się im naprzykrzać za bardzo i pozwolisz na wykonywanie obowiązków.
- A jeśli będę się naprzykrzać, to co z tym zrobisz?
- Nie wiem… Jestem jednak Najwyższym Przywódcą i nie mogę pozwolić na to, żebyś rozpraszała moich ludzi, utrudniając im pracę.
- Uuuu… zabrzmiało poważnie. – Posłała mu jeden ze swoich złośliwych uśmieszków. – Już się boję. No, przyznaj się, co mi zrobisz? Przełożysz przez kolano i dasz klapsa?
- Może… jak się zapatrujesz na taką opcję?
Chociaż jeszcze chwilę temu miała ochotę śmiać się z tej sytuacji do rozpuku, kiedy spojrzała mu w oczy, poczuła, jak jej gardło zaciska się niekontrolowanie, a po ciele przechodzi dreszcz. Niebezpieczny ogniki, które zobaczyła, powiedziały jej, że faktycznie chętnie zastosowałby wobec niej taką karę. I byłoby w tym coś znacznie bardziej intymnego, niż można by przypuszczać.
Zrobiło się jej gorąco.
Ciche pukanie wyrwało ją z tego dziwnego stanu, w którym się znalazła.
- Ktoś przyszedł. Musimy kończyć.
Kylo posłał jej pełne zawodu spojrzenie.
Już chciała zakończyć to ich połączenie, gdy zobaczyła, że ruszył w jej stronę. Podszedł blisko i złożył na jej czole widmowy pocałunek.
- Proszę, uważaj na siebie.
- Tę rozmowę już odbyliśmy – przypomniała mu. – Też na siebie uważaj.
Wymienili zdawkowe uśmiechy i Kylo zniknął. W przeciwieństwie do swojego towarzysza, Loke doskonale wiedziała, które guziki w swojej głowie powinna naciskać, żeby zakończyć kontakt.
Kiedy podeszła do drzwi i otworzyła je na szeroko, zobaczyła stojącego po drugiej stronie Wiceadmirała Szilarda.
- Jesteśmy już gotowi. Zapraszam na pokład naszego niedoścignionego, jedynego w swoim rodzaju, ekskluzywnego transportowca.
Uśmiechnęła się do niego serdecznie. Podobało jej się to, że ten z braci Szilard, kiedy dochodziło do prywatnych kontaktów bez postronnych świadków w osobach szeregowych żołnierzy i załogantów statku, zdawał się nie przejmować czymś tak mało istotnym jak kwestia stopni i starszeństwa dowodzenia.

***

Transportowiec, którym podróżowała Loke, osiadł miękko na nizinnej równinie planety jako jeden z ostatnich. Kiedy drzwi otworzyły się szeroko, a kobieta zeszła na spokojnie po pochyłej rampie, znalazła się pośród jednego, wielkiego, świetnie skoordynowanego zamieszania.
Roboty biegały w tylko sobie znanych kierunkach, przenosząc ciężkie skrzynie z wszelakiej maści sprzętem. Oddział szturmowców stawiał ogrodzenie, które wyznaczało teren, jaki miał zająć Obóz Rekrutacyjny Najwyższego Porządku. Jeden oddział techniczny zajmował się rozstawianiem nowoczesnych namiotów, a drugi podłączał skomplikowaną maszynerię i sprzęt komputerowy, bez których akcja rekrutacyjna nie mogła się nawet rozpocząć.
Loke, nie mając najmniejszej ochoty na uczestnictwo w tym chaosie kontrolowanym, wycofała się poza zaanektowany przez wojsko teren. Chciała na spokojnie rozejrzeć się po okolicy, w której się znalazła.
Pogoda, która zastała ją na powierzchni Batonn, była zachwycająca i zdawała się stanowić swoiste zaproszenie do długich spacerów i samodzielnej eksploracji wszystkich zakątków w okolicy. Temperatura nie przekraczała stonowanych dwudziestu pięciu stopni. Od znajdującej się na zachodzie zatoki powiewała lekka, morska bryza. Promienie słoneczne spływające z bezchmurnego nieba pieściły skórę spragnioną tego kontaktu.
Wielka, nizinna równina rozciągała się aż po horyzont. Dominowała na niej niska roślinność. Tylko w kilku miejscach można było dostrzec niewielkie skupiska wysokich drzew. Gdzieniegdzie majaczyły żółte pola, na których wznosiło się gotowe do zbioru zboże. W oddali, na północ od obozu, rysowała się wątła sylwetka Paeragosto, stolicy Batonn. Po swojej lewej stronie kobieta była w stanie dostrzec morze, znajdujące się w pewnej odległości od miejsca ich obecnego położenia, oraz wąski pas piaszczystego nadbrzeża.
Planeta sprawiała wrażenie niezwykle urokliwej i Loke nie mogła doczekać się momentu, w którym, wraz z Admirałem Szilardem oraz Anuką Tobe uda się do Paeragosto, gdzie miała odbyć oficjalne spotkanie ze sprawującymi na Batonn władzę Kanclerzem oraz członkami Wielkiej Rady.  
- Najwyższy Porządek nie mógł sobie wybrać takiego miejsca na swoją bazę? – Retoryczne pytanie padło z ust Anuki Tobe, która właśnie przystanęła obok Loke. – Rakata Prime jest paskudnym miejscem.
- Zawsze mogło być gorzej. W Galaktyce istnieją jeszcze mniej przyjazne ludziom planety.
- Wieje, pada, jest zimno i wszędzie, jeśli nie wojskowe zabudowania to niekończący się las i góry. Jak dla mnie to brzmi jak kwintesencja nieludzkich warunków.
Loke przypomniała sobie powierzchnię planety – niszczyciela. Tam to dopiero była zimnica. Nic tylko śnieg, góry i jeszcze więcej śniegu.
- Chyba nigdy nie byłaś na Starkillerze, co?
- Miałam tę wątpliwą przyjemność. Jestem w końcu głównym inżynierem – przypomniała Tobe rudowłosej. – Uciekłam tak szybko, jak to było możliwe.
Loke zaśmiała się pod nosem. Anuka brzmiała tak, że można byłoby uznać, iż jest jedną z niewielu osób znajdujących się po stronie Najwyższego Porządku, które uważają, że w sumie zniszczenie Starkillera wcale nie było taką wielką tragedią, jak się wydawało Dowództwu.
- Drogie panie – usłyszały za sobą głos Szilarda. – Możemy już ruszać do Paeragosto.
Odwróciły się w stronę Admirała i pozwoliły, żeby poprowadził je do niewielkiego, czteroosobowego śmigacza, który oczekiwał na nich w asyście czterech Szturmowców na pojedynczych, uzbrojonych w niewielkie działa laserowe pojazdach.
Sam Admirał zajął miejsce obok pilota, pozostawiając dla Loke i Anuki tylną kanapę.
Obie bez jakichkolwiek komentarzy zajęły swoje miejsca. Kiedy Tavasz upewnił się, że są gotowe, padł rozkaz do ruszenia w drogę.
Maszyna gnała z dużą prędkością. Loke czuła, jak pęd wiatru rozwiewa jej włosy. Uśmiechała się do siebie jak radosne dziecko. To była jedna z tych chwil, kiedy nie musiała się niczym przejmować. Mogła chłonąć całą sobą piękno krajobrazu oraz czerpać prostą przyjemność z jazdy.
Po pół godziny, kiedy stolica Batonn przestała być jedynie niewyraźnym punktem rysującym się na horyzoncie, śmigacz wyraźnie zwolnił.
Zbliżali się właśnie do południowo-zachodniej bramy miasta. Pod wielkim murem, który miał chronić stolicę, znajdowały się rozległe łąki, na których pasły się swobodnie różnorakie stworzenia.
Wjechali przez otwarte wrota. Loke musiała się powstrzymać, żeby nie westchnąć z zachwytu.
Paeragosto w niczym nie przypominało wysoce rozwiniętych miast, jakie miała okazję widzieć na wielu planetach Galaktyki. Większość budynków zbudowana była z kamienia. Jako materiał wykończeniowy dla dachów i fasad dominowało surowe drewno. Dzielnica, w której się znaleźli, jak szybko udało się jej określić, była zdominowana przez różnorakie punkty usługowe. Przy głównej ulicy, którą zmierzali w powolnym tempie, znajdowało się wiele sklepów oraz zakładów rzemieślniczych. Na skrzyżowaniach ulic rozstawione zostały stragany, gdzie każdy z przechodniów mógł zakupić świeże owoce i warzywa oraz wypieki.
Mieszkańcy stolicy nosili się bardzo skromnie. Większość ich ubrań została wykonana z naturalnych materiałów. Co bardzo zdziwiło Loke, spora część osób korzystała przy transporcie swoich dóbr z wozów zaprzęgniętych w juczne zwierzęta.
Wszędzie czuć było, że miasto żyje. Ludzie tłoczyli się przy straganach, przekupnie nawoływali do wizyty w swoich sklepach lub przy stoiskach. Przez gwar rozmów przebijała się delikatna muzyka, której źródłem okazała się być grupa grajków, wciśnięta w bramę między budynkami.
- Zachwycające – mruknęła do siebie Loke.
- Bardzo przyjemne miejsce, prawda? Patrząc na to miasto, nikt by nie pomyślał, że jeszcze niedawno planeta ta była intensywnie eksploatowana przez Imperium.
Loke spojrzała na Anukę. Ciemnoskóra pani Inżynier siedziała z równie szerokim uśmiechem jak ten, który Loke czuła na własnych wargach.
- Jak się tak na nich patrzy, można zapomnieć o tym, że gdzieś tam daleko toczy się wojna.
- Nic, tylko pozazdrościć.
Po minięciu dzielnicy handlowej, śmigacz wpłynął razem z ludzką masą na rozległy, wybrukowany kamieniem plac. Budynki otaczające wielką, wolną przestrzeń stanowiły najbardziej reprezentatywną część miasta. Kamienice były znacznie wyższe, a na ich fasadach pojawiły się misternie rzeźbione zdobienia. Uwadze Loke nie uszedł niewielki pałacyk wciśnięty między pozostałe zabudowania.
- To główny urząd miasta – wyjaśniła Anuka, która musiała dostrzec zaciekawione spojrzenie Loke. – Na co dzień to właśnie tutaj urzęduje Wielka Rada.
- Gdzie są dzisiaj?
- Czekają na nas w Pałacu Kanclerza.
Mistrzyni Ren skinęła głową. Wiedziała, że spotkanie, które mieli odbyć, miało charakter oficjalny. Najwyższy Porządek, chcąc przeprowadzić rekrutację, wystąpił o oficjalne pozwolenie do Kanclerza oraz Wielkiej Rady. Owszem, nie musieli tego robić. Nikt nie byłby w stanie ich przepędzić z planety. Wystosowanie odpowiednio sformułowanej prośby, chociaż nie pozostawiało władzom Batonnu żadnego pola manewru, dawało im jednak uczucie minimalnej autonomii. Dzięki temu rekrutacja mogła przebiegać sprawniej i stawała się znacznie bardziej efektywna.
W trakcie następnego etapu ich podróży znaleźli się w bogatszej części miasta. Zakłady rzemieślnicze zajmujące się produkcją narzędzi i wszelkich przedmiotów codziennego użytku zastąpione zostały przez punkty jubilerskie oraz sklepy z odzieżą wysokiej jakości. Loke dostrzegła też kilka restauracji oraz malutkich hotelików.
Ostatecznie główny trakt zakończył się u podnóża wystawnego pałacyku, który był miejscem zamieszkania oraz urzędowania Kanclerza Batonnu.
U szczytu schodów na przedstawicieli Najwyższego Porządku czekała skromna grupa, w której skład wchodziły cztery osoby. Loke nie potrzebowała żadnych tłumaczeń. Od razu ustaliła, który z mężczyzn jest Kanclerzem.
- Wiceadmirale Szilard, drogie panie. – Wysoki, szczupły mężczyzna skłonił się lekko przed przybyłymi gośćmi, kiedy opuścili swój pojazd. – Witam was serdecznie w Paeragosto i zapraszam na wspólny posiłek.

***

Spotkanie z Kanclerzem oraz Wielką Radą przebiegło wręcz podręcznikowo. Przedstawiciele Batonnu trzymali się oficjalnych tematów. Korzystając z faktu, że mężczyźni nie przykładali wielkiej uwagi do obecności Loke i Anuki, Mistrzyni Ren pozwoliła, aby Szilard grał pierwsze skrzypce i robił to, na czym znał się najlepiej. Sama ograniczyła się do obserwowania zgromadzonych i wysłuchiwania ich myśli.
Co mocno zaskoczyło Loke, nie wyczuła od tych ludzi strachu. Zazwyczaj kiedy gdzieś pojawiały się jednostki Najwyższego Porządku, ich przybyciu towarzyszył strach i nieufność. Mieszkańcy Batonnu najwyraźniej przyzwyczajeni byli do obcowania z różnymi ludźmi, gdyż wszystko przyjęli bardzo spokojnie. Chociaż nie pałali do Najwyższego Porządku gorącymi uczuciami, nie uważali misji rekrutacyjnej za coś złego. Ba! Jeden z członków Rady był nawet zdecydowany przedstawić Szilardowi swojego syna, gdyż chciał, aby młodzieniec uczył się w Akademii Wojskowej.
Na rozmowy oraz wystawny obiad poświęcono nieco ponad dwie godziny.
Kiedy Loke ponownie znalazła się na tylnej kanapie niewielkiego śmigacza, odetchnęła z ulgą. Spotkanie, najzwyklej w świecie, bardzo ją wynudziło.
Chciała już wrócić do obozu i zająć się tym, po co została tutaj przysłana.
Podczas ich nieobecności, obóz rozrósł się do naprawdę imponujących rozmiarów. Loke po raz kolejny mogła się przekonać, że w Najwyższym Porządku nie brakuje ludzi o świetnym zmyśle strategicznym. Obóz został otoczony trwałym, jonizującym ogrodzeniem, którego nie można było przekroczyć, nie posiadając odpowiedniego wyposażenia. Po zewnętrznej stronie ogrodzenia utworzona została kawalkada z promów transportowych. Na płaskim dachu każdego statku ulokowano działko, przy którym wystawiono na straży dwóch Szturmowców.
Licznie przybywający do obozu ludzie mogli się dostać do środka jedynie przez wyznaczone przejście. Nie istniała w zasadzie szansa na to, że ktokolwiek mógłby przemknąć się do środka niezauważony. Jedynie użytkownik Mocy, nie bez trudu, byłby w stanie sforsować wszystkie zabezpieczenia bez wszczynania alarmu.
Loke niespiesznym krokiem minęła wejście, pozdrowiona przez oddział strażniczy regulaminowym salutem. Od razu skierowała się do największego z rozstawionych namiotów. Kiedy uchyliła płachtę czarnego materiału i weszła do środka, zobaczyła kilkanaście stołów poustawianych w różnych odległościach od siebie. Przy każdym z nich zasiadała jedna lub dwie osoby. Uwadze Loke nie umknęło, że na większości blatów znajdowały się całe stosy różnorakich dokumentów.
Przy pierwszym stole zasiadał już Wiceadmirał Szilard. Loke zwróciła uwagę na to, że mężczyzna czuł się w tym miejscu jak ryba w wodzie. Zupełnie jakby nie spędził kilku ostatnich godzin poza obozem.
- Lady Ren! Jak to dobrze, że zdecydowała się pani dołączyć do nas tak szybko. – Wyraźnie ożywił się na jej widok. – Zapraszam do siebie.
Mężczyzna poklepał dłonią wolne siedzisko.
Loke opadła spokojnie na krzesło.
- To jak to dokładnie będzie wyglądać?
- Najpierw będą podchodzić do nas. Odpowiadamy na wszystkie pytania i rejestrujemy kandydata. Jeśli ewidentnie się nie nadaje, odsyłamy z kwitkiem. Na tym etapie również sprawdzimy wrażliwość na Moc. Sektor drugi – wskazał dłonią stoliki w głębi namiotu – zbiera wywiad środowiskowy. Trzeci przeprowadza testy na inteligencję. Później odsyłamy do sektora czwartego, namiot obok. Tam przeprowadzamy badania czysto medyczne. Później odsyłamy młodzież na Pride.
- Czemu tutaj zbiera się wszystkie dane? Czy nie lepiej byłoby to robić już na Rakata Prime?
- Nie. – Szilard pokręcił energicznie głową. – Jeśli przeprowadzimy wstępne testy tutaj, do czasu naszego powrotu na Rakata Prime góra już sobie opracuje wszystkie wyniki i będzie wiadomo, gdzie konkretnie dzieciaki powinny zostać przydzielone. Dzięki temu, wbrew pozorom, mamy mniejsze zamieszanie.
Loke skinęła głową. Nie miała zamiaru się kłócić z Wiceadmirałem. Proces rekrutacji, od kiedy zdecydowano o rezygnacji z Klonów, zawsze wyglądał tak samo. To nie było jej miejsce, żeby negować zasadność wszystkich procesów, skoro najwyraźniej świetnie działały. Ona była tutaj tylko po to, żeby wyłapać te dzieci wrażliwe na Moc. Nic więcej.
Szilard podniósł się z krzesła. Uniósł dłoń do ust i zagwizdał przeciągle na palcach.
- Moi drodzy, dobrze was widzieć w komplecie. Jeśli chodzi o nasze świeżynki, to mam nadzieję, że się szybko zaaklimatyzujecie. Liczę, że jesteście gotowi, gdyż zaczynamy zabawę!
Kilka osób zaklaskało w geście aprobaty dla tej całkowicie nieregulaminowej przemowy Wiceadmirała.
Eper zajął ponownie swoje miejsce i jak na komendę płachta zasłaniająca wejście do namiotu uchyliła się, wpuszczając do środka pierwszych interesantów.
Oczom Loke ukazała się młoda kobieta ubrana w bardzo skromną sukienkę. Prowadziła ze sobą dwóch chłopców. Co zaskoczyło kobietę, żadne z dzieci nie miało na nogach butów.
Wiedziała, że właśnie ma do czynienia z jednym z najczęstszych typów rekrutów. Rodzice, nie będący w stanie wyżywić i ubrać całej rodziny, decydowali się na posłanie dzieci do wojska. Liczyli, że dzięki temu ich pociechy będą miały zapewniony dach nad głową oraz jedzenie. Rozłąka była dla tych ludzi lepszą perspektywą niż patrzenie na głodującą dzieciarnię.
- Dzień dobry. – Szilard posłał kobiecie ciepły, ośmielający uśmiech.
- Dzień dobry. – Głos kobiety trząsł się lekko. Nieznajoma ewidentnie nie wiedziała, gdzie powinna podziać oczy. – Chciałabym zgłosić moich synów do wojska – dodała, po chwili milczenia.
- Oczywiście. Proszę usiąść.
Wskazał na dwa krzesła po przeciwnej stronie stołu. Jeden z technicznych pojawił się szybko z trzecim siedziskiem. Kiedy rodzina usiadła, Szilard wziął jeden z formularzy, tworzących pokaźną stertę.
- Zatem, jak się nazywasz, młodzieńcze? – zwrócił się do mniejszego chłopca.
- Kaze Tumi – przedstawił się pewnie chłopiec.
- Ile masz lat?
- Sześć!
- Tylko sześć? Jesteś tak wielki, że byłem pewien, że masz przynajmniej dziesięć!
Szilard kontynuował rozmowę z dzieckiem. Loke jednak nie słuchała. Przymknęła lekko oczy i skupiła się na wyczuciu chłopców. Wystarczyła chwila, żeby upewniła się w tym, że żaden z nich nie jest wrażliwy na Moc.
- Kaze, widzisz tę panią? – Loke usłyszała kolejne z pytań Szilarda.
- Tak.
- Nazywa się Amae. Pójdziesz z nią i wypełnisz kilka testów, dobrze? Ona ci wszystko wytłumaczy, a ja przez ten czas porozmawiam z twoim bratem.
Kaze spojrzał niepewnie na matkę. Kobieta uściskała go mocno i ucałowała jego czoło.
- Idź, kochanie. Tak, jak rozmawialiśmy, dobrze?
Chłopie skinął głową i zsunąwszy się z krzesła, podszedł do Amae.

***

Przez kolejne godziny Loke była świadkiem wielu przykrych i rozdzierających serce scen. Z kamienną miną musiała obserwować lamentujące matki, płaczących ojców i rozhisteryzowane dzieci, które nie chciały opuścić rodziców.
Była pełna podziwu dla tych maluchów, które kroczyły przed siebie pewnie i zerkały na zapłakanych rodziców z niekrytym zażenowaniem.
Po koniec dnia czuła się całkowicie wyzuta z emocji. Jednocześnie nieustannie rósł jej podziw dla Szilarda, który zdawał się mieć naturalny talent do pracy z dziećmi. Wiceadmirał zagadywał młodych rekrutów, opowiadał śmieszne anegdoty, starając się poprawić ich humor, cierpliwie wycierał smarki spod nosów i spokojnie odpowiadał na powtarzające się pytania rodziców.
Loke co i raz zmieniała swoją pozycję. Raz siedziała przy stole obok Epera, kiedy indziej krążyła po namiocie, wracając myślami do wiceadmiralskiego stołu, kiedy pojawiały się przy nim nowe osoby.
- Jeszcze jakaś godzinka i kończymy na dzisiaj – odezwał się niespodziewanie Szilard, przekazując jednej z opiekunek kolejny plik dokumentów. – Pewnie jesteś zmęczona, co?
- Nie wiem, jak to znosisz – przyznała z lekkim ociąganiem Loke. – Czuję się paskudnie, patrząc na tych zapłakanych ludzi.
- Kwestia wprawy. Pamiętam swoją pierwszą misję. – Zamilkł na chwilę. Jego mina wskazywała, że wraca myślami do tamtych wydarzeń. – Na koniec dnia miałem ochotę zwinąć się w kłębek i płakać całą noc. Pewnie bym tak właśnie skończył, gdybym tylko miał więcej sił po tym wszystkim.
- Dobrze radzisz sobie z dziećmi – pochwaliła go. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego komplementu, gdyż popatrzył na nią zaskoczony.
- Lubię dzieci – przyznał. – Jeśli kiedyś będę miał okazję, to sprawię sobie całą gromadkę własnych.
Płachta namiotu odchyliła się po raz kolejny. Do środka wkroczyli następni interesanci.
W wysokim mężczyźnie Loke rozpoznała członka Rady, z którym spożywała tego dnia obiad.
Gustownie ubrany jegomość szybko jednak odszedł w zapomnienie, kiedy jej wzrok skrzyżował się ze wzrokiem rosłego chłopca. Był on kilka lat starszy od większości dzieci, które miała okazję dzisiaj oglądać. Miał na sobie proste szaty, jednak od razu zwróciła uwagę na to, że zostały one wykonane z najwyższej jakości materiałów. Twarz miał nadal okrągłą w ten dziwny, dziecięcy sposób. Nawet teraz było jednak widać, że kiedyś ładny chłopiec stanie się bardzo przystojnym mężczyzną. Długie, brązowe włosy miał zebrane w luźny kucyk na karku. Orzechowe oczy wpatrywały się czujnie w nią czujnie.
- Kim ty jesteś? – zwróciło się do niej dziecko.
- Suza! Zachowuj się – skarcił chłopca ojciec.
Kobieta uniosła rękę, mając nadzieję, że ten gest uciszy mężczyznę.
- Nazywam się Loke – odpowiedziała na zadane jej pytanie. – Jestem Mistrzynią Zakonu Ren. Słyszałeś o nas?
- Słyszałem o Kylo Renie.
- To nasz Najwyższy Przywódca. Stoi na czele Zakonu – wyjaśniła mu.
- Jesteś jakaś dziwna.
- Suza!
- Wiem – odparła, ignorując mężczyznę. – Ty też jesteś dziwny, prawda?
Chłopiec skinął głową.
Podniosła długopis leżący na biurku i cisnęła nim w stronę chłopca. Ten nie uchylił się, ani nie zasłonił, jak zrobiłaby to większość ludzi. Wyciągnął przed siebie rękę, a długopis zatrzymał się niespodziewanie i spadł na podłogę.
- Wiceadmirale, ten jest mój – zakomunikowała, nie spuszczając wzroku z chłopca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz