Batonn, sektor Batonn
34 ABY
Loke spokojnie trwała w stanie
medytacji. Korzystając z danej jej możliwości, połączyła się z Kylo, który
nadal przebywał w bazie na Rakata Prime. Nie potrzebowała wiele czasu, żeby go
odnaleźć w mieszaninie innych obecnych w Świątyni wrażliwych na Moc osób. Ich
więź prowadziła ją bezbłędnie do celu.
Kiedy się z nim połączyła, nie mogła
zobaczyć miejsca, w którym dokładnie się znajdował. Czuła, gdzie przebywał,
ponieważ znała doskonale wszystkie zakątki Świątyni. Kiedy jednak jego
manifestacja pojawiła się przed nią, wyglądało to tak, jakby znajdował się w
jej kwaterach na Pride, a nie w miejscu oddalonym o całe układy.
- Czy coś się stało? – zapytał na jej
widok.
- Dlaczego miałoby coś się stać? Nie
wolno mi cię pozaczepiać bez ważnego powodu?
Nie odpowiedział na to pytanie.
Uśmiechnął się jedynie półgębkiem, jakby bardzo rozbawiły go własne myśli
tłoczące się pod czarną czupryną.
- Jesteście już na Batonn?
- W pewnym sensie. – Potarła twarz
dłońmi, zastanawiając się nad tym, jak powinna mu wyjaśnić sytuację. –
Pojawiliśmy się w układzie. Powoli szykujemy się do opuszczenia statku. No…
inni się szykują. Ja czekam na znak, że już wszystko gotowe.
- A ty się nie przygotowujesz?
- Hm… nie mam za bardzo jak się
przygotowywać. Jedyne, co mogłabym zrobić, to się przebrać. Po raz kolejny. –
Machnęła ręką na ten idiotyczny pomysł. – Jak tam w bazie?
- Nudno.
Zmarszczyła brwi. Domyślała się, że w
chwili obecnej baza na Rakata Prime nie tętni wydarzeniami. Po tym, jak minął
dzień od wylotu Pride, spodziewała się jednak usłyszeć o jakimś
nieporozumieniu między Kylo a Huxem. Tymczasem Kylo nie spieszył się do
wspominania o swoich obowiązkach i konieczności omawiania wszystkiego z
Generałem.
Oczywiście brak spięć między dwójką
mężczyzn bardzo ją cieszył. Miała nadzieję, że po bardzo nudnym dniu na
pokładzie krążownika, usłyszy coś ciekawego. Jak się jednak okazało, jak na
razie, Kylo zdawał się nudzić równie mocno co ona.
Wstała z zajmowanego łóżka i podeszła
do jego postaci. Wyciągnęła rękę i lekko dotknęła jego policzka. Dotyk nie
przypominał prawdziwego kontaktu fizycznego. Stanowił jedynie jego namiastkę.
Skoro nie mogła jednak mieć go obok siebie, postanowiła się cieszyć tym
delikatnym muśnięciem, które otrzymała.
- A jak tam twoje towarzystwo na
wyprawie?
- Och, świetnie! Myślę, że polubimy się
z Inżynier Tobe. Fajna z niej babeczka. – Uśmiechnęła się na myśl o pochodzącej
z Tatooine Anuce. – Wiceadmirał też jest niczego sobie. Najgorzej z Admirałem.
Zachowuje się tak, jakby w dzieciństwie karmiono go kijami od szczotek.
Kylo zaśmiał się lekko. Loke wiedziała,
że mężczyzna nigdy nie miał okazji poznać dokładnie Admirałów. Zarówno jako
uczeń Snoke’a, jak i jako Najwyższy Przywódca widywał ich tylko w trakcie
oficjalnych spotkań. Tak się składało, że sztywna atmosfera tych mitingów nigdy
nie sprzyjała faktycznemu poznawaniu kogokolwiek.
- Mam nadzieję, że nie będziesz się im
naprzykrzać za bardzo i pozwolisz na wykonywanie obowiązków.
- A jeśli będę się naprzykrzać, to co z
tym zrobisz?
- Nie wiem… Jestem jednak Najwyższym
Przywódcą i nie mogę pozwolić na to, żebyś rozpraszała moich ludzi, utrudniając
im pracę.
- Uuuu… zabrzmiało poważnie. – Posłała
mu jeden ze swoich złośliwych uśmieszków. – Już się boję. No, przyznaj się, co
mi zrobisz? Przełożysz przez kolano i dasz klapsa?
- Może… jak się zapatrujesz na taką
opcję?
Chociaż jeszcze chwilę temu miała
ochotę śmiać się z tej sytuacji do rozpuku, kiedy spojrzała mu w oczy, poczuła,
jak jej gardło zaciska się niekontrolowanie, a po ciele przechodzi dreszcz.
Niebezpieczny ogniki, które zobaczyła, powiedziały jej, że faktycznie chętnie
zastosowałby wobec niej taką karę. I byłoby w tym coś znacznie bardziej
intymnego, niż można by przypuszczać.
Zrobiło się jej gorąco.
Ciche pukanie wyrwało ją z tego
dziwnego stanu, w którym się znalazła.
- Ktoś przyszedł. Musimy kończyć.
Kylo posłał jej pełne zawodu
spojrzenie.
Już chciała zakończyć to ich
połączenie, gdy zobaczyła, że ruszył w jej stronę. Podszedł blisko i złożył na
jej czole widmowy pocałunek.
- Proszę, uważaj na siebie.
- Tę rozmowę już odbyliśmy –
przypomniała mu. – Też na siebie uważaj.
Wymienili zdawkowe uśmiechy i Kylo
zniknął. W przeciwieństwie do swojego towarzysza, Loke doskonale wiedziała,
które guziki w swojej głowie powinna naciskać, żeby zakończyć kontakt.
Kiedy podeszła do drzwi i otworzyła je
na szeroko, zobaczyła stojącego po drugiej stronie Wiceadmirała Szilarda.
- Jesteśmy już gotowi. Zapraszam na
pokład naszego niedoścignionego, jedynego w swoim rodzaju, ekskluzywnego
transportowca.
Uśmiechnęła się do niego serdecznie.
Podobało jej się to, że ten z braci Szilard, kiedy dochodziło do prywatnych
kontaktów bez postronnych świadków w osobach szeregowych żołnierzy i załogantów
statku, zdawał się nie przejmować czymś tak mało istotnym jak kwestia stopni i
starszeństwa dowodzenia.
***
Transportowiec, którym podróżowała
Loke, osiadł miękko na nizinnej równinie planety jako jeden z ostatnich. Kiedy
drzwi otworzyły się szeroko, a kobieta zeszła na spokojnie po pochyłej rampie,
znalazła się pośród jednego, wielkiego, świetnie skoordynowanego zamieszania.
Roboty biegały w tylko sobie znanych
kierunkach, przenosząc ciężkie skrzynie z wszelakiej maści sprzętem. Oddział
szturmowców stawiał ogrodzenie, które wyznaczało teren, jaki miał zająć Obóz
Rekrutacyjny Najwyższego Porządku. Jeden oddział techniczny zajmował się
rozstawianiem nowoczesnych namiotów, a drugi podłączał skomplikowaną maszynerię
i sprzęt komputerowy, bez których akcja rekrutacyjna nie mogła się nawet
rozpocząć.
Loke, nie mając najmniejszej ochoty na
uczestnictwo w tym chaosie kontrolowanym, wycofała się poza zaanektowany przez
wojsko teren. Chciała na spokojnie rozejrzeć się po okolicy, w której się
znalazła.
Pogoda, która zastała ją na powierzchni
Batonn, była zachwycająca i zdawała się stanowić swoiste zaproszenie do długich
spacerów i samodzielnej eksploracji wszystkich zakątków w okolicy. Temperatura
nie przekraczała stonowanych dwudziestu pięciu stopni. Od znajdującej się na
zachodzie zatoki powiewała lekka, morska bryza. Promienie słoneczne spływające
z bezchmurnego nieba pieściły skórę spragnioną tego kontaktu.
Wielka, nizinna równina rozciągała się
aż po horyzont. Dominowała na niej niska roślinność. Tylko w kilku miejscach
można było dostrzec niewielkie skupiska wysokich drzew. Gdzieniegdzie majaczyły
żółte pola, na których wznosiło się gotowe do zbioru zboże. W oddali, na północ
od obozu, rysowała się wątła sylwetka Paeragosto, stolicy Batonn. Po swojej
lewej stronie kobieta była w stanie dostrzec morze, znajdujące się w pewnej
odległości od miejsca ich obecnego położenia, oraz wąski pas piaszczystego
nadbrzeża.
Planeta sprawiała wrażenie niezwykle
urokliwej i Loke nie mogła doczekać się momentu, w którym, wraz z Admirałem
Szilardem oraz Anuką Tobe uda się do Paeragosto, gdzie miała odbyć oficjalne
spotkanie ze sprawującymi na Batonn władzę Kanclerzem oraz członkami Wielkiej
Rady.
- Najwyższy Porządek nie mógł sobie
wybrać takiego miejsca na swoją bazę? – Retoryczne pytanie padło z ust Anuki
Tobe, która właśnie przystanęła obok Loke. – Rakata Prime jest paskudnym
miejscem.
- Zawsze mogło być gorzej. W Galaktyce
istnieją jeszcze mniej przyjazne ludziom planety.
- Wieje, pada, jest zimno i wszędzie,
jeśli nie wojskowe zabudowania to niekończący się las i góry. Jak dla mnie to
brzmi jak kwintesencja nieludzkich warunków.
Loke przypomniała sobie powierzchnię
planety – niszczyciela. Tam to dopiero była zimnica. Nic tylko śnieg, góry i
jeszcze więcej śniegu.
- Chyba nigdy nie byłaś na Starkillerze,
co?
- Miałam tę wątpliwą przyjemność.
Jestem w końcu głównym inżynierem – przypomniała Tobe rudowłosej. – Uciekłam
tak szybko, jak to było możliwe.
Loke zaśmiała się pod nosem. Anuka
brzmiała tak, że można byłoby uznać, iż jest jedną z niewielu osób znajdujących
się po stronie Najwyższego Porządku, które uważają, że w sumie zniszczenie Starkillera
wcale nie było taką wielką tragedią, jak się wydawało Dowództwu.
- Drogie panie – usłyszały za sobą głos
Szilarda. – Możemy już ruszać do Paeragosto.
Odwróciły się w stronę Admirała i
pozwoliły, żeby poprowadził je do niewielkiego, czteroosobowego śmigacza, który
oczekiwał na nich w asyście czterech Szturmowców na pojedynczych, uzbrojonych w
niewielkie działa laserowe pojazdach.
Sam Admirał zajął miejsce obok pilota,
pozostawiając dla Loke i Anuki tylną kanapę.
Obie bez jakichkolwiek komentarzy
zajęły swoje miejsca. Kiedy Tavasz upewnił się, że są gotowe, padł rozkaz do
ruszenia w drogę.
Maszyna gnała z dużą prędkością. Loke
czuła, jak pęd wiatru rozwiewa jej włosy. Uśmiechała się do siebie jak radosne
dziecko. To była jedna z tych chwil, kiedy nie musiała się niczym przejmować.
Mogła chłonąć całą sobą piękno krajobrazu oraz czerpać prostą przyjemność z
jazdy.
Po pół godziny, kiedy stolica Batonn
przestała być jedynie niewyraźnym punktem rysującym się na horyzoncie, śmigacz
wyraźnie zwolnił.
Zbliżali się właśnie do
południowo-zachodniej bramy miasta. Pod wielkim murem, który miał chronić
stolicę, znajdowały się rozległe łąki, na których pasły się swobodnie
różnorakie stworzenia.
Wjechali przez otwarte wrota. Loke
musiała się powstrzymać, żeby nie westchnąć z zachwytu.
Paeragosto w niczym nie przypominało
wysoce rozwiniętych miast, jakie miała okazję widzieć na wielu planetach
Galaktyki. Większość budynków zbudowana była z kamienia. Jako materiał wykończeniowy
dla dachów i fasad dominowało surowe drewno. Dzielnica, w której się znaleźli,
jak szybko udało się jej określić, była zdominowana przez różnorakie punkty
usługowe. Przy głównej ulicy, którą zmierzali w powolnym tempie, znajdowało się
wiele sklepów oraz zakładów rzemieślniczych. Na skrzyżowaniach ulic rozstawione
zostały stragany, gdzie każdy z przechodniów mógł zakupić świeże owoce i
warzywa oraz wypieki.
Mieszkańcy stolicy nosili się bardzo
skromnie. Większość ich ubrań została wykonana z naturalnych materiałów. Co
bardzo zdziwiło Loke, spora część osób korzystała przy transporcie swoich dóbr
z wozów zaprzęgniętych w juczne zwierzęta.
Wszędzie czuć było, że miasto żyje.
Ludzie tłoczyli się przy straganach, przekupnie nawoływali do wizyty w swoich
sklepach lub przy stoiskach. Przez gwar rozmów przebijała się delikatna muzyka,
której źródłem okazała się być grupa grajków, wciśnięta w bramę między
budynkami.
- Zachwycające – mruknęła do siebie
Loke.
- Bardzo przyjemne miejsce, prawda?
Patrząc na to miasto, nikt by nie pomyślał, że jeszcze niedawno planeta ta była
intensywnie eksploatowana przez Imperium.
Loke spojrzała na Anukę. Ciemnoskóra
pani Inżynier siedziała z równie szerokim uśmiechem jak ten, który Loke czuła
na własnych wargach.
- Jak się tak na nich patrzy, można
zapomnieć o tym, że gdzieś tam daleko toczy się wojna.
- Nic, tylko pozazdrościć.
Po minięciu dzielnicy handlowej,
śmigacz wpłynął razem z ludzką masą na rozległy, wybrukowany kamieniem plac.
Budynki otaczające wielką, wolną przestrzeń stanowiły najbardziej
reprezentatywną część miasta. Kamienice były znacznie wyższe, a na ich fasadach
pojawiły się misternie rzeźbione zdobienia. Uwadze Loke nie uszedł niewielki
pałacyk wciśnięty między pozostałe zabudowania.
- To główny urząd miasta – wyjaśniła
Anuka, która musiała dostrzec zaciekawione spojrzenie Loke. – Na co dzień to
właśnie tutaj urzęduje Wielka Rada.
- Gdzie są dzisiaj?
- Czekają na nas w Pałacu Kanclerza.
Mistrzyni Ren skinęła głową. Wiedziała,
że spotkanie, które mieli odbyć, miało charakter oficjalny. Najwyższy Porządek,
chcąc przeprowadzić rekrutację, wystąpił o oficjalne pozwolenie do Kanclerza
oraz Wielkiej Rady. Owszem, nie musieli tego robić. Nikt nie byłby w stanie ich
przepędzić z planety. Wystosowanie odpowiednio sformułowanej prośby, chociaż
nie pozostawiało władzom Batonnu żadnego pola manewru, dawało im jednak uczucie
minimalnej autonomii. Dzięki temu rekrutacja mogła przebiegać sprawniej i
stawała się znacznie bardziej efektywna.
W trakcie następnego etapu ich podróży
znaleźli się w bogatszej części miasta. Zakłady rzemieślnicze zajmujące się
produkcją narzędzi i wszelkich przedmiotów codziennego użytku zastąpione
zostały przez punkty jubilerskie oraz sklepy z odzieżą wysokiej jakości. Loke
dostrzegła też kilka restauracji oraz malutkich hotelików.
Ostatecznie główny trakt zakończył się
u podnóża wystawnego pałacyku, który był miejscem zamieszkania oraz urzędowania
Kanclerza Batonnu.
U szczytu schodów na przedstawicieli
Najwyższego Porządku czekała skromna grupa, w której skład wchodziły cztery
osoby. Loke nie potrzebowała żadnych tłumaczeń. Od razu ustaliła, który z
mężczyzn jest Kanclerzem.
- Wiceadmirale Szilard, drogie panie. –
Wysoki, szczupły mężczyzna skłonił się lekko przed przybyłymi gośćmi, kiedy
opuścili swój pojazd. – Witam was serdecznie w Paeragosto i zapraszam na
wspólny posiłek.
***
Spotkanie z Kanclerzem oraz Wielką Radą
przebiegło wręcz podręcznikowo. Przedstawiciele Batonnu trzymali się
oficjalnych tematów. Korzystając z faktu, że mężczyźni nie przykładali wielkiej
uwagi do obecności Loke i Anuki, Mistrzyni Ren pozwoliła, aby Szilard grał
pierwsze skrzypce i robił to, na czym znał się najlepiej. Sama ograniczyła się
do obserwowania zgromadzonych i wysłuchiwania ich myśli.
Co mocno zaskoczyło Loke, nie wyczuła
od tych ludzi strachu. Zazwyczaj kiedy gdzieś pojawiały się jednostki
Najwyższego Porządku, ich przybyciu towarzyszył strach i nieufność. Mieszkańcy
Batonnu najwyraźniej przyzwyczajeni byli do obcowania z różnymi ludźmi, gdyż
wszystko przyjęli bardzo spokojnie. Chociaż nie pałali do Najwyższego Porządku
gorącymi uczuciami, nie uważali misji rekrutacyjnej za coś złego. Ba! Jeden z
członków Rady był nawet zdecydowany przedstawić Szilardowi swojego syna, gdyż
chciał, aby młodzieniec uczył się w Akademii Wojskowej.
Na rozmowy oraz wystawny obiad
poświęcono nieco ponad dwie godziny.
Kiedy Loke ponownie znalazła się na
tylnej kanapie niewielkiego śmigacza, odetchnęła z ulgą. Spotkanie, najzwyklej
w świecie, bardzo ją wynudziło.
Chciała już wrócić do obozu i zająć się
tym, po co została tutaj przysłana.
Podczas ich nieobecności, obóz rozrósł
się do naprawdę imponujących rozmiarów. Loke po raz kolejny mogła się
przekonać, że w Najwyższym Porządku nie brakuje ludzi o świetnym zmyśle
strategicznym. Obóz został otoczony trwałym, jonizującym ogrodzeniem, którego
nie można było przekroczyć, nie posiadając odpowiedniego wyposażenia. Po
zewnętrznej stronie ogrodzenia utworzona została kawalkada z promów
transportowych. Na płaskim dachu każdego statku ulokowano działko, przy którym
wystawiono na straży dwóch Szturmowców.
Licznie przybywający do obozu ludzie
mogli się dostać do środka jedynie przez wyznaczone przejście. Nie istniała w
zasadzie szansa na to, że ktokolwiek mógłby przemknąć się do środka niezauważony.
Jedynie użytkownik Mocy, nie bez trudu, byłby w stanie sforsować wszystkie
zabezpieczenia bez wszczynania alarmu.
Loke niespiesznym krokiem minęła
wejście, pozdrowiona przez oddział strażniczy regulaminowym salutem. Od razu
skierowała się do największego z rozstawionych namiotów. Kiedy uchyliła płachtę
czarnego materiału i weszła do środka, zobaczyła kilkanaście stołów
poustawianych w różnych odległościach od siebie. Przy każdym z nich zasiadała
jedna lub dwie osoby. Uwadze Loke nie umknęło, że na większości blatów
znajdowały się całe stosy różnorakich dokumentów.
Przy pierwszym stole zasiadał już
Wiceadmirał Szilard. Loke zwróciła uwagę na to, że mężczyzna czuł się w tym
miejscu jak ryba w wodzie. Zupełnie jakby nie spędził kilku ostatnich godzin
poza obozem.
- Lady Ren! Jak to dobrze, że
zdecydowała się pani dołączyć do nas tak szybko. – Wyraźnie ożywił się na jej
widok. – Zapraszam do siebie.
Mężczyzna poklepał dłonią wolne
siedzisko.
Loke opadła spokojnie na krzesło.
- To jak to dokładnie będzie wyglądać?
- Najpierw będą podchodzić do nas.
Odpowiadamy na wszystkie pytania i rejestrujemy kandydata. Jeśli ewidentnie się
nie nadaje, odsyłamy z kwitkiem. Na tym etapie również sprawdzimy wrażliwość na
Moc. Sektor drugi – wskazał dłonią stoliki w głębi namiotu – zbiera wywiad
środowiskowy. Trzeci przeprowadza testy na inteligencję. Później odsyłamy do
sektora czwartego, namiot obok. Tam przeprowadzamy badania czysto medyczne.
Później odsyłamy młodzież na Pride.
- Czemu tutaj zbiera się wszystkie
dane? Czy nie lepiej byłoby to robić już na Rakata Prime?
- Nie. – Szilard pokręcił energicznie
głową. – Jeśli przeprowadzimy wstępne testy tutaj, do czasu naszego powrotu na
Rakata Prime góra już sobie opracuje wszystkie wyniki i będzie wiadomo, gdzie
konkretnie dzieciaki powinny zostać przydzielone. Dzięki temu, wbrew pozorom,
mamy mniejsze zamieszanie.
Loke skinęła głową. Nie miała zamiaru
się kłócić z Wiceadmirałem. Proces rekrutacji, od kiedy zdecydowano o
rezygnacji z Klonów, zawsze wyglądał tak samo. To nie było jej miejsce, żeby
negować zasadność wszystkich procesów, skoro najwyraźniej świetnie działały.
Ona była tutaj tylko po to, żeby wyłapać te dzieci wrażliwe na Moc. Nic więcej.
Szilard podniósł się z krzesła. Uniósł
dłoń do ust i zagwizdał przeciągle na palcach.
- Moi drodzy, dobrze was widzieć w
komplecie. Jeśli chodzi o nasze świeżynki, to mam nadzieję, że się szybko
zaaklimatyzujecie. Liczę, że jesteście gotowi, gdyż zaczynamy zabawę!
Kilka osób zaklaskało w geście aprobaty
dla tej całkowicie nieregulaminowej przemowy Wiceadmirała.
Eper zajął ponownie swoje miejsce i jak
na komendę płachta zasłaniająca wejście do namiotu uchyliła się, wpuszczając do
środka pierwszych interesantów.
Oczom Loke ukazała się młoda kobieta
ubrana w bardzo skromną sukienkę. Prowadziła ze sobą dwóch chłopców. Co
zaskoczyło kobietę, żadne z dzieci nie miało na nogach butów.
Wiedziała, że właśnie ma do czynienia z
jednym z najczęstszych typów rekrutów. Rodzice, nie będący w stanie wyżywić i
ubrać całej rodziny, decydowali się na posłanie dzieci do wojska. Liczyli, że
dzięki temu ich pociechy będą miały zapewniony dach nad głową oraz jedzenie.
Rozłąka była dla tych ludzi lepszą perspektywą niż patrzenie na głodującą
dzieciarnię.
- Dzień dobry. – Szilard posłał
kobiecie ciepły, ośmielający uśmiech.
- Dzień dobry. – Głos kobiety trząsł
się lekko. Nieznajoma ewidentnie nie wiedziała, gdzie powinna podziać oczy. –
Chciałabym zgłosić moich synów do wojska – dodała, po chwili milczenia.
- Oczywiście. Proszę usiąść.
Wskazał na dwa krzesła po przeciwnej
stronie stołu. Jeden z technicznych pojawił się szybko z trzecim siedziskiem.
Kiedy rodzina usiadła, Szilard wziął jeden z formularzy, tworzących pokaźną
stertę.
- Zatem, jak się nazywasz, młodzieńcze?
– zwrócił się do mniejszego chłopca.
- Kaze Tumi – przedstawił się pewnie
chłopiec.
- Ile masz lat?
- Sześć!
- Tylko sześć? Jesteś tak wielki, że
byłem pewien, że masz przynajmniej dziesięć!
Szilard kontynuował rozmowę z
dzieckiem. Loke jednak nie słuchała. Przymknęła lekko oczy i skupiła się na
wyczuciu chłopców. Wystarczyła chwila, żeby upewniła się w tym, że żaden z nich
nie jest wrażliwy na Moc.
- Kaze, widzisz tę panią? – Loke
usłyszała kolejne z pytań Szilarda.
- Tak.
- Nazywa się Amae. Pójdziesz z nią i
wypełnisz kilka testów, dobrze? Ona ci wszystko wytłumaczy, a ja przez ten czas
porozmawiam z twoim bratem.
Kaze spojrzał niepewnie na matkę.
Kobieta uściskała go mocno i ucałowała jego czoło.
- Idź, kochanie. Tak, jak
rozmawialiśmy, dobrze?
Chłopie skinął głową i zsunąwszy się z
krzesła, podszedł do Amae.
***
Przez kolejne godziny Loke była
świadkiem wielu przykrych i rozdzierających serce scen. Z kamienną miną musiała
obserwować lamentujące matki, płaczących ojców i rozhisteryzowane dzieci, które
nie chciały opuścić rodziców.
Była pełna podziwu dla tych maluchów,
które kroczyły przed siebie pewnie i zerkały na zapłakanych rodziców z
niekrytym zażenowaniem.
Po koniec dnia czuła się całkowicie
wyzuta z emocji. Jednocześnie nieustannie rósł jej podziw dla Szilarda, który
zdawał się mieć naturalny talent do pracy z dziećmi. Wiceadmirał zagadywał
młodych rekrutów, opowiadał śmieszne anegdoty, starając się poprawić ich humor,
cierpliwie wycierał smarki spod nosów i spokojnie odpowiadał na powtarzające
się pytania rodziców.
Loke co i raz zmieniała swoją pozycję.
Raz siedziała przy stole obok Epera, kiedy indziej krążyła po namiocie,
wracając myślami do wiceadmiralskiego stołu, kiedy pojawiały się przy nim nowe
osoby.
- Jeszcze jakaś godzinka i kończymy na
dzisiaj – odezwał się niespodziewanie Szilard, przekazując jednej z opiekunek
kolejny plik dokumentów. – Pewnie jesteś zmęczona, co?
- Nie wiem, jak to znosisz – przyznała
z lekkim ociąganiem Loke. – Czuję się paskudnie, patrząc na tych zapłakanych
ludzi.
- Kwestia wprawy. Pamiętam swoją
pierwszą misję. – Zamilkł na chwilę. Jego mina wskazywała, że wraca myślami do
tamtych wydarzeń. – Na koniec dnia miałem ochotę zwinąć się w kłębek i płakać
całą noc. Pewnie bym tak właśnie skończył, gdybym tylko miał więcej sił po tym
wszystkim.
- Dobrze radzisz sobie z dziećmi –
pochwaliła go. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego komplementu, gdyż
popatrzył na nią zaskoczony.
- Lubię dzieci – przyznał. – Jeśli
kiedyś będę miał okazję, to sprawię sobie całą gromadkę własnych.
Płachta namiotu odchyliła się po raz
kolejny. Do środka wkroczyli następni interesanci.
W wysokim mężczyźnie Loke rozpoznała
członka Rady, z którym spożywała tego dnia obiad.
Gustownie ubrany jegomość szybko jednak
odszedł w zapomnienie, kiedy jej wzrok skrzyżował się ze wzrokiem rosłego
chłopca. Był on kilka lat starszy od większości dzieci, które miała okazję
dzisiaj oglądać. Miał na sobie proste szaty, jednak od razu zwróciła uwagę na
to, że zostały one wykonane z najwyższej jakości materiałów. Twarz miał nadal
okrągłą w ten dziwny, dziecięcy sposób. Nawet teraz było jednak widać, że
kiedyś ładny chłopiec stanie się bardzo przystojnym mężczyzną. Długie, brązowe
włosy miał zebrane w luźny kucyk na karku. Orzechowe oczy wpatrywały się
czujnie w nią czujnie.
- Kim ty jesteś? – zwróciło się do niej
dziecko.
- Suza! Zachowuj się – skarcił chłopca
ojciec.
Kobieta uniosła rękę, mając nadzieję,
że ten gest uciszy mężczyznę.
- Nazywam się Loke – odpowiedziała na
zadane jej pytanie. – Jestem Mistrzynią Zakonu Ren. Słyszałeś o nas?
- Słyszałem o Kylo Renie.
- To nasz Najwyższy Przywódca. Stoi na
czele Zakonu – wyjaśniła mu.
- Jesteś jakaś dziwna.
- Suza!
- Wiem – odparła, ignorując mężczyznę.
– Ty też jesteś dziwny, prawda?
Chłopiec skinął głową.
Podniosła długopis leżący na biurku i
cisnęła nim w stronę chłopca. Ten nie uchylił się, ani nie zasłonił, jak
zrobiłaby to większość ludzi. Wyciągnął przed siebie rękę, a długopis zatrzymał
się niespodziewanie i spadł na podłogę.
- Wiceadmirale, ten jest mój –
zakomunikowała, nie spuszczając wzroku z chłopca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz